Była 93. minuta, remis 1:1. Arsenal wypatrywał już końca meczu, a Real Madryt jeszcze próbował strzelić gola i posłał w pole karne kolejne dośrodkowanie. Ale piłkę znów wybił Jakub Kiwior, który przez cały wieczór był jak skała. Tym razem otarł się jednak o doskonałość, bo nie dość, że oddalił niebezpieczeństwo spod własnej bramki, to jeszcze piłka spadła prosto pod nogi Mikela Merino, który następnym podaniem stworzył okazję Gabrielowi Martinelliemu. Brazylijczyk przebiegł kilkadziesiąt metrów i uderzył obok bezradnego Thibauta Courtoisa, dając zwycięstwo Arsenalowi. Polak powinien oprawić sobie początek tej akcji w ramkę.
Jeśli w pewnym momencie był w Arsenalu sfrustrowany i zniecierpliwiony, to dwumecz z Realem może mu to wynagrodzić. Już zawsze będzie częścią składu, który pokonał Królewskich w dwumeczu aż 5:1. Wyryje się w historii klubu jako uczestnik jednego z najbardziej ekscytujących bojów w jego najnowszej historii. Zawsze będzie tym obrońcą, który nagle wskoczył do składu i zatrzymał takie gwiazdy, jak Kylian Mbappe i Vinicius Jr. O ile w pierwszym meczu były w jego występie drobne mankamenty, o tyle w rewanżu grał doskonale. Brawo!
Ależ to są niesamowite dni w karierze Jakuba Kiwiora. W tym sezonie do kwietnia rozegrał dla Arsenalu zaledwie 910 minut, przez wiele miesięcy przesiadywał na ławce rezerwowych, daleko mu było do pierwszego składu, ale jednocześnie był dla trenera zbyt cenny jako zmiennik, by pozwolił mu odejść. Pytały o niego kluby z Włoch, poważnie interesował się Olympique Marsylia, ale Mikel Arteta potrzebował zawodnika, który w razie potrzeby zagra i jako stoper, i jako lewy obrońca. Utknął na dobre. Kolejka do gry była jednak długa, więc frustracja mogła narastać. Ale wreszcie - tuż przed najbardziej prestiżowymi meczami Ligi Mistrzów - obrońcy stojący w niej przed Kiwiorem zaczęli z niej wypadać. Najpierw kontuzji doznał Riccardo Calafiori, później Gabriel Magalhaes. Kiwior wskoczył do składu na ligowy mecz z Fulham, zagrał także z Evertonem i Brentfordem. Ale zdecydowanie największym wyzwaniem było spotkanie z Realem Madryt w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.
Nie ma co ukrywać - kibice obawiali się, czy sobie poradzi. Pierwszy mecz zaczął nieśmiało, jeszcze przed przerwą zbyt słabo podawał do Williama Saliby, narażając drużynę na groźną kontrę i stratę bramki. Ale rósł z każdym kwadransem, czuł się coraz pewniej i w drugiej połowie grał już bardzo dobrze, co docenili wszyscy - od fanów, przez dziennikarzy i ekspertów, po samego Artetę. "Zasługuje na duże uznanie", "Cicho imponujący występ Polaka", "Poprawił się po przerwie i był bardzo pewny siebie" - pisały angielskie dzienniki. - Straciliśmy prawdopodobnie naszego najlepszego obrońcę na cztery miesiące, a Kuba Kiwior wszedł i zapewnił takie występy. Pokazał, co potrafi. To nie przypadek - mówił hiszpański trener.
Było jasne, że Polak zagra również w rewanżu. Arsenal wygrał pierwszy mecz 3:0, ale zewsząd słyszał przestrogi: że nawet trzybramkowa zaliczka nie daje przeciwko Realowi pewności, że akurat ten zespół wychodził już z podobnych tarapatów, że w Lidze Mistrzów jest nieśmiertelny, że Bernabeu ma magię. - Nigdy tam nie byłem i oczywiście dla mnie to wyjątkowe doświadczenie. Myślę, że to jeden z największych stadionów, więc czekam na ten mecz. Ważne jest, żebyśmy zachowali spokój, musimy wygrać mecz rewanżowy - mówił przed rewanżem sam Kiwior.
I jeśli coś o jego występie w Madrycie można powiedzieć, to że grał spokojnie. Znacznie spokojniej niż w pierwszym meczu. Jak podawał - to celnie. Jak ustawiał się w polu karnym - to po chwili wybijał piłkę. Sam mecz dobrze się z jego perspektywy ułożył, bo Real grał bardzo nerwowo i niecierpliwie. To Arsenal stwarzał po kontratakach groźniejsze sytuacje i jeszcze w pierwszym kwadransie wywalczył rzut karny. Nie wykorzystał go Bukayo Saka. Dopiero po kilkunastu minutach Kiwior musiał się wykazać - dwa razy dobrze główkował przed własną bramką, wyprzedzając Jude’a Bellinghama i Fede Valverde, a także ofiarnie zablokował mocny strzał Lucasa Vazqueza.
Mogło się też podobać, jak rozgrywał piłkę. Jego podania były dokładne, zagrywane z odpowiednią siłą. A wcale nie szukał najłatwiejszych rozwiązań i zagrań do kolegi stojącego najbliżej. Często kierował piłkę do ustawionego na lewym skrzydle Gabriela Martinelliego. Widać było, że szukał zagrań, które napędzają zespół. Pod koniec pierwszej połowy Real przejął inicjatywę, a Kiwior wrócił do solidnej pracy w obronie - zaliczył odbiór na połowie rywali, gdy uprzedził Bellinghama, zablokował tez kolejny strzał z dystansu (tym razem Aureliena Tchouameniego).
Przerwa niewiele zmieniła. Kiwior wciąż był pewny i nadal dobrze rozgrywał piłkę. Często widzieliśmy go podpowiadającego kolegom, jak powinni się ustawić i którego miejsca na boisku należy przypilnować. Na początku drugiej połowy popełnił drobny błąd, gdy z piłką szarżował Vinicius, ale po chwili i tak zdołał go naprawić. Później jeszcze lepiej poradził sobie z Endrickiem. W końcówce meczu doczekał się natomiast akcji, która świetnie podsumowała cały jego występ i najlepiej oddała to, jak spokojny był na boisku: Real dośrodkował piłkę w pole karne, na Kiwiora napierał jeden z rywali, a Polak spokojnie podbił piłkę głową, by po chwili odbić ją jeszcze raz, prosto do rąk bramkarza. Wyjaśnił sytuację. Zażegnał niebezpieczeństwo. I nawet mu powieka nie drgnęła.
Całość zwieńczył zagraniem do Merino, które rozpoczęło bramkową akcję. Doprawdy, patrząc na skalę wyzwania, niewiele rozegranych w tym sezonie minut i presję w tym dwumeczu, Kiwiora można wyłącznie chwalić. Zastąpił piłkarza, który wydawał się nie do zastąpienia. Zatrzymał ofensywę, która miała być nie do zatrzymania. W rewanżu to on był pewniejszym z dwóch stoperów. Ustrzegł się choćby tak poważnego błędu, jaki przytrafił się Williamowi Salibie i skończył stratą bramki.
Jego występ można podsumować statystykami - miał pięć wybić piłki, dwa zablokowane strzały, trzy wygrane pojedynki z czterech i 80 proc. dokładnych podań (20 z 25). Ale można też skupić się na podstawowej obserwacji - za każdym razem, gdy piłka leciała w jego kierunku, można było założyć, że zrobi, co trzeba.
Może poprawi w ten sposób swoją pozycję na przyszły sezon? Może przyciągnie nowych zainteresowanych? Może podbije wartość? Na pewno zapamięta ten mecz na zawsze.