Hit Ligi Mistrzów z podwójnym dnem. Kompromitacja i policzek dla Katarczyków

Dawid Szymczak
To były petrodolarowe derby - Newcastle United należące do Arabii Saudyjskiej kontra katarski Paris Saint-Germain. Mecz pełen intryg, konfliktów w tle, walki o uwagę świata. I choć oba kluby mają podobny cel, to zmierzają do niego innymi drogami. PSG, po porażce 1:4, znów jest na manowcach.

Na szczęście w Newcastle czuć jeszcze brytyjski klimat tego klubu. Dwa gole przeciwko PSG strzelili wychowankowie – Dan Burn i Sean Longstaff, piłkarze charakterni, bez gwiazdorskiego brokatu. W ich drużynie wciąż nie ma wielu zawodników z popularnymi nazwiskami. W loży VIP zamiast celebrytów siedzi Alan Shearer, a kibice na trybunach wciąż ekscytują się soczystymi wślizgami. Podkreślają, że pokonali "francuskich arystokratów". Czczą lokalnych bohaterów. Zaglądają do kieszeni Burna i żartują, że wciąż trzyma w niej Kyliana Mbappe i Ousmane Dembele, a Longstaffowi wróżą Złotą Piłkę. Nie brakuje im autoironii. Cieszy ich powrót do Ligi Mistrzów po dwudziestu latach, zwycięstwo nad PSG, ale też to, jak bardzo ich piłkarze różnili się w tym meczu od "gwiazdeczek z Paryża". Gdy Saudyjczycy przejmowali Newcastle, eksperci wróżyli przecież, że lada chwila zatrudnią Jose Mourinho i ruszą drogą PSG: z własnym Neymarem, gwiazdozbiorem i szatnią, która ledwo pomieści ego ich wszystkich. 

Zobacz wideo W takim składzie powinna grać reprezentacja Polski Michała Probierza

Tymczasem są od PSG i tej wizji bardzo daleko. Wygrali bez zbędnych popisów i fajerwerków. Zabiegali rywali, pokonali ich intensywnością, przygnietli pressingiem, a w paru trudnych chwilach dzielnie zacisnęli zęby. O zachowanie takiej tożsamości szczególnie troszczy się Eddie Howe, zdolny trener, który w pierwszym sezonie wyciągnął Newcastle United ze strefy spadkowej, a już w drugim wprowadził do Ligi Mistrzów i znacząco wyprzedził przyjęty harmonogram. W Newcastle nie chcą iść na skróty, wręcz nieco obawiają się, że i tak to wszystko dzieje się zbyt szybko. Hamulcem są oczywiście przepisy Finansowego Fair Play, ale też inna wizja dwóch głównych architektów – wspomnianego Howe’a i dyrektora sportowego Dana Ashwortha, słynącego z nieoczywistych wyborów na transferowym rynku, który wcześniej pracował w Brighton. Pierwszy rozwinął wielu piłkarzy, których zastał w klubie, a drugi sprowadził diamenty wymagające oszlifowania. W Lidze Mistrzów mieli wylądować dopiero za kilka lat, a nie już po półtora roku od wejścia Saudyjczyków. Unikając skrótów, wyprzedzają resztę. Korzystają z dopływu pieniędzy, ale w rozsądny sposób. Sięgają po piłkarzy z potencjałem i bardzo zwracają uwagę, by nowi nie zmącili atmosfery. Niewielu spodziewało się, że ich początek w klubie będzie wyglądał tak sensownie. Dobrze oddaje to zresztą historia samego Dana Burna. 

Otóż od dziecka kibicował on Newcastle United. Był wychowankiem tego klubu, podawał na meczach piłki, ale po opuszczeniu akademii przez kilkanaście lat tułał się po różnych angielskich klubach, bo w tym ukochanym nie dostał szansy. Marzył, by kiedyś wrócić. W 2021 r., gdy Saudyjczycy przejęli klub, miał problemy z regularnymi występami w Brighton. Rozmawiał ze swoim ojcem – także zapalonym kibicem Newcastle. Ojciec ekscytował się, że nadchodzą piękne czasy, a on niemal płakał, bo czuł, że szansa prysnęła i teraz Newcastle będzie klubem dla gwiazd. On też przypuszczał, że będzie to kopia PSG czy Manchesteru City po właścicielskich zmianach. Nie wierzył, że może wrócić, a wrócił z przytupem. Przez większość kariery uchodził za stopera, ale mimo to kilkanaście miesięcy temu załatał dziurę na lewej obronie. Miejsca w składzie nie oddał do dziś. Mając 31 lat zagrał drugi mecz w Lidze Mistrzów i strzelił w niej pierwszego gola.

Zgadzają się co do wojny, ale dzieli ich platforma streamingowa

A był to mecz wyjątkowy, pełen podtekstów, często zapowiadany jako derby Zatoki Perskiej. Kibiców Arabii Saudyjskiej, którzy zalali Katar podczas mistrzostw świata, zapamiętałem z przechwałek: że ich mundial, który prędzej czy później zorganizują, będzie lepszy, bo wydadzą więcej pieniędzy, zadbają o prawdziwą atmosferę, przygotują jeszcze ciekawsze stadiony, zamontują w miastach jeszcze więcej bajerów i wszystko wykończą z większym połyskiem. Wystarczyło porozmawiać z kilkoma przypadkowymi kibicami, by poczuć, że sukcesy małego sąsiada ich uwierają. Znawcy tematu przekonywali, że podobne było z najważniejszymi przywódcami Arabii Saudyjskiej. Gdy Katar zeszedł ze sceny, błyskawicznie na nią wkroczyli, trzęsąc transferowym rynkiem.

Oba kraje mają w Europie perełki swoich projektów – Katarczycy już od 2011 r. zarządzają PSG, a Saudyjczycy dziesięć lat po nich przejęli Newcastle United. Los skojarzył ich w jednej grupie Ligi Mistrzów. Zaraz po losowaniu Dan Ashworth został zaczepiony przez dziennikarzy. "Katar kontra Arabia Saudyjska!" – wprost wskazywali drugie dno tego meczu. Dyrektor Newcastle odbił piłeczkę w najprostszy z możliwych sposobów, przekonując z pokerową miną, że nawet o tym nie pomyślał i rozpatruje to spotkanie tylko w boiskowym kontekście. 

Ale to nie był jedyny kontekst. Nie w przypadku klubów, które są w rękach państw chcących na nowo uporządkować świat i znaleźć się w jego centrum. Nie w przypadku klubów, które szukają na stadionach społecznej akceptacji i legitymizacji swoich działań. Nie w przypadku ciągnących się za nimi oskarżeń o "tzw. sportwashing", czyli pranie swojej reputacji. Nie w przypadku krajów tak wyraźnie rywalizujących ze sobą w ostatnich latach. Nie w sytuacji, w której futbol zawsze był jednym z narzędzi w ich walce. Katar i Arabia Saudyjska zakopały wprawdzie topór wojenny, przywódcy ich państw oglądali razem mecze ostatniego mundialu, a na znak pojednania wymienili się nawet szalikami. Ale to pełna uśmiechów dyplomacja przy jednoczesnym kopaniu się pod stołem. Eksperci są zgodni: kryzys za nimi, mundial faktycznie zbliżył ich przywódców, ale nie rozwiązał wszystkich problemów. - Mimo to, gdyby ten mecz był rozgrywany w 2018 roku, jego charakter i ton byłyby inne – twierdzi prof. Simon Chadwick, ekspert ds. sportu i geopolityk, cytowany przez The Athletic.

Katar i Arabia Saudyjska trzymają dziś jeden front przy budowaniu relacji z innymi mocarzami z regionu. Zgadzają się, że należy dążyć do zakończenia prowadzonej przez nich wojny w Jemenie. Wspólnie chcą śledzić ruchy islamskich ekstremistów, ale wciąż nie potrafią porozumieć się co do transmisji meczów. To niemal od początku jeden z frontów rozpoczętej w 2017 r. gospodarczej i dyplomatycznej wojny, w której Saudyjczycy sprzymierzyli się przeciwko Katarowi z Bahrajnem, Egiptem i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. W ramach izolowania Kataru i ograniczania jego wpływów, największa na Bliskim Wschodzie katarska platforma streamingowa beIN, zarządzana przez prezesa PSG Nassera Al-Khaleifiego, mająca prawa do transmisji najpopularniejszych europejskich lig, zniknęła z sieci w Arabii Saudyjskiej. Saudyjskie władze zabrały beIN prawo do działania w królestwie, zamknęły jego biura i skonfiskowały cały sprzęt. Ale to był dopiero początek, bo Saudyjczycy momentalnie stworzyli piracki serwis beoutQ, który przez ponad trzy lata kradł satelitarny sygnał beIN i nielegalnie transmitował mecze dla swoich rodaków. Saudyjczycy grali bezczelnie, nawet nazwa ich serwisu drwiła z beIN. Katar złożył skargę m.in. w Światowej Organizacji Handlu, interweniował też we władzach Premier League, ale był nieskuteczny. Sprawa odżyła, dopiero gdy Fundusz Inwestycji Publicznych Arabii Saudyjskiej (PIF) chciał kupić Newcastle United – klub z ligi, której mecze przez lata podkradał. Nagle beIN wznowiło działalność na terenie Arabii Saudyjskiej, co otworzyło władzom tego kraju drogę do przejęcia udziałów w klubie.

To jednak nie był koniec tej historii. Latem 2021 r. brytyjskie media poinformowały, że pracownicy beIN i Nasser Al-Khelaifi codziennie mierzą się z cyberatakami i włamaniami do serwerów. Nie wskazali palcem na Saudyjczyków. Nie było to konieczne. Kilka miesięcy później, dosłownie godzinę przed meczem otwarcia mistrzostw świata, nowa platforma transmisji strumieniowej beIN znów została zablokowana. "Przepraszamy, ta strona narusza przepisy ministerstwa mediów" – mogli przeczytać kibice chcący zalogować się do serwisu. Do dzisiaj nic się nie zmieniło, pirackie serwisy wciąż kwitną, a część Saudyjczyków, która chciała obejrzeć mecz Newcastle – PSG np. na urządzeniach mobilnych, nie mogła tego zrobić w legalny sposób. 

Skończyła się era supergwiazd. Oblany pierwszy test

Zwycięstwo Newcastle United było absolutne – PSG zostało zdominowane w każdej formacji: kapitan Marquinhos popełnił prosty błąd tuż przed stratą pierwszego gola, prawy obrońca Achraf Hakimi przegrał sześć z ośmiu pojedynków, Ugarte w środku pola nie nadążał za rywalami, napastnik Goncalo Ramos był kompletnie niewidoczny, a wpływ Kyliana Mbappe został ograniczony do trzech dośrodkowań i jednego strzału. Gole dla Newcastle, poza Burnem i Longstaffem, strzelali Miguel Almiron i Fabian Schar, a dla gości trafił Lucas Hernandez. Budowane od kilkunastu miesięcy Newcastle było dojrzalsze i lepiej ułożone niż rozpieszczane od kilkunastu lat PSG. To policzek dla Katarczyków.

Luis Enrique, który pracuje w Paryżu od lipca, oblał pierwszy poważny test. Wystawił drużynę w eksperymentalnej formacji 1-4-2-4 i nie reagował, gdy brakowało jej równowagi w środku pola. Jego plan nie zadziałał, ale też piłkarze popełnili w tym meczu sporo indywidualnych błędów. I choć latem, wraz z odejściem Neymara, skończyła się era supergwiazd, to jej główne problemy pozostały. Odeszli też Marco Veratti, Leo Messi i Sergio Ramos. Dołączyli piłkarze młodsi, jeszcze nie tak utytułowani. Mieli być mniej zepsuci, bardziej głodni. PSG wymyśla się na nowo, wciąż goni za Ligą Mistrzów, ale wciąż zawodzi w ważnych momentach i symbolicznie się przewraca. Porównania z Newcastle United będą w następnych latach nieuniknione. Na razie Saudyjczycy, jeszcze bogatsi i mający opinię jeszcze bardziej rozrzutnych, pokazują Katarczykom, jak wydawać pieniądze z głową.

Więcej o: