• Link został skopiowany

Guardiola miał asa w rękawie. "Szokujący". Zostało tylko jedno pytanie

Konrad Ferszter
Po takim meczu na Etihad Stadium kibice Manchesteru City mogli pomyśleć, że jeśli ich drużyna nie wygra Ligi Mistrzów w tym sezonie, to nie zrobi już tego nigdy. Rozpędzeni mistrzowie Anglii zdominowali i zdemolowali Real Madryt 4:0, awansując do finału. Przed decydującym meczem z Interem Mediolan w kontekście drużyny Pepa Guardioli zostało tylko jedno pytanie: Czy Manchester City znów niespodziewanie nie wyłoży się na ostatniej prostej?
Erling Haaland, Manuel Akanji podczas meczu półfinałowego Ligi Mistrzów Manchester City - Real Madryt. Manchester, Anglia, 17.05.2023.
Fot. Jon Super / AP Photo

Przed rewanżem w Manchesterze "Marca" wyliczyła, że piłkarze Realu Madryt łącznie mieli na koncie 29 zwycięstw w Lidze Mistrzów. Luka Modrić, Karim Benzema, Dani Carvajal i Toni Kroos, którzy mecz zaczęli w podstawowym składzie i rezerwowy w środę Nacho Fernandez wygrali ją po pięć razy. Manchester City? Tylko trzeci bramkarz - 37-letni Scott Carson - mógł pochwalić się takim osiągnięciem. W 2005 r. był zmiennikiem Jerzego Dudka w pamiętnym finale w Stambule.

Zobacz wideo Jacek Magiera komentuje plotki o nowej pracy

To właśnie doświadczenie miało być największym argumentem Realu w walce z rozpędzonym Manchesterem City. Analiza hiszpańskiego dziennika, choć bardzo pobieżna i symboliczna, na swój sposób okazała się prorocza. Poza doświadczeniem i seryjnymi zwycięstwami w Lidze Mistrzów Real w rewanżu nie miał innych argumentów.

Na boisku rządzili mistrzowie Anglii, którzy wygrali tylko 4:0. Tylko, bo już do przerwy ich prowadzenie mogło i powinno być wyższe. Manchester City zdominował i rozbił Real. Trudno przypomnieć sobie mecz, w którym drużyna z Santiago Bernabeu była równie bezradna. Było to chyba w listopadzie 2010 r., kiedy FC Barcelona Pepa Guardioli zdemolowała Real 5:0.

Guardiola nie przekombinował

- Spokojnie, tym razem nie przekombinuję - śmiał się Guardiola w trakcie wtorkowej konferencji prasowej. Katalończyk odniósł się do zeszłorocznego spięcia z dziennikarzem i zarzutów, że w kluczowych momentach Ligi Mistrzów jego taktyczny geniusz zmieniał się w niepotrzebną kombinatorkę, która doprowadzała do chaosu i porażek.

Tak było w 2021 r., kiedy w finale przeciwko Chelsea (0:1) Manchester City zagrał bez defensywnego pomocnika. Rok wcześniej drużyna Guardioli odpadła w ćwierćfinale z Lyonem (1:3), a winą za porażkę obarczono Katalończyka, który niespodziewanie zdecydował się na zastosowanie systemu z trójką środkowych obrońców.

- Macie rację, w Lidze Mistrzów zawsze kombinuję. Zawsze tworzę nowe pomysły i taktyki. Właśnie dlatego odniosłem sukces w tych rozgrywkach. Znudziłbym się, gdybym wygrywał tylko w jeden sposób - ironizował Guardiola przed zeszłorocznym ćwierćfinałem z Atletico (1:0 w dwumeczu).

- Każdy rywal porusza się inaczej. Dlatego musimy się dostosowywać. Właśnie dlatego uwielbiam kombinować. Kiedy wygrywamy, kochacie mnie i nazywacie geniuszem. Kiedy przegrywam, macie mnie za głupca. Następnym razem zainspiruję się wami i zastosuję niesamowitą taktykę. Zagramy w dwunastu - irytował się Katalończyk.

Demolka w Manchesterze

W środę Guardiola nie przekombinował, a po meczu angielscy dziennikarze i kibice Manchesteru City znów będą nosić go na rękach. Katalończyk postawił dokładnie na ten sam skład co w pierwszym meczu, ale w rewanżu zobaczyliśmy zupełnie innych mistrzów Anglii.

- Musimy zagrać perfekcyjnie. Potrzebujemy przede wszystkim więcej polotu i kreatywności w ataku - apelował Guardiola. Katalończyk apelował o uruchomienie skrzydeł, które w Madrycie nie funkcjonowały tak, jak powinny. W środę od pierwszej minuty na boisku błyszczeli strzelec dwóch pierwszych goli - Bernardo Silva - oraz Jack Grealish.

Ale to nie tam leżał klucz do zwycięstwa i dominacji mistrzów Anglii. Guardiola miał asa w rękawie. Jego drużyna stłamsiła Real dzięki kapitalnej postawie w środku pola. W odbiorze błyszczeli Rodri i wchodzący w rolę defensywnego pomocnika stoper - John Stones. Ta dwójka wspomagana przed Ilkaya Guendogana, którego Kyle Walker porównał ostatnio do najlepszej wersji Zinedine'a Zidane'a, oraz wszechobecnego, genialnego Kevina De Bruyne sprawiła, że wielkie gwiazdy Realu wyglądały w Manchesterze jak przestraszeni debiutanci na tym poziomie.

Sposób, w jaki drużyna Guardioli zdominowała Real, był szokujący. W pierwszym kwadransie gospodarze grali tak, że obrońcy trofeum mogli się tylko zastanawiać, gdzie w ogóle się znaleźli i co tam robili. Tylko niesamowite interwencje Thibauta Courtoisa po strzałach Erlinga Haalanda sprawiły, że Real nie stracił gola w tym okresie.

O dominacji zespołu Guardioli najlepiej świadczą liczby z pierwszych 15 minut. Podania? 124-13. Posiadanie piłki? 79 proc. na korzyść Manchesteru City. Demolka była tylko kwestią czasu. Przed przerwą dwiema bramkami zaczął ją Silva, w drugiej połowie dzieło skończyły samobójcze trafienie Edera Militao i gol Juliana Alvareza.

Manchester City nawet przez chwilę nie wyglądał na zespół, który stracił kontrolę nad rewanżem i całą rywalizacją. Nawet po przerwie, kiedy goście odważniej zaatakowali, piłkarze Guardioli byli spokojni i wyczekiwali na kolejne szanse. Real zaś w niczym nie przypominał drużyny, która w ostatnich latach dokonywała cudów w Lidze Mistrzów. Zespół Ancelottiego, który w poprzednim sezonie podnosił się w nieprawdopodobnych okolicznościach, w środę nie dał na to nadziei. Piłkarze Realu wyglądali tak, jakby nie mieli jej od pierwszej minuty, a do Manchesteru przyjechali na pewne ścięcie.

Po ostatnim gwizdku Szymona Marciniaka Ancelotti serdecznie i szczerze wyściskał Katalończyka, gratulując mu awansu. To był mistrzowski występ Manchesteru City. Drużyny kompletnej, grającej totalny futbol.

Skazani na sukces?

Mistrzowie Anglii na tle Realu wyglądali dokładnie tak, jak w Premier League, gdzie wygrali 11. meczów z rzędu i pewnie zmierzają po trzeci z rzędu tytuł. Po mundialu Manchester City przegrał tylko trzy mecze i jest o krok od trypletu. Ligę może wygrać już w niedzielę, a ponadto zagra w finałach Ligi Mistrzów i Pucharu Anglii.

Drużyna Guardioli jest w niesamowitej formie i gra kosmiczny futbol, przez co trudno wyobrazić sobie, by jej marzenie o wygraniu Ligi Mistrzów nie spełniło się w tym sezonie. Przez cały sezon zachwycaliśmy się Haalandem, czyli według wielu brakującym ogniwem zespołu Guardioli. Mimo że Norweg nie strzelił gola w dwumeczu, Manchester City rozbił Real. Czy Inter Mediolan w wielkim finale będzie mógł mu w ogóle zagrozić?

"Jeśli nie teraz, to chyba już naprawdę nigdy" - mogli myśleć kibice mistrzów Anglii. Problem jednak w tym, że podobnie mogło być w poprzednich latach. Manchester City zachwycał w lidze i pucharach, a w kluczowym momencie Ligi Mistrzów zmieniał się nie do poznania.

Tak jak cztery lata temu. Od początku 2019 r. do końca sezonu Manchester City przegrał tylko dwa z 27 meczów. Drużyna Guardioli w efektowny sposób odrobiła straty do Liverpoolu w Premier League, wygrała Puchar Anglii i Puchar Ligi, ale w Lidze Mistrzów przegrała pierwszy mecz ćwierćfinałowy z Tottenhamem (0:1) i odpadła po zwycięskim rewanżu (4:3).

O porażkach z Lyonem i rok później z Chelsea już wspominałem. W kontekście Manchesteru City i jego triumfu w tej Lidze Mistrzów zostało już tylko jedno pytanie: Czy znów "nie zrobią Manchesteru City w Europie"? Po takim meczu z Realem naprawdę trudno to sobie wyobrazić.

Konrad Ferszter

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

  • Link został skopiowany
Więcej o: