Tuż przed pierwszą w nocy z wtorku na środę oficjalne konto UEFA Champions League na portalu X wrzuciło najlepsze obrony bramkarzy w pierwszej serii siódmej kolejki Ligi Mistrzów. Top 3 bramkarskich fajerwerków otworzył Wojciech Szczęsny. Polak przy stanie 4:4 zatrzymał atak Benfiki Lizbona i w sytuacji sam na sam pięknie obronił strzał Angela Di Marii. Dzięki tej interwencji Barcelona dostała szansę, by rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść. I prezent od Szczęsnego Barcelona wykorzystała. Nawiasem mówiąc, parada polskiego bramkarza klubu ze stolicy Katalonii nie była jedynym polskim akcentem w poście UEFA. Zaraz po Szczęsnym można było obejrzeć świetną interwencję bramkarza Monaco, Radosława Majeckiego, w meczu z Aston Villą.
Wracając do Szczęsnego, nie powinien też nam umknąć fakt, że to właśnie po jego interwencji w doliczonym czasie gry Barcelona przeprowadziła kontrę, którą zwycięską bramką zakończył Raphinha. Bilans meczu nie jest więc tak niekorzystny, jakby chcieli niektórzy. Możemy tylko ubolewać, że wideo z paradą Szczęsnego miało tylko niecałe 750 tys. wyświetleń, choć profil UEFA Champions League obserwuje ponad 53 mln użytkowników.
Niemniej jednak, choć Szczęsny ma na sumieniu fakt, że mecz Barcelony z Benficą był tak dramatyczny, to jednocześnie w poważnym stopniu przyczynił się do tego, że goście wywieźli z Lizbony trzy punkty. Polak twórczo zastosował pragnienie wielkiego Johana Cruyffa, byłego piłkarza i wieloletniego trenera Barcelony, który mawiał: - Wolę wygrać 5:4 niż 1:0.
Na mecz z Benficą nie można patrzeć tylko z punktu widzenia błędów Szczęsnego. I doskonale sobie z tego zdawał sprawę trener Hansi Flick, gdy po meczu mówił dziennikarzom o Polaku: - Popełniał błędy, ale wszyscy zawodnicy w pierwszej połowie popełniali błędy! Uratował nas w drugiej połowie. Razem wygrywamy i razem przegrywamy!
Z perspektywy Flicka Szczęsny zdał egzamin z Ligi Mistrzów. Nie chodzi przecież o to, jakie błędy popełnił, ale jak na nie zareagował. I choć nie brakuje kibiców Barcelony, którzy już Szczęsnego pogrzebali, to jednak wygląda na to, że Polak wciąż będzie pojawiał się w bramce Barcelony. Kolejną okazję będzie mieć za tydzień, gdy drużyna ze stolicy Katalonii będzie podejmować Atalantę. Dla gospodarzy to będzie już tylko mecz o prestiż i premię od UEFA, podstawowe zadanie w Lidze Mistrzów już wykonali. Zajęli miejsce w pierwszej ósemce i dostaną wolny los w pierwszej rundzie play-off.
Trudno jednak oczekiwać, że nawet najlepszy występ Szczęsnego w Lidze Mistrzów zachwieje rankingiem bramkarzy w Barcelonie. Na razie Inaki Pena jest niekwestionowanym numerem jeden. I choć Barcelona przeżywa bardzo trudny okres w lidze (jedno zwycięstwo w ostatnich dziewięciu meczach), to on jest ostatnim, którego można za ten kryzys winić. Z drugiej strony Flick wie, że jakby co, to musi mieć w zanadrzu przygotowanego do gry Szczęsnego. Dlatego dał Polakowi grać w meczach, w których ewentualne jego błędy nie miałyby dojmujących skutków dla pozycji klubu. Puchar Króla czy Superpuchar, choć prestiżowe są na pewno, dla Barcelony znaczą mniej niż ligowe punkty. Nawet mecz z Benfiką był dla klubu z Katalonii z gatunku tych, w których na stratę punktów można sobie od biedy pozwolić. Nawet bez zwycięstwa w Lizbonie Barcelona wciąż miałaby szansę zapewnić sobie miejsce w top 8 na koniec fazy ligowej Ligi Mistrzów.
Najbardziej zabawni są wszyscy ci, którzy grzebią już Szczęsnego. Wypada odpowiedzieć im, że Polak już był pogrzebany, ale sobie z tego grobu wstał i dalej pisze swoją legendę, o której nawet nie marzył. Teraz grzeje się w słonecznej Katalonii, występuje w znanej na całym świecie drużynie u boku swojego kumpla Roberta Lewandowskiego i jeszcze za to mu płacą. Dość niewiele co prawda jak na standardy europejskiej czołówki, ale wciąż. W dodatku jak ktoś chciałby go skrytykować, to może wyciągnąć statystyki i powiedzieć: hola, hola, hejterzy, jak na razie Barcelona wygrała wszystkie mecze, w których broniłem.
Nie mieli racji ci, którzy widzieli w Szczęsnym etatowego bramkarza, gdy Polak przychodził do klubu, nie mają racji ci, którzy uważają, że były zawodnik Arsenalu i Juventusu swoją szansę na kolejne mecze stracił. A rola Polaka w klubie wciąż pozostaje ta sama. Jest drugim bramkarzem, który daje drużynie pewność, że gdy mało doświadczony pierwszy golkiper zanotuje obniżkę formy, zespół na miejscu będzie miał godnego zastępcę.