Inter - Chelsea. Ring wolny, pierwsze starcie

Gdyby w Lidze Mistrzów zwyciężali ci, którzy najmocniej zwycięstwa pragną, Inter i Chelsea finał miałyby zagwarantowany. Dziś stoczą na mediolańskim San Siro wojnę o ćwierćfinał. Relacja Z Czuba i na żywo od 20.30 na Sport.pl

Mistrzowie Włoch nie zdobyli najcenniejszego trofeum w klubowym futbolu od blisko półwiecza, aktualni liderzy Premier League nie zdobyli go nigdy.

Hit w Lidze Mistrzów. Czy Inter Mourinho przechytrzy Chelsea Ancelottiego? Dla ludzi Interu Puchar Europy stał się obsesją. Piłkarzy i kibiców znużyła bezdyskusyjna hegemonia w Serie A, właściciel Massimo Moratti ściga swego ojca, do którego drużyna należała w tłustych latach 60. Tymczasem w bieżącej dekadzie mediolańczycy zaledwie raz dotoczyli się do półfinału. Zazwyczaj odpadają po koszmarnie słabych meczach.

Piłkarze Chelsea w półfinale 2009 roku polegli po dwóch remisach z Barcą, sędziowskich kontrowersjach i golu straconym w doliczonym czasie gry; w finale 2008 roku - po remisie z Manchesterem i pudle z karnego Johna Terry'ego, który się przed strzałem pośliznął; w półfinale 2007 roku - po remisie w dwumeczu z Liverpoolem i serii jedenastek. Ani razu nie przegrali, a jednak za każdym razem przegrywali. Rozsadza ich moc, którą zwielokrotnia niebywałe poczucie krzywdy, w elicie trudno o atletów tak zranionych, wściekłych, zdeterminowanych.

Choć zatem obaj rywale czują się w Champions League niespełnieni, w oparciu o przeszłość

faworyta wskazać łatwo.

Gospodarze jesienią ledwie wygramolili się z grupy, gości na dystansie kilku minionych sezonów wolno uznać wręcz za najlepszą drużynę rozgrywek. W dodatku angielskie kluby prześladują włoskie, mediolańczyków przed rokiem wyeliminował Manchester Utd, a przed dwoma laty - Liverpool. Wyspiarze w tym czwórmeczu nie stracili ani jednego gola.

Inter wyewoluował w drużynę niezłomną i imponującą wolą walki, José Mourinho przeniósł na piłkarzy swoją charyzmę, a ci na przeciwności losu reagują jeszcze większą determinacją w parciu po sukces. W sobotę nie zdeprymowały ich dwie czerwone kartki, obronili remis z silną Sampdorią, byli nawet bliscy wygranej. Cały sezon przebiega podobnie - nerazzuri zwyciężają, choć często pierwsi tracą bramkę, zdają się być w beznadziejnej opresji, strzelają mnóstwo rozstrzygających goli w ostatnich sekundach.

Choć jednak portugalski trener trafił z transferami - jako przywódca obrony sprawdza się Lucio, jako lider drugiej linii Sneijder, w ataku szaleją Milito i Pandev - to Inter zachwyca tylko incydentalnie. W trzech ostatnich kolejkach ligowych remisował, gdyby sporządzić tabelę rundy rewanżowej Serie A, tłukłby się w jej środku. Co jednak pocieszające dla kibiców, mocą przytłacza w najważniejsze wieczory - w derbach dwukrotnie zdmuchnął Milan z murawy.

Wspomniany mecz z Sampdorią zakończył się tradycyjną awanturą. Wściekły Mourinho potrząsał do kamer skrzyżowanymi nadgarstkami, a ponieważ jak zwykle ukarał Włochów ciszą prasową, gest tłumaczyli inni - ponoć miał oznaczać, że trzeba go aresztować, by powalić Inter. A sędziego trener w przerwie pytał, czy myśli o swoich dzieciach, które patrzą, co - on, arbiter - wyprawia.

Kajdanek nie było, na Portugalczyka znów nałożono grzywnę oraz dyskwalifikację, tym razem na trzy kolejki. Zawieszono też działacza oraz piłkarzy - Samuela, Cordobę, Muntariego i Cambiasso. Sobota nie była odstępstwem od normy, Mourinho uporczywie powtarza tezy o spisku, trzyma się polityki oblężonej twierdzy, toczy

wojnę z całym światem.

Na wojnę zanosi się także dzisiaj. Mediolańczycy grają bardzo twardo, na granicy brutalności, choć akurat tego wieczoru powinni uważać - każdego obrońcę (Maicona, Lucio, Samuela, Zanettiego) żółta kartka wyeliminuje z rewanżu.

Londyńczycy też nie odpuszczą. I oni lubią wdawać się w prawdziwe bitwy, ich pola karnego chroni wojownik John Terry, w polu karnym przeciwnika wyczerpującą fizyczną walkę toczy Didier Drogba - wytrzymać tę szarpaninę to wyzwanie dla każdego defensora na świecie, w napastniku Wybrzeża Kości Słoniowej krytycy widzą bardziej umiejącego kopać piłkę zapaśnika niż wybitnego futbolistę. To jego twarz - twarz Drogby, który rozjuszony sędziowskimi błędami po meczu z Barceloną wrzeszczy do kamery o "pier... hańbie" - ma w tym sezonie drużyna Chelsea.

W obu szatniach szybciej natrafimy zresztą na pragmatycznych, nieprzebierających w środkach na drodze do celu twardzieli niż artystów, których w euforię wpędza subtelne trącenie piłki piętą.

Carlo Ancelotti boryka się z istotnymi lukami w kadrze, do Mediolanu nie zabrał Ashleya Cole'a, Michaela Essiena, Deco, José Bosingwy, Paulo Ferreiry i Jurija Żirkowa. Mediolańczyków (leczy się Cristian Chivu) wystraszył wtorkowy wypadek Julio Cesara - bramkarz rozbił Lamborghini i się poturbował, ale chce zagrać za wszelką cenę. Raczej zdoła, we wtorek trenował. Bez wyeliminowania Chelsea sezon znów będzie dla niego i kolegów rozczarowaniem, choć znany z efektownych tańców radości Mourinho obiecał, że przesadnego entuzjazmu po ewentualnym zwycięstwie jako były trener londyńczyków nie okaże, za bardzo czuje się z nimi emocjonalnie związany.

Ale jeśli będzie miał powody, by oszaleć ze szczęścia, Włosi znów mu wszystkie wybryki wybaczą. I znów obwieszczą, że jest najlepszy na świecie.

FC Barcelona tylko zremisowała z Vfb Stuttgart ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA