Lewandowski przegrał trzy razy w 43 dni. Barcelona naruszyła kluczowy warunek planu

Dawid Szymczak
To wszystko nie mogło się wydarzyć. Nie po takim lecie z zaciąganiem finansowych dźwigni i ogólnym podekscytowaniu, które wywołały nowe transfery, z Robertem Lewandowskim na czele. Barcelona znów miała tańczyć z najlepszymi, tymczasem zaczerwieniona opuszcza parkiet już po pierwszej piosence. Potykała się, stawiała niezgrabne kroki, nie odnalazła rytmu. Finansowe skutki tego będą katastrofalne.

Odpadnięcia Barcelony z Ligi Mistrzów spodziewaliśmy się od kilkunastu dni, a pewność zyskaliśmy po środowym meczu Interu z Viktorią Pilzno, rozgrywanym o 18:45. Włosi wygrali 4:0, więc piłkarze Barcelony wychodząc na rozgrzewkę, wiedzieli już, że wiosną zagrają w Lidze Europy. Ich mecz z Bayernem Monachium tylko potwierdził, że tam jest dzisiaj ich miejsce. Przegrali tak wyraźnie (0:3, choć nie tylko o wynik tu chodzi), że nawet Xavi Hernandez przyznał, że byli słabsi i zasłużyli na porażkę. Co zaskakujące, trener Barcelony dodał jednak, że to pierwszy taki przypadek w tym sezonie. Jakby zapomniał chociażby o niedawnej porażce z Realem Madryt. 

Zobacz wideo Lewandowski kochany w Hiszpanii, aż tu nagle: Trzeba to jasno powiedzieć

Odpadnięcie w fazie grupowej Ligi Mistrzów to klęska sportowa, bo godzi w ambicje wielu piłkarzy Barcelony. Dla przykładu - Lewandowski w barwach Barcelony przegrał trzy mecze Ligi Mistrzów w 43 dni. W Bayernie doznał tylu porażek w 1755 dni. Ale jest to też klęska wizerunkowa, bo Barcelona poniekąd wróciła do sytuacji sprzed roku, gdy tak wczesne odpadnięcie było widziane jako dostateczny dowód na degrengoladę klubu sterowanego przez niekompetentnego prezesa Jose Marię Bartomeu. Nie po to Johan Laporta przedstawiał się jako mesjasz, by już w październiku znaleźć się w tym samym miejscu - w Lidze Europy. Nie po to były te wszystkie finansowe dźwignie, transfery za ponad 150 mln euro i zmiana trenera, by już po dwóch miesiącach dowiedzieć się, że ryzyko nie pozwoliło odnieść natychmiastowych sukcesów. Żyjąca na kredyt Barcelona nie osiągnęła lepszych wyników i wbrew zamierzeniom nie skróciła drogi do ponownych triumfów. Nadchodzą za to finansowe kłopoty.

Bez finansowych dźwigni Barcelona straciłaby w tym roku 210 mln euro 

Finansom katalońskiego klubu szczegółowo przyjrzał się "The Athletic". Jeszcze 9 października, podczas walnego zgromadzenia klubu, nikt nawet słówkiem nie wspomniał o możliwych problemach. Laporta przypomniał wszystkim delegatom reprezentującym ponad 150 tys. socios, czyli członków klubu, że od marca 2021 r., gdy wrócił na stanowisko prezesa Barcelony, razem uratowali ją przed bankructwem. Raz jeszcze opowiedział o letnich dźwigniach, czyli sprzedaży części klubowych aktywów, by zyskać pieniądze na transfery. Klub niejako pożyczył pieniądze z przewidywanych przyszłych zysków, by natychmiast odnieść boiskowe sukcesy, co z kolei miało przyczynić się do zwiększenia przychodów i niezbyt bolesnego spłacenia pożyczki. Delegaci przyklasnęli i ogromną większością przegłosowali wszystkie budżetowe założenia i pomysły przedstawione przez zarząd. Warunek był jeden - boiskowe sukcesy, które napędzą zyski. 

W zeszłym tygodniu wiceprezes odpowiedzialny za finanse Eduard Romeu przyznał, że bez zaciągnięcia dźwigni Barcelona straciłaby 106 mln euro w zeszłym roku i 210 mln euro w tym. W latach 2021-2022 suma wydatków na pensje i opłaty transferowe wyniosła 518 mln euro, ale już w latach 2022-2023, po transferach Lewandowskiego, Raphinhi, Kounde, Kessiego i Christensena, wzrasta o 27 proc. do 656 mln euro. Rosną wydatki i wracają stare problemy - chociażby konieczność wypłaty pensji zawodnikom, które zostały odroczone w poprzednich latach. Wypłaty muszą otrzymać Frenkie de Jong, Marc-Andre ter Stegen i trzej kapitanowie: Sergio Busquets, Gerard Pique i Jordi Alba. Poza tym, według "The Athletic", Barcelona wciąż nie uregulowała opłat za transfery zawodników, których nawet nie ma już w klubie - Philippe Coutinho, Miralema Pjanicia czy Neto. W ciągu pół roku Barcelona musi zapłacić ich byłym klubom w sumie ponad 100 mln euro.

Tyle dobrego, że przewidywany budżet na ten rok zakłada większe przychody komercyjne i sponsorskie w wysokości 369 mln euro - o 38 proc. więcej niż 267 mln euro w zeszłym roku i więcej niż 324 mln euro w latach 2019-2020, gdy w Barcelonie grał jeszcze Leo Messi. To efekt entuzjazmu po letnich transferach, który skusił sponsorów i przyczynił się do wzrostu frekwencji na domowych meczach ze średniej 55 tys. w poprzednim sezonie do 81 tys. na początku tego.

Romeu stwierdził, że Barcelona na odpadnięciu z Ligi Mistrzów już w fazie grupowej straciła w poprzednim sezonie 12 mln euro. Ale zdaniem ekspertów to bardzo ostrożna deklaracja i w rzeczywistości straty były większe, a w tym sezonie jeszcze wzrosną, bo część dochodów z praw telewizyjnych trafi do Sixth Street - to efekt zaciągnięcia jednej z dźwigni. Romeu powiedział też, że celem Barcelony na ten sezon jest mistrzostwo Hiszpanii i ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Wiadomo już, że przynajmniej drugiego celu nie uda się zrealizować. 

Barcelona wróciła? Tak, do miejsca, w którym rok temu paliła się ze wstydu

Laporta podczas walnego zebrania zauważył jednak, że "Barcelona nie może wiecznie funkcjonować w oparciu o dźwignie" i potrzebuje natychmiastowych sukcesów. Nieco konkretniejszy był Romeu: "Jeśli czegoś nie zrobimy, przy obecnej strukturze stracimy 200 mln euro każdego roku". To "robienie czegoś" oznacza prawdopodobnie kolejną próbę usunięcia z listy płac kilku dobrze zarabiających zawodników. Barcelona przewiduje w budżecie pozyskanie 85 mln euro z "innych źródeł", czyli przede wszystkim ze sprzedaży zawodników lub zrzucenia z listy płac niektórych kontraktów. Pewnie zimą lub latem raz jeszcze zacznie się zamieszanie wokół Frenkiego De Jonga. 

Romeu zasugerował, że sytuacja finansowa Barcelony znormalizuje się w latach 2024-2025, gdy z klubu odejdą Busquets, Alba i Pique. Wówczas jednak najpewniej wzrosną kontrakty Pedriego, Ronalda Araujo, Gaviego czy Fatiego. Do tego czasu prawdopodobnie zostaną zaciągnięte kolejne dźwignie. Zarząd ma już pozwolenie od socios na sprzedaż 49 proc. udziałów w BLM (Barca Licensing & Merchandising) i szuka kupca, który zapłaci za to minimum 300 mln euro. Kolejną potencjalną sprzedażą mogą być udziały w klubowym muzeum, które jest jedną z największych turystycznych atrakcji w mieście. Trudność w tym przypadku polega na tym, że Barcelona snuje plany przebudowania Camp Nou, co ograniczyłoby działanie muzeum.

Bez sukcesu sportowego finansowe problemy będą doskwierać Barcelonie jeszcze bardziej. Odpadnięcie z Ligi Mistrzów na tak wczesnym etapie zaprzecza narracji Laporty, który od kilku miesięcy z dumą ogłaszał, że "Barcelona wróciła". Cały plan z dźwigniami, czyli de facto pożyczaniem pieniędzy z przyszłości, opierał się na tym, że w owej przyszłości nie będą pojawiały się sportowe problemy tak wyraźne, jak odpadnięcie w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Wzmocniona drużyna miała na boisku pracować na to, by pożyczki udało się łatwo spłacić. Nie da się tego zrobić grając jedynie w Lidze Europy. 

Ani kroku wstecz

Po odpadnięciu przybywa pytań: czy piłkarze wybrani latem do wzmocnienia zespołu - chociażby Raphinha - byli odpowiedni i czy Xavi jest właściwym trenerem na tak trudny czas w historii Barcelony. Nie ma natomiast realnej dyskusji nad sensem zaciągania dźwigni. Można oczywiście zastanawiać się, czy na dłuższą metę pomoże to klubowi, ale Barcelona podjęła już tak duże ryzyko, że prędzej zaciągnie kolejne dźwignie niż wycofa się ze swojego planu. Żaden klub tak bardzo nie potrzebuje natychmiastowych sukcesów i mało który jest ostatnio bardziej rozczarowany.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.