• Link został skopiowany

Tak były sędzia międzynarodowy podsumował Marciniaka. "Jest to błąd"

Kacper Sosnowski
W Barcelonie po porażce w dogrywce 3:4 zapewne powiedzą, że było kontrowersyjnie i będą mieli pretensje o kilka sytuacji. Katalonia jest na Szymona Marciniaka wyczulona, bo przecież Inter u siebie dostał karnego po interwencji VAR, a ekipa Hansiego Flicka swojego karnego straciła. Polski arbiter miał w meczu potknięcia, ale "to były błędy wytłumaczalne" - ocenia jego pracę Marcin Borski, były sędzia międzynarodowy.
Szymon Marciniak w meczu Ligi Mistrzów
Reuters/Screen Canal+

Przez 42 minuty to był zwyczajny mecz. Mimo że Inter prowadził wtedy w rewanżu 1:0, to wszystko na boisku było jasne i spokojne, nawet nie zbliżało się do kontrowersji. Do tego gra upłynęła właściwie tylko z jedną żółtą kartką dla Hakana Calhanoglu. Jednak gdy w 42. minucie po kolejnej kontrze w pole karne wpadł Lautaro Martinez i przewrócił się, walcząc o oddanie strzału z Pau Cubarsim, nazwisko Szymona Marciniaka zaczęło być często przywoływane przez zawodników, kibiców i dziennikarzy. Czy Polak po dwugodzinnym meczu wyjedzie z Mediolanu z podniesioną głową?

Zobacz wideo

Na gorący półfinał dali, co mają najlepszego

UEFA na ważny, rozgrywany na gorącym terenie mecz półfinału Champions League, musiała dać to, co ma najlepszego. Tak można odczytywać decyzję, by do Mediolanu na rewanżowy mecz między Barceloną a Interem poleciał Marciniak. Pierwsze starcie między tymi drużynami zakończyło się wynikiem 3:3, a na boisku sporo się działo. Rewanż też nie zawiódł, a dla Marciniaka mógł to być mecz pod dodatkową presją. Chodziło nie tylko o stawkę i dużą liczbę piłkarskich gwiazd na metr kwadratowy, ale też nastawienie przede wszystkim Hiszpanów. To ich media wyciągały na nagłówki hasła "Madridista", sugerujące, że polski sędzia to kibic Realu Madryt i wspominając o jego zdjęciu z kosmetyczką klubu ze stolicy. Dziennikarze przypominali też statystyki meczów Barcelony pod wodzą Polaka - dla "Blaugrany" rzeczywiście wypadły one słabiutko: na pięć spotkań ekipa z Camp Nou zdołała wygrać tylko raz. Ale większość z tych meczów odbyła się dawno, ostatni w sezonie 2022/23, gdy rywalem Barcy był... Inter. Ówczesny wynik to 3:3 teraz powtórzono dwa razu - i w Barcelonie, i w rewanżu. Tym razem w Mediolanie trzeba było jednak grać dogrywkę, bo remisu być nie mogło.   

W dogrywce lepszy był Inter, wbił wtedy gościom gola i Barcelona, znów przy meczu Marciniaka, schodziła do szatni z opuszczonymi głowami. Głowami, w których wybrzmiewało kilka pretensji do Polaka.     

"Jest to błąd, ale błąd wytłumaczalny"

Pierwsze nerwy pojawiły się po wspomnianym upadku w polu karnym Martineza. Gwizdek Polaka milczał. Argentyńczyk leżał na ziemi tak długo, że arbiter po jakimś czasie w końcu przerwał grę, martwiąc się o jego zdrowie. Wtedy już trwało sprawdzanie co w polu karnym się wydarzyło.      

- To była trudna sytuacja - mówi nam były sędzia Marcin Borski. - Kilkanaście lat temu pewnie wszyscy graliby dalej. Z boiska wydawało się, że nie było widocznego kontaktu pomiędzy stopami zawodników tuż przed zagraniem piłki. Teraz, dysponując tyloma powtórkami, VARem, sędzia VAR słusznie zwrócił uwagę na wejście w stopę Martineza. Szymon też słusznie swoją decyzję poprawił. To była jednak trudna, dynamiczna sytuacja, także z boiska praktycznie nie do wyłapania. Z jednej strony jest to błąd, ale przy tych ułamkach sekund błąd wytłumaczalny - opisuje Borski.  

Marciniak zresztą dostał sugestię, żeby sam zobaczył akcję na ekranie. Tak też zrobił i długo się nie namyślał. Odgwizdał faul zamieniony później na gola z rzutu karnego.

- To było nieco podobna sytuacja do tej, która była wcześniej w drugim polu karnym. Gdzie też piłka była wybita dosyć dynamicznym, ryzykownym wślizgiem. No ale była wybita czysto i później nastąpił kontakt już po wybiciu piłki, który jest do przyjęcia. Nie był to kontakt nierozważny, który należałoby ukarać za spóźnienie zagrażające zdrowiu zawodnika. Natomiast przy karnym dla Interu był kontakt przed zagraniem piłki. W tym momencie z równowagi, wytrącony został Martinez, który miał szansę oddać strzał - tłumaczy Borski.   

Barcelona karnego nie dostała. "Liczy się pierwszy kontakt"  

Barcelona przy wyniku 2:2 też miała karnego, ale tylko przez dwie minuty. W pole karne wpadł Yamine Yamal, został uderzony w stopę przez Henrikha Mkhitaryana. Marciniak pokazał żółtą kartkę faulującemu i wskazał na "jedenastkę". Znów dostał komunikat z VAR, choć faul był. Tym razem go nie oglądał. Uwierzył, że do linii pola karnego zabrakło kilku centymetrów. Pokazał to zresztą wszystkim sugestywnie palcami. 

- Liczy się pierwszy kontakt z rywalem. Miejsce, gdzie nastąpiło wejście w nogę. Wiadomo, że później rozpędzeni zawodnicy dynamicznie wpadają w to pole karne i tam się wywracają, bo następuje konsekwencja tego pierwszego ataku. Trochę inaczej wygląda to przy ciągnięciu za koszulkę. Tu jednak było widać na powtórce, że trafienie w nogę Yamala miało miejsce rzeczywiście przed linią - tłumaczy Borski i dalej usprawiedliwia. - To znowu była trudna do oceny sytuacja z boiska. Ale finalna decyzja po interwencji VAR była dobra.   

Trudno uznać zatem, że wynik meczu został wypaczony, choć w Barcelonie będą mieli na to zapewne inną optykę.   

- To jest trochę taki niefart Szymona i niefart Barcelony, bo w sumie większość kluczowych decyzji obracała się w Mediolanie przeciwko Barcelonie. Widać, że Barcelona nie ma do nich szczęścia, ale wszystkie rozstrzygnięcia były podjęte prawidłowo - uśmiecha się Borski.  

Ewentualne pretensje katalońskich fanów mogą dotyczyć też poniewierania na boisku Yamala, który był bliski gola, trafiał w słupki i najmocniej nękał obronę gospodarzy.   

- Inter przewyższał w tym meczu Barcelonę fizycznością. Grał twardo. Jednak trudno uznać, że w jakichś sytuacjach młody zawodnik Barcelony został bardzo groźnie zaatakowany i te sytuacje z nim trzeba było częściej gwizdać. Trudno też, by obrońcy Interu dawali dużo swobody najgroźniejszemu zawodnikowi gości - komentuje to Borski. - Tam wszystko było OK. 

Marciniak do końca meczu pokazał w sumie osiem żółtych kartek, kartkami uspokajać musiał też ławki rezerwowych, ale mecz nie wymknął mu się spod kontroli. 

Czy tym występem w Mediolanie zasłużył na poprowadzenie finału Ligi Mistrzów? Być może gdyby były to tak wzorowe zawody jak finał mistrzostw świata w Katarze, UEFA by się nad tym zastanawiała. Organ zarządzający europejską piłkę raczej nie ma w zwyczaju wyznaczać tego samego sędziego do meczów półfinałowych i finału, choć kilka miłych i również polskich wyjątków od tej reguły mieliśmy. Wiele zależy też pewnie od dyspozycji innych arbitrów. 

Więcej o: