Cała afera zyskała swoją nazwę od nazwiska Jose Marii Enriqueza Negreiry. Klub przez prawie 20 lat płacił wiceprezesowi Komitetu Technicznego Arbitrów za sporządzanie raportów dotyczących pracy poszczególnych sędziów. Śledczy uważają, że klub robił to m.in. po to, żeby jego mecze sędziowali odpowiednio dobrani arbitrzy.
Teraz kolejne informacje w tej sprawie przedstawiły "El Confidencial" oraz "El Mundo". Okazuje się, że 20 sędziów złożyło już zeznania w sprawie swoich kontaktów z Negreirą i ich treść nie wygląda najlepiej dla Barcelony. Arbitrzy potwierdzili, że klub np. wysyłał taksówki po sędziów lub gwarantował im posiłki. Według Barcelony nie były to próby korupcji, a działania prowadzone z grzeczności.
Barcelonie nie pomagają zeznania jej własnych pracowników z działu ds. zgodności. Przyznali oni, że choć z klubowej kasy znikło około 8 milionów euro, które trafiły na konta rodziny Negreiry, to te operacje finansowe nigdy nie były przedmiotem audytu w klubie - w przeciwieństwie do wielu innych, mniejszych wydatków. To o tyle problematyczne, że w lutym Joan Laporta zapowiadał przeprowadzenie dogłębnego śledztwa wewnętrznego. Choć w kwietniu przedstawiono wnioski tego dochodzenia, to tak naprawdę nigdy go nie przeprowadzono - czytamy w "El Mundo".
Z ustaleń "El Confidencial" wynika, że sędziowie - Mateu Lahoz, Santiago Jaime Latre i Alfonso Pino Zamorano - zeznali, że arbitrzy, którzy jechali na mecze Barcelony mieli w zwyczaju spotykać się z Negreirą w należącej do jego rodziny restauracji i wychodzili z nim do... baru karaoke. Syn Negreiry - Javier Enriquez Romero - miał podwozić ich na stadion luksusowymi autami i niełatwo było mu odmówić - "to w końcu syn szefa". Według śledczych te działania i pieniądze przesyłane Negreirze miały pomóc Barcelonie w uzyskaniu wpływów w hiszpańskiej federacji i Komitecie Technicznym Arbitrów (CTA). Uwagę zwraca też, że Barcelona przestała wysyłać pieniądze, gdy Negreira przestał być wiceprezesem CTA.
Sędziowie Latre i Lahoz zeznali, że nie byli świadomi tego, że Negreira w tym czasie pracował dla Barcelony. Według tego drugiego jego syn spotykał się z sędziami "bo taki miał zwyczaj wchodzenia na stadion i w ten sposób wchodził w kontakty z piłkarzami i innymi potencjalnymi klientami". Jaime Latre zeznał, że Javier Enriquez Romero "towarzyszył im aż do szatni", a w jednym przypadku poprosił go o "pójście na boisko na półtorej godziny przed meczem" - arbiter odmówił.
Barcelona broniła się, że Negreira dostawał pieniądze za tworzenie raportów nt. pracy sędziów. Miały one pomagać trenerom i zawodnikom. "El Confidencial" przypomina, że "od kiedy wybuchł skandal trenerzy i piłkarze, którzy wypowiadali się w tym temacie, mówili, że dokumenty nigdy nie dotarły do szatni". Jak czytamy dalej, sporządzone raporty zawierały informacje o życiu prywatnym arbitrów. Śledczy pokazali te dokumenty sędziemu Jaime Latre, który przyznał, że zawierają one szczegóły o jego rodzinie, którymi nigdy się nie dzielił. Mateu Lahoz uważa, że syn Negreiry, który sporządził te raporty musiał część wiedzy uzyskać w CTA - chodziło mu o kary dla sędziów po popełnionych błędach. Jednocześnie według Lahoza nie miało sensu, żeby Barcelona za nie płaciła - dział techniczny klubu sam mógł dotrzeć do tych informacji.
Wszystkie te zeznania i szczegóły nie wyglądają najlepiej dla Barcelony. Klubowi nie pomaga też fakt, że niedawno sędzia zarzucił klubowi łapownictwo, a nie korupcję sportową. Jeżeli te zarzuty się potwierdzą to czołowych działaczy Barcelony w tym czasie oraz sam klub mogą czekać poważne kłopoty.