Czesi ośmieszają polską piłkę. Przyczyny są brutalne. Zaczął Balcerowicz

Michał Kiedrowski
Czesi, Słowacy, Chorwaci i Serbowie - oni wszyscy mają drużyny w Lidze Mistrzów. Polakom znowu się nie udało, choć ekstraklasa jest dużo bogatsza niż ligi czeska, słowacka, chorwacka, czy serbska. Dlaczego gigantyczne pieniądze, które idą na nasz futbol, dają przelicznik 22 mln euro na jeden punkt w rankingu UEFA?

I znów w Polsce wybuchła czarna rozpacz. Mistrzowi Polski nie udało się awansować do Champions League. Pal sześć, że się nie udało. To jeszcze byśmy przecierpieli. Co roku się nie udaje, ale w tym roku rozpacz jest dużo bardziej bolesna. Udało się awansować sąsiadom. I Czesi, i Słowacy będą mieli zespoły w Lidze Mistrzów. Z krajów byłego bloku wschodniego dokonali tego jeszcze: Crvena Zvezda z Serbii, Szachtar Donieck z Ukrainy i Dinamo Zagrzeb z Chorwacji. Tylko my, w naszym ponad 37-milionowym narodzie jesteśmy takimi nieudacznikami, że zostały nam tylko rozgrywki trzeciej kategorii o dziwacznej nazwie: Liga Konferencji Europy. 

Zobacz wideo Lewandowski dostał koszulki do podpisu i się zaczęło

22 mln euro na jeden punkt do rankingu krajowego UEFA!

Ale przecież tak nie powinno być. Nasza liga jest bogatsza od czeskiej, serbskiej, chorwackiej czy słowackiej. Według danych UEFA ekstraklasa ma przychody na poziomie 153 mln euro (dane za sezon 2022/23)! Ligi chorwacka i czeska mają po 97 mln euro, serbska - 65 mln. I te gigantyczne pieniądze - 655 mln złotych - dały nam w sezonie 2023/24 6,875 punktów do rankingu krajowego UEFA. Jeden punkt kosztował ekstraklasę 22 mln euro!

Jest powód, żeby się biczować. Bo inni z naszego regionu mogą, a my nie. Co robimy źle? Dlaczego nasi działacze nie umieją tego, co potrafią w Czechach i na Słowacji? Jak to możliwe, że skoro wydajemy taką masę pieniędzy na piłkę nożną, nie przynosi to żadnego efektu w postaci pucharowych efektów?  

Odpowiedź na te wszystkie pytania jest niestety bardzo skomplikowana i jeśli chcemy szukać przyczyn naszej gigantycznej pucharowej niemocy, to trzeba sięgnąć bardzo głęboko. Wszystko się bowiem zaczęło od Solidarności i Balcerowicza. Tak, to nie pomyłka, to im zawdzięczamy taki obraz piłki, jaki mamy.

Pomyślmy przez chwilę. Jakby nie było Solidarności, to przeskokiem z socjalizmu do kapitalizmu zajęłaby się sama nomenklatura z PZPR. A wtedy byłoby pewnie tak, jak na Ukrainie czy w Rosji. Cały państwowy majątek sprywatyzowaliby kolesie z komunistycznej partii. Mielibyśmy oligarchów takich Rinat Achmietow, właściciel Szachtara Donieck. Jego majątek w 2013 r. przed pierwszą agresją Rosji na Ukrainę wyceniany był na 15,4 miliarda dolarów. W tym samym czasie najwięksi polscy krezusi, Jan Kulczyk i Zygmunt Solorz, byli od niego niemal sześć razy biedniejsi.

Przez Solidarność, która tamowała zapędy komunistycznych kacyków, nie mamy takich oligarchów jak na Ukrainie czy Rosji. Prywatyzacja przebiegała u nas zupełnie innymi ścieżkami. I tu jest główna przyczyna, dlaczego nie mamy u nas swojej wersji Szachtara Donieck. Oczywiście to dobrze. Lepiej nie mieć w kraju oligarchów niż mieć Szachtara. 

Transformacja zniszczyła ciągłość pracy w polskich klubach

A na dodatek był Leszek Balcerowicz, który jest symbolem terapii szokowej, która została zaaplikowana polskiej gospodarce we wczesnych lat 90. XX wieku. Z dnia na dzień kluby piłkarskie zostały odcięte od finansowania z budżetów kopalń, hut czy innych zakładów pracy. Przejmowali je biznesmeni, którzy o prowadzeniu piłkarskich klubów mieli w najlepszym razie mgliste pojęcie. Kluby stały się bytami efemerycznymi. Z medalistów mistrzostw Polski z lat 1989-2010 każdy poza Legią Warszawa notował degradację z ekstraklasy. Wielu zaliczyło jeszcze głębszy zjazd. Lech Poznań, Widzew Łódź, ŁKS, Pogoń Szczecin, Lechia Gdańsk i wiele innych to właściwie nie są te same kluby, które nosiły te nazwy w latach 90. Wszystkie ogłosiły bankructwo, by odbudowywać się od IV czy jeszcze niższej ligi. O takich medalistach mistrzostw Polski z lat 90. i 2000. jak Hutnik Kraków, Odra Wodzisław, Amica Wronki, Groclin Grodzisk Wlkp. czy GKS Bełchatów świat właściwie już zapomniał. Nawet Legia, która co prawda nie spadła, po odcięciu od wojska przeżywała trudne chwile. W sezonie 1991/92 dopiero w przedostatniej kolejce dzięki zwycięstwu 3:0 z Motorem Lublin zapewniła sobie ligowy byt na kolejny sezon.  

Tymczasem w Czechach przejście od komuny do kapitalizmu nie nastąpiło w tak drastyczny sposób. Sparta Praga nie musiała toczyć dramatycznej walki o przetrwanie jak polskie kluby. Bez problemu rok w rok grała w europejskich pucharach. Ostatni raz, kiedy zabrakło jej w Europie to sezon 1982/83! 

A lata 90. to był czas wielkiej reformy w europejskiej piłce. Powstała Liga Mistrzów. Dzięki uczestnictwu w fazie grupowej drużyny mogły zdobywać konkretne pieniądze. I tu ważne było, aby rok w rok do tych pucharów awansować i rok w rok budować ranking, by w eliminacjach pucharów nie trafiać na potęgi. 

Stracone lata są dla polskiej piłki nie do odrobienia

Lata przełomu wieków dla polskiej piłki były właściwie stracone. Przerwana została ciągłość pracy w klubach. Akademie i drużyny młodzieżowe były w opłakanym stanie. Czeski trener Werner Liczka, który na początku XXI wieku pracował w polskich klubach, został zapytany w jednym z wywiadów, jak Polacy mogą dogonić Czechów, jeśli chodzi o poziom pracy szkoleniowej? Odpowiedział, że Polacy nigdy nie dogonią sąsiadów z południa, bo gdy my wejdziemy na ten poziom, który Czesi mają teraz, to oni znów będą daleko z przodu. 

W ostatnich latach Polacy nadrabiają stracony dystans, ale tu znów napotykamy przeszkody, który ciągną polskie drużyny w dół. Nie jesteśmy Czechami, Słowacją, Serbią czy Chorwacją. U nas nie ma jednego, czy dwóch dominujących klubów, które dosłownie mają abonament na grę w europejskich pucharach i przyciągają największe talenty piłkarskie z całego kraju. U nas każdy, nawet Legia, musi sobie to miejsce w Europie wyszarpać. A o ściąganiu talentów do jednego czy dwóch najpotężniejszych klubów też możemy zapomnieć. 

Wynika to też z tego, że struktura naszego kraju jest inna. Czesi mają Pragę, potem długo, długo nic, a dopiero potem ponad trzy razy mniejsze Brno. W Chorwacji duży właściwie jest tylko Zagrzeb. W Serbii 1,2 mln mieszkańców ma Belgrad i jest pięć razy większy niż drugi na liście pod względem wielkości Nisz. U nas poza Warszawą są Kraków, Wrocław, Poznań, Łódź, Gdańsk, Szczecin. Miasta duże, bogate i z piłkarskimi ambicjami. I w każdym nowy stadion, i w każdym tysiące kibiców, i duże pieniądze za transmisje telewizyjne, a czasem nawet z urzędu miasta. Kapitał, który w innych krajach jest skoncentrowany w jednym, czy w dwóch miejscach u nas jest rozproszony.

W ten sposób Europy nie dogonimy nigdy

W ostatnich pięciu sezonach Polskę w pucharach reprezentowały: Legia, Śląsk, Jagiellonia, Wisła, Pogoń, Lech, Raków, Lechia, Cracovia, Piast. Dziesięć klubów. Czyli w okresie, który liczy się do rankingu UEFA, polski zespół zbiera średnio punkty przez dwa sezony! To jak może potem liczyć na łatwiejszą drogę w eliminacjach, jeśli właściwie nie buduje rankingu, który daje rozstawienie i teoretycznie łatwiejszych rywali? Sparta Praga, jak pisałem, gra w pucharach rok w rok od 1983 r. Slavia Praga ostatni raz wypadła z tego grona w 2016. Crvena Zvezda w 2015. Dinamo Zagrzeb w 2006. Slovan Bratysława w 2008. Jeśli rok w rok sukcesywnie buduje się swój dorobek w rankingu, to jest szansa, że w końcu nawet w Lidze Mistrzów los będzie sprzyjał. 

I tu dochodzimy do kuriozalnego faktu. Polska liga jest znacznie bogatsza niż czeska, serbska czy chorwacka i przez to gorzej wiedzie się jej drużynom w pucharach. A to dlatego, że ma zbyt szeroką pulę drużyn, które walczą o miejsce w pucharach i cały czas coraz to nowy zespół do nich awansuje. Nawet Legia, która ma największy potencjał, nie jest w stanie zakwalifikować się do europejskich rozgrywek co roku.  

W dodatku sukces w Europie to najlepsza recepta na problemy w lidze. Legia w ubiegłym roku wyszła z grupy Ligi Konferencji, ale w lidze po rundzie jesiennej była dopiero piąta. Miejsce na podium wywalczyła rzutem na taśmę w ostatnich kolejkach na wiosnę. Raków (mistrz 2023) grał w fazie grupowej Ligi Europy, a sezon zakończył na siódmym miejscu w tabeli i nawet nie awansował do pucharów.  

Lech w sezonie 2022/23 awansował aż do ćwierćfinału Ligi Konferencji, ale w lidze po rundzie jesiennej był dopiero szósty. Skończył sezon na trzecim miejscu. Rok później w ogóle wypadł z pucharów. 

W sezonie 2021/22 Legia grała w grupie w Lidze Europy. Wygrała nawet dwa pierwsze mecze. W ekstraklasie była katastrofa. Dopiero 10. miejsce i brak awansu do pucharów zespołu, który bronił mistrzostwa Polski. 

W sezonie 2020/21 do fazy grupowej Ligi Europy awansował Lech. W ekstraklasie była klęska: 11. miejsce. 

A najgorsze jest to, że właściwie nie ma nadziei, że sytuacji polskich drużyn w europejskich pucharach się szybko się poprawi. Straconych lat nie da się nadrobić w kilka sezonów. W lidze też nie wyrośnie nagle z dnia na dzień hegemon. Nawet jeśli udałoby się nagle wychować gdzieś grupę utalentowanych młodych zawodników, to prędzej wyjadą oni za granicę, niż zbudują swojej drużynie pozycję w rankingu klubowym UEFA. Europa już nam uciekła na dobre. 

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.