"250 milionów euro". Trener Jagiellonii już myśli o przyszłości

Jakub Seweryn
Około godziny 17:00 Jagiellonia Białystok wylądowała na warszawskim Okęciu po porażce 1:4 z norweskim Bodo/Glimt w eliminacjach Ligi Mistrzów. To było zderzenie ze ścianą, tego nie ukrywa się nawet w szeregach mistrza Polski. - Tym dwumeczem zrobiliśmy krok do przodu jako zespół - zapewnia jednak trener Adrian Siemieniec, którego drużynę czeka kolejne wielkie wyzwanie - rywalizacja z Ajaxem Amsterdam lub Panathinaikosem Ateny. W rozmowie ze Sport.pl klasę mistrza Norwegii podkreśla Maciej Makuszewski. - Uważam, że mają bardzo duże szanse, by wyeliminować Crveną Zvezdę Belgrad i zagrać w Lidze Mistrzów - twierdzi były reprezentant Polski.

Po wtorkowej przegranej w Bodo, trener Jagiellonii Białystok Adrian Siemieniec spędził jeszcze kilkanaście minut na ławce rezerwowych. Patrząc na szkoleniowca mistrza Polski, trudno było jednak zauważyć rozpacz. - Pociągnęliście tygrysa za wąsy - mówimy mu, na co Siemieniec zareagował uśmiechem. Wydawał się pogodzony z tym, że Jagiellonia była po prostu wyraźnie słabsza od mistrza Norwegii.

Zobacz wideo Nowa rzeczywistość Probierza. Garnitury, zegarki, ranking najprzystojniejszych selekcjonerów

Jagiellonia przegrała, Siemieniec zaskoczył. "Jako zespół zrobiliśmy krok do przodu"

Szkoleniowiec białostoczan potwierdził to później w wywiadzie z "Kanałem Sportowym" oraz na pomeczowej konferencji prasowej. - Wygrał zespół lepszy w dwumeczu. Momentami widziałem jednak po naszej stronie zespół, którego tydzień temu nie było. Może dziwnie to zabrzmi przy 1:4, ale przegraliśmy z bardzo dobrym zespołem i mimo wszystko byliśmy lepszą wersją siebie - zaskoczył Siemieniec. - Były fragmenty, gdy naprawdę graliśmy dobrze, a wtedy był to mecz atrakcyjny i ofensywny. Fragmenty to jednak za mało, choć na nich będziemy budować. Dla nas to duża nauka i naprawdę cieszę się, że możemy grać takie mecze. Mimo porażki myślę, że jako zespół zrobiliśmy dziś krok do przodu.

Kibice Jagiellonii po spotkaniu nie mieli do zespołu pretensji. W Białymstoku przez cały czas panuje atmosfera wdzięczności, bowiem jeszcze rok temu nikt nawet nie śmiał marzyć o mistrzostwie Polski i grze w europejskich pucharach. A tę drugą Jaga ma przecież zagwarantowaną aż do końca roku. 

- W pierwszych dziesięciu minutach Jagiellonia starała się odwrócić losy dwumeczu. Wyszła wysokim pressingiem, co też przyniosło jej efekt w postaci gola - mówi w rozmowie ze Sport.pl Maciej Makuszewski, były piłkarz Jagiellonii i reprezentacji Polski, który w Norwegii komentował ten mecz dla Polsatu Sport. - Ale im dłużej trwał mecz, Bodo rozpędzało się coraz bardziej, łapało swój rytm i od 30. minuty na boisku widzieliśmy różnicę klas. Mecz był pod dyktando Norwegów i niespodzianki nie było - gorzko przyznaje.

Bodo/Glimt odjechało polskim klubem, jest blisko Ligi Mistrzów. Legia i Lech mogły być w tym miejscu

Należy to powiedzieć wprost - dzięki stabilizacji z trenerem Kjetilem Knutsenem, prowadzącym ten klub od 6,5 roku, ciągłemu rozwojowi i regularnej grze w europejskich pucharach Bodo/Glimt odjechało wszystkim polskim klubom, nie tylko Jagiellonii. Ktokolwiek przyjechałby teraz na Aspmyra Stadium, zostałby zaproszony przez gospodarzy na szaloną karuzelę. Bodo ma też trochę szczęścia, że twórca ich sukcesu "trochę zakochał się w tym klubie" i konsekwentnie odrzuca dużo lepsze finansowo oferty z takich klubów, jak Celtic Glasgow, Ajax Amsterdam czy nawet West Ham United.

W mistrzu Norwegii Knutsen zarabia około miliona euro rocznie, w Celticu, Ajaxie czy Premier League mógłby liczyć na kilkakrotnie większą pensję. Dlaczego więc wciąż jest w Bodo? - Nie wiemy, naprawdę nie wiemy - przyznaje nam rzecznik prasowy klubu Simen Pedersen. - On po prostu lubi ten klub, to miejsce, czuje się tu bardzo dobrze i nie interesują go większe pieniądze.

- Kibice w Polsce nie interesują się takimi ligami jak norweska i podchodzimy do tego z przeświadczeniem, że z takimi przeciwnikami powinniśmy wygrywać, a potem okazuje się, że jednak potrafią oni grać w piłkę na bardzo dobrym poziomie - przyznaje Maciej Makuszewski. - Widać, że Bodo/Glimt to zespół konsekwentnie budowany od 2018 roku przez jednego trenera. Jest tam ciągłość pracy, czekano dwa lata, żeby trener odpowiednio poukładał sobie wszystkie klocki i zaczęło to przynosić bardzo dobre efekty. Od 2020 roku grają co roku w europejskich pucharach i to z powodzeniem. Widać, że jest to już zespół lepszy od momentu, gdy mierzył się on z Legią Warszawa czy Lechem Poznań. Norwegowie przez cały czas się rozwijają i idą do przodu. Uważam, że mają bardzo duże szanse, by wyeliminować Crveną Zvezdę Belgrad i zagrać w Lidze Mistrzów - zaznacza.

Norwegowie także nie mają wątpliwości. - Jesteśmy wyraźnie lepszym zespołem, niż gdy wcześniej graliśmy z polskimi drużynami - mówi nam jedna z legend klubu Trond Olsen, któremu wtóruje także Simen Pedersen. Ale i oni czerpią przyjemność z obecnej chwili. Mistrz Norwegii jest zdaniem bukmacherów wyraźnym faworytem również w dwumeczu z Crveną Zvezdą Belgrad w IV rundzie eliminacji. Jeśli to potwierdzi się na boisku, Norwegia wprowadzi do Ligi Mistrzów pierwszy zespół od 17 lat. Między innymi dlatego, gdy spiker na stadionie w Bodo poinformował o awansie Glimt do IV rundy, w której zostanie odegrany hymn Ligi Mistrzów, kibice gospodarzy zareagowali wyjątkowo euforycznie. W samym klubie panuje jednak ostrożność, która ma pozwolić uniknąć rozprężenia czy nadmiernej pewności siebie.

A polski kibic może żałować, bo w tym miejscu spokojnie mógłby się znaleźć któryś z "wielkich" Ekstraklasy - Legia Warszawa czy Lech Poznań. Organizacyjnie i kibicowsko mają one zdecydowanie większy potencjał od Norwegów, ale podczas gdy Bodo/Glimt swój potencjał zamienia na konsekwentny rozwój z sezonu na sezon, nieudolność zarządzających Legią czy Lechem sprawia, że w Warszawie i Poznaniu co rok czy dwa odbywa się rewolucja, "nowe otwarcie" i budowa wszystkiego od nowa.

Do Białegostoku przyjedzie legendarny klub. Jagiellonia spróbuje wykorzystać jego problemy

Bodo/Glimt może być też pod wieloma względami wzorem dla Jagiellonii Białystok, jeśli jej władze dalej będą wykazywały się Na razie jednak przed mistrzami Polski kolejne wyzwanie, jakim jest walka o Ligę Europy z wielką europejską marką, którą będzie legendarny holenderski Ajax Amsterdam lub grecki Panathinaikos Ateny z wychowankiem Jagi Bartłomiejem Drągowskim w bramce.

- Zobacz na to. 250 milionów euro - pokazywał wartość piłkarzy Ajaxu trener Adrian Siemieniec, pobieżnie przeglądając na lotnisku kadrę holenderskiego zespołu na Transfermarkcie. Jak to porównać z Jagiellonią, której transfery na razie sprowadzają się do ściągania piłkarzy dostępnych za darmo?

- Chciałeś rower, to pedałuj. Nie będziemy przepraszać za mistrzostwo Polski - stwierdził na konferencji prasowej Siemieniec, który chce, aby jego zespół czerpał radość i naukę z każdej potyczki w Europie, również z tych przegranych.

Holendrzy są bliżej przyjazdu do Białegostoku (już za tydzień - 22 sierpnia), jako że pierwsze spotkanie w Atenach wygrali 1:0. Ale wbrew pozorom nie musi to oznaczać piłkarskiej deklasacji, jaką były mecze mistrza Polski z Bodo/Glimt. Ajax posiada znakomite indywidualności, ale jako zespół, w pierwszych meczach z nowym trenerem Francesco Fariolim, na razie nie zdołał się do końca pozbierać po bardzo kiepskich poprzednich rozgrywkach. W nich wprawdzie Holendrom udało się wyeliminować wiosną Bodo/Glimt, ale uczynili to w sposób bardzo szczęśliwy, ustępując piłkarsko swojemu przeciwnikowi.

Właśnie w tym Jagiellonia musi szukać swojej szansy, szczególnie w pierwszym meczu na własnym stadionie. Jedno jest pewne - mistrz Polski znów będzie chciał zagrać na swoich warunkach - z piłkarską odwagą i pasją, nawet jeśli na koniec znów trzeba będzie uznać wyższość bardziej renomowanego przeciwnika.

- Jagiellonia trafia teraz najpewniej na Ajax Amsterdam i sama nazwa klubu oznacza kolejne piekielnie trudne zadanie. Podchodzę do tego ze sporą ostrożnością, ale jeśli nie uda się z Ajaxem, to będzie Liga Konferencji, gdzie powinni znaleźć się przeciwnicy, z którymi Jagiellonia powinna punktować - kończy Maciej Makuszewski.

Marczuk opuścił zespół na lotnisku. Dwie tony bagażu Nguiamby i steward w mistrzowskim szaliku

W podróży powrotnej do Polski w zespole mistrza kraju nie było widać ani radości, ani przesadnego przygnębienia. W samolocie okazało się, że szefem personelu pokładowego jest kibic Jagiellonii Mateusz, który nie ukrywał swojego przywiązania do klubu, będąc odzianym w szalik z napisem "Mistrz Polski". Na wstępie pozdrowił on wszystkich związanych z klubem, dodając, że regularnie bywa na stadionie i był na wielu kluczowych meczach Jagi, w tym tych wyjazdowych. Na koniec zaintonował jedną z przyśpiewek, którą szybko podłapało kilkudziesięciu siedzących z tyłu samolotu kibiców.

Mistrz Polski wyruszył do kraju jednak z godzinnym opóźnieniem, gdyż okazało się, że personel lotniska wpisał Aurelienowi Nguiambie bagaż o wadze... dwóch ton! Przez to błędnie wykazano, że samolot może być przeładowany.

Już na Okęciu z kolei doszło do rozmowy na szczycie pomiędzy prezesem Wojciechem Pertkiewiczem, trenerem Adrianem Siemieńcem i dyrektorem sportowym Łukaszem Masłowskim. Być może już wtedy zastanawiano się, jak załatać lukę po Dominiku Marczuku, bo szybko okazało się, że w danym momencie nie był on już nawet formalnie piłkarzem Jagiellonii Białystok, lecz amerykańskiego Realu Salt Lake City.  Co ciekawe, Marczuk nie wrócił z lotniska z zespołem do Białegostoku, ale podobno tylko dlatego, że śpieszył się do zaplanowanego od dłuższego czasu dentysty. Cóż, jak jest "American dream", to i musi być hollywoodzki uśmiech.

Jagiellonia, przed którą teraz w sobotę mecz ligowy z Cracovią na własnym stadionie, kilka godzin oficjalnie poinformowała o odejściu młodzieżowego reprezentanta Polski. Według naszych informacji będzie też szukała następcy 21-latka, w którego przypadku Amerykanie uruchomili klauzulę odejścia w wysokości 1,5 mln euro. Niewykluczone jednak, że "Jaga" do końca okna przeprowadzi już tylko dwa transfery, choć wcześniej, jeszcze przed odejściem Marczuka, zapowiadano przyjście "dziesiątki"/cofniętego napastnika oraz jeszcze dwa inne ruchy do klubu. Ale być może trener Adrian Siemieniec, podobnie jak rok temu, uznał, że dodatkowe transfery po prostu nie są mu potrzebne i klub z Białegostoku zaoszczędzone na pensjach potencjalnych wzmocnień pieniądze zainwestuje w inne obszary funkcjonowania zespołu.

Więcej o: