Spodziewaliśmy się partii szachów, a znaleźliśmy się w wesołym miasteczku. Taktyka i skrupulatność wylądowały w kącie, a na pierwszym planie były piętki, przewrotki, dryblingi i spektakularne strzały. To był mecz, jak z konsoli. Piłkarski spektakl. Rollercoaster - od 2:0 dla Interu, przez remis 2:2 i prowadzenie Interu 3:2, po 3:3. Zmęczona w ostatnich tygodniach Barca nagle o tym zmęczeniu zapomniała. Niby defensywny Inter najpierw widowiskowo atakował, a później przyjmował bolesne ciosy. Przez ostatnie pół godziny ten mecz był już jedną wielką zagadką.
Inter miał uprzykrzyć Barcelonie życie, zaryglować dostęp do własnej bramki i poczekać aż ogarnie ją frustracja i niechęć. Tymczasem zamiast trzymać gardę, od razu rzucił się do ataku. Nie minęła minuta, a Wojciech Szczęsny już musiał wyciągać piłkę z siatki. Barcelona w jednej akcji popełniła przynajmniej dwa błędy - najpierw piłkę prosto pod nogi rywala wybił Jules Kounde, a później, przy ponownym dośrodkowaniu w pole karne, poślizgnął się Inigo Martinez. Marcus Thuram stał więc przed bramką bez obstawy i zdecydował się na absolutnie spektakularny strzał - nie przyjmował piłki, tylko od razu uderzył ją piętą. Ale to nie było tanie gwiazdorstwo, a faktycznie najlepszy sposób, by z tak trudnej pozycji i przy tak dośrodkowanej piłce zdobyć bramkę. Szczęsny rzucił się za piłką, ale nie był w stanie jej dosięgnąć.
Przez kilkanaście następnych minut musiał tylko wybronić jedną centrę - i zrobił to bez zarzutu. Ale w 21. minucie znów został pokonany. Znów przepięknym strzałem, znów po dośrodkowaniu. Inter miał rzut rożny, a zagraną piłkę w pole bramkowe strącił Francesco Acerbi. Denzel Dumfries złożył się do strzału nożycami. Trafił idealnie - obok Szczęsnego i nad głową stojącego w bramce Raphinhi. Barcelona była rozbita, przyjęła dwa potężne ciosy. Szczęsny przy obu strzałach był bez szans. Jedyne, co mógł zrobić, to wesprzeć i zmotywować kolegów, by wstali z desek i jeszcze powalczyli. Klaskał więc i pokrzykiwał, choć na pewno miał świadomość, że mecz przebiega według wymarzonego scenariusza Interu. Wszak mistrzowie defensywy mieli dwubramkową przewagę.
Ale Barcelona nauczyła się w ostatnich tygodniach uciekać spod ściany. Może być zmęczona, może mieć zadyszkę, ale i tak zawsze znajdzie drogę, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Wytrzymała rewanż w Dortmundzie, odrobiła dwubramkową stratę z Celtą Vigo, odwróciła też wynik w finale Pucharu Króla z Realem. Ostatecznie, mimo problemów, zawsze znajdowała sposób, by nie zboczyć z drogi do celu. I z Interem było identycznie. Znów wydawała się mieć odpowiedź na każde pytanie. Błyskawicznie kontaktowego gola strzelił Lamine Yamal, który najpierw sam odebrał rywalom piłkę, a po chwili popisał się znakomitym dryblingiem i perfekcyjnym strzałem. Piłka odbiła się jeszcze od słupka i wpadła do bramki. Barcelona wciąż mknęła naprzód. Yamal obijał poprzeczkę, groźnie uderzał też Dani Olmo. Ale druga bramka nie chciała paść po indywidualnej akcji, była zespołowym dziełem - Pedri doskonale dośrodkował do Raphinhi, a on głową zgrał piłkę prosto pod nogi nadbiegającego Ferrana Torresa. Yann Sommer mógł poczuć się jak Szczęsny - pozostawało mu rozłożyć ręce, drugi raz wygrzebać piłkę z siatki i zmotywować kolegów do dalszej walki.
Szczęsny nie narzeka w Barcelonie na brak emocji. Brał udział choćby w niezwykle emocjonującym spotkaniu z Benfiką w fazie ligowej, w którym zaczął od popełnienia prostych błędów, jednak później uratował swój zespół i umożliwił mu odniesienie zwycięstwa 5:4. Ale środowy mecz z Interem - z racji stawki, klasy rywala i przebiegu - był jeszcze bardziej zachwycający. Barcelona przeważała w końcówce pierwszej połowy i zaraz po przerwie, ale to Inter strzelił gola na 3:2. I o ile przy wcześniejszych golach Szczęsny był bez szans, o tyle przy tym mógł zachować się lepiej. Otóż, gdy Hakan Calhanoglu dośrodkował z rzutu rożnego, polski bramkarz ruszył w kierunku piłki, wyszedł na przedpole, ale zatrzymał się w połowie drogi. Najwyraźniej stwierdził, że i tak nie zdoła wybić piłki. Zamiast iść naprzód, wolał więc cofnąć się z powrotem do bramki. Gdy wracał, Dumfries oddał już strzał głową i zdołał przerzucić nad nim piłkę. Inter znów był na prowadzeniu.
I znów reakcja Barcelony była natychmiastowa. Raphinha już w następnej akcji huknął sprzed pola karnego - trafił w poprzeczkę, ale piłka po chwili odbiła się od pleców Sommera i wylądowała w bramce. Było 3:3 i od tej pory ten mecz mógł pójść w absolutnie każdym kierunku. Najpierw blisko czwartego gola był Inter - Henrich Mychitarian trafił do bramki po doskonale przeprowadzonej kontrze, ale po chwili okazało się, że był na minimalnym spalonym. Doprawdy - o nieuznaniu gola zdecydowało raptem kilka centymetrów. Później Raphinha sprytnie - po ziemi - uderzał z rzutu wolnego, a Yamal jeszcze raz trafił w poprzeczkę. Ale ostatecznie kolejne gole już nie padły.
To był jeden z dziwniejszych meczów Szczęsnego w karierze. Wpuścił trzy gole, ale jego zespół nie przegrał. Przy dwóch nie miał absolutnie nic do powiedzenia. Przy trzecim może mieć do siebie pretensje, ale znajdzie pocieszenie w kilku innych interwencjach, które uchroniły Barcelonę przed utratą bramki. Atutem Polaka stało się to, co na początku roku było największą bolączką - Szczęsny dobrze spisywał się przy wyjściach poza pole karne. Gdy wybierał się na takie wycieczki, zawsze docierał do piłki na czas, przed rywalami.
Równie trudno ocenić ten mecz z perspektywy Barcelony. Z jednej strony, remis chluby nie przynosi i przed rewanżem w Mediolanie stawia ją w dość trudnej sytuacji, ale z drugiej - przegrywała w tym spotkaniu 0:2 i 2:3, a jednak potrafiła odrobić straty. Owszem, dominowała w końcówce, stworzyła dogodne okazje, by wygrać, ale Inter też miał doskonałą sytuację do zdobycia czwartej bramki. Na koniec ani po piłkarzach Barcelony, ani po piłkarzach Interu nie było widać satysfakcji i radości. Najbardziej zadowoleni byli postronni kibice. Zobaczyli bowiem piłkarskie dzieło sztuki.