Jeden człowiek symbolem kompromitacji PSG. Upadek klubu za miliardy euro

Dawid Szymczak
W ataku PSG - Messi i Mbappe, w Bayernie Monachium - Eric Maxim Choupo-Moting. On z kluczowym golem, oni poza Ligą Mistrzów już po 1/8 finału: upokorzeni i rozczarowani. Znów - piąty raz w ostatnich siedmiu latach - budowany za miliardy euro zespół nie dotarł nawet do ćwierćfinału. Choupo-Moting boleśnie przypomniał Katarczykom, co w futbolu jest najważniejsze.

Pewnie spróbują jeszcze raz, niczego się z tej lekcji nie ucząc. Latem znów wydadzą mnóstwo pieniędzy, przeprowadzą kolejne transfery, może wymienią trenera i oddadzą najważniejsze gabinety nowym ludziom. A później raz jeszcze ogłoszą światu plan na podbicie Ligi Mistrzów. Katarczycy działają tak w Paryżu już od kilkunastu lat. Pobili rekord transferowy, ściągając za 222 mln euro Neymara. Wykorzystali zamieszanie z Leo Messim, proponując mu najwyższą pensję, by później z dumą wypiąć pierś, gdy będąc ich zawodnikiem, zdobywał na ich ziemi mistrzostwo świata. A żeby przekonać Kyliana Mbappe do pozostania, zaangażowali samego prezydenta Emmanuela Macrona, który wydzwaniał do młodzieńca i prosił, by dla dobra Francji odrzucił zaloty Realu Madryt. Ale to szaleństwo wciąż okazuje się nieskuteczne.

Zobacz wideo Słoweńcy już wkrótce mogą mieć przewagę nad resztą świata w skokach

W środę los znów boleśnie z nich zakpił: Neymar jak zwykle leczył kontuzję, ze zrywów Mbappe niewiele wynikało, Messi kompletnie przepadł, a po drugiej stronie kluczowego gola - na 2:0 w dwumeczu - strzelił Eric Maxim Choupo-Moting, permanentny "plan B", pokorny zmiennik największych gwiazd, który blichtrem i statusem nigdy nawet nie stał w ich pobliżu, ale na boisku już wielokrotnie kradł im show. W Monachium było podobnie - po godzinie gry przyłożył nogę do piłki podanej przez Leona Goretzkę, trafił do pustej bramki i właściwie przesądził o awansie Bayernu. Nie było w tym wielkiej finezji ani kunsztu, ale był to już jego siedemnasty gol w tym sezonie, co wymaga docenienia.

Gdy pokonał Gianluigiego Donnarummę czuło się, że jest po wszystkim, bo podłamane PSG nie da rady strzelić dwóch goli w pół godziny. Nie ma przecież i nigdy nie miało takiej wiary we własne umiejętności, jak eliminujący je rok temu Real Madryt. Nie ma też taktycznej solidności, dzięki której Bayern Monachium nie musiał nawet błyszczeć ani rozgrywać wielkiego dwumeczu, by ich kosztem awansować do ćwierćfinału. 

Klęska PSG w Lidze Mistrzów to już tradycja. Ostatnich siedem edycji? Pięć porażek już w 1/8 finału

Sergio Ramos napisał po tym meczu w trzech językach - francusku, angielsku i hiszpańsku - że wielcy mistrzowie odradzają się po porażkach i wykuwają swój sukces w przeciwnościach losu. Gdyby wciąż miał na sobie koszulkę Realu, większość kibiców uznałaby, że ma rację, ale obecnie wywołuje to jedynie uśmiech politowania. Przecież PSG tylko dwa razy w ostatnich dwunastu latach zaszło dalej niż do ćwierćfinału, zawodziło już w Lidze Mistrzów w każdych możliwych okolicznościach i rzeczywiście silniejsze wróciło tylko raz - w sezonie 2019/2020, z Thomasem Tuchelem na ławce rezerwowych, gdy w wyjątkowej, pozbawionej rewanżów, formule LM - po pandemii koronawirusa - doczłapało do finału. Ostatnich siedem edycji? Pięć porażek już w 1/8 finału.

  • 12/13 - Barcelona (1/4)
  • 13/14 - Chelsea (1/4)
  • 14/15 - Barcelona (1/4)
  • 15/16 - Manchester City (1/4)
  • 16/17 - Barcelona (1/8)
  • 17/18 - Real Madryt (1/8)
  • 18/19 - Manchester United (1/8)
  • 19/20 - Bayern Monachium (finał)
  • 20/21 - Manchester City (1/2)
  • 21/22 - Real Madryt (1/8)
  • 22/23 - Bayern Monachium (1/8)

W Paryżu spróbowali już wszystkiego. Był Carlo Ancelotti, Laurent Blanc, Unai Emery, Thomas Tuchel, Mauricio Pochettino, teraz Christophe Galtier - trenerzy z każdego możliwego klucza: od Francuzów, po obcokrajowców, od byłych piłkarskich gwizd, po ludzi bez piłkarskiej przeszłości, od tradycjonalistów, po taktycznych innowatorów, od trenerów charakterologicznie miękkich, po sierżantów. Każdy poległ. Nie zmienili też losu PSG najwięksi piłkarze ostatnich lat: ani Messi, ani Ramos, ani Mbappe, ani Neymar, ani Di Maria, ani Ibrahimović, którzy w większości wygrywali Ligę Mistrzów w innych zespołach, ale nijak nie potrafili tego powtórzyć w Paryżu.

Od lat nie ma znaczenia, kogo jeszcze kupią katarscy właściciele - światowej klasy bramkarza, obrońcę, pomocnika czy napastnika. Ich drużyna się nie zmienia, nie zyskuje charakteru i tożsamości, za to wciąż pozostawała awaryjna - w Monachium piłkę w polu karnym stracił Marco Verratti, choć zwykle pod jego nogami jest bezpieczniejsza niż w sejfie - i emocjonalnie rozchwiana - rok wcześniej szanse na awans pogrzebały podobne błędy Donnarummy i Marquinhosa. Jak co roku gwiazdy PSG mogą narzekać, że zagrały całkiem niezłe pół godziny w Paryżu i solidną godzinę w Monachium. To nic nowego. Ostatnio z Realem jeszcze dłużej wszystko im się układało. Z Barceloną w 2017 r. wygrały nawet pierwszy mecz 4:0, ale spanikowały w rewanżu i przegrały 1:6. Odpadły też z Manchesterem United, tymczasowo prowadzonym przez Ole Gunnara Solskjaera, mimo zwycięstwa 2:0 w pierwszym meczu. 

Bayern jest kolejnym klubem, który bez mrugnięcia okiem wykorzystał indywidualne błędy PSG. Długo jednak kibice w Monachium nie widzieli tego płynnego i groźnego Bayernu, który w trudnej grupie z Interem i Barceloną, pewnie wygrał wszystkie mecze. To była ta mniej przekonująca i zdecydowana twarz zespołu, który wygrał cztery z ostatnich ośmiu meczów Bundesligi, pozwalając Borussii Dortmund dogonić się w tabeli. W grze zawodników Bayernu też pojawiały się błędy, parokrotnie brakowało im zdecydowania, na co przy linii wściekał się Nagelsmann. I najwyraźniej zdenerwowany był też w przerwie meczu, bo w drugiej połowie jego piłkarze zdecydowanie podkręcili tempo. Nie zagrali jednak wybitnie, dlatego niewielu wskazuje dziś Bayern jako faworyta do triumfu w Lidze Mistrzów. Niemieckie media też są zgodne: co wystarczyło na Paryżan, może nie wystarczyć na kolejnych rywali, co - przede wszystkim - jest gorzkim podsumowaniem katarskiego projektu w stolicy Francji.

Choupo-Moting - napastnik, który znalazł swoją niszę

A nic boleśniej nie przypomina Katarczykom, że najlepsza drużyna nie powstaje ze zbioru jedenastu najlepszych piłkarzy, niż gol Erica Maxima Choupo-Motinga. To symbol tegorocznej klęski PSG, że dobił ich zawodnik, za którego żaden klub nie zapłacił przy definitywnym transferze choćby jednego euro. Ale to także nauka, że w piłce nożnej łatwiej o sukces, gdy zespół tworzy zgrany kolektyw. Kameruńczyk to napastnik bez wielkiej kariery - z 44 golami strzelonymi w prawie 200 meczach dla Schalke i Mainz i ze spadkiem z Premier League w Stoke City okraszonym jego słabą skutecznością. Ale to też napastnik, który w tym niełatwym zawodzie znalazł dla siebie niszę - został zmiennikiem gwiazd w największych klubach. To specyficzna rola, w której nie każdy się odnajdzie. 

W 2018 r. PSG, od lat mający w ataku tuzy, trenował Thomas Tuchel. Uznał, że potrzebuje na ławkę rezerwowych kogoś, kto prezentuje dostatecznie wysoki poziom, że po wejściu na boisko, w przypadku kontuzji lub zmęczenia podstawowego piłkarza, nie popsuje większości akcji, ale jednocześnie zaakceptuje taką marginalną rolę w drużynie. Pomyślał o Choupo-Motingu, którego znał z pracy w Mainz. Był szybki i silny, niezły technicznie. Akurat spadł z Premier League i raczej spodziewał się ofert od europejskich średniaków niż od wiecznego kandydata do zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Na pierwszy rzut oka nie pasował do PSG, ani w ogóle do tego poziomu. Tuchel przekonywał jednak, że potrzebuje na boisku takiego zadaniowca i tak ciepłej, dobrej osoby w szatni. Choupo-Moting mówi pięcioma językami i był jednym z nielicznych graczy w szatni PSG, który należał do wszystkich wewnętrznych grupek. 

Robił, co do niego należało, a po dwóch latach pomysł Tuchela skopiował Bayern, szukający zmiennika dla Roberta Lewandowskiego. Polak niemal nie schodził wtedy z boiska, ale na wypadek urazu lub zmęczenia potrzebna była alternatywa: znów - ktoś wystarczająco solidny, by koledzy z drużyny chcieli podawać mu piłkę i rozumiejący, że nigdy nie wygra rywalizacji o miejsce w składzie, bo w jego przypadku ona właściwie nie istnieje. To bodaj najtrudniejsze wyzwanie: trenować na pełnych obrotach, wiedząc, że prawdopodobnie nie podniesie się z ławki. Choupo-Moting trenował. I był w formie zawsze, kiedy Bayern go potrzebował. Gdy Lewandowski w sezonie 2020-2021 opuścił kilka meczów ze względu na uraz, Kameruńczyk strzelił dwa gole PSG i pomógł wywalczyć awans.

Ale mało kto spodziewał się, że gdy Lewandowski wyjedzie do Barcelony, w najważniejszych meczach zastąpi go Choupo-Moting. Nageslmann na początku sezonu preferował ustawienie 4-2-2-2, by uniezależnić drużynę od gry środkowego napastnika, wprowadzić przy tym więcej nieprzewidywalności, a także jak najlepiej wykorzystać atuty sprowadzonego z Liverpoolu Sadio Mane. Nowy system początkowo wydawał się działać, więc Kameruńczyk dostawał szanse jedynie w końcówkach meczów. Aż do serii czerech meczów bez zwycięstwa, która przytrafiła się Bayernowi na przełomie sierpnia i września. Wówczas Nagelsmann zresetował Bayern i zaczął regularnie wystawiać Choupo-Motinga. Ten strzelał gole, pomógł Bayernowi znów stanąć na nogi i zimą doczekał się nowego kontraktu - z dwukrotną podwyżką pensji, w uznaniu jego zasług.  

- To wzajemna miłość, żadna strona nie chce zrywać - mówił agent Kameruńczyka, a Nagelsmann z pasją opowiadał o zaletach przeciętnego napastnika, który znakomicie odnalazł się w największym niemieckim klubie i od paru lat kolekcjonuje nie tylko trofea, ale też wspomnienia: choćby o golach strzelanych FC Barcelonie, Interowi czy PSG w Lidze Mistrzów.

Więcej o:
Copyright © Agora SA