Trener Napoli nie chciał patrzeć, Klopp żałuje. Zielińskiemu wychodzi wszystko. Magik

Dawid Szymczak
Znów Polak jest we Włoszech "bello di notte". Piotr Zieliński w meczu z Liverpoolem w Lidze Mistrzów zagrał swój koncert. Najpierw wywalczył rzut karny, później go wykorzystał, najbardziej zachwycił asystą przy golu na 2:0, a po przerwie podcinką strzelił kolejnego gola. Napoli wygrało aż 4:1.

Trener Luciano Spaletti wolał na to nie patrzeć. Gdy Piotr Zieliński ruszał wykonać rzut karny, wbił wzrok w ziemię, jakby zapomniał, że Polakowi na początku sezonu wychodzi niemal wszystko. Rozbieg był niewielki, strzał pewny, a Alisson kompletnie zmylony - rzucił się w drugą stronę i piłka bez problemu zatrzepotała w siatce. Szalony spiker Napoli Daniele "Decibel" Bellini krzyczał "Piotro!", a 50 tys. kibiców chóralnie dopowiadało "Zieliński!". I tak kilka razy. To był jego trzeci gol w Lidze Mistrzów, pierwszy od blisko pięciu lat. A najlepsze miało dopiero w tym meczu nadejść.

Zobacz wideo Wyciekły szczegóły kontraktu Lewandowskiego! Hiszpańska zabawa w Barcelonie

Niech Piotr Zieliński wykonuje wszystkie karne! 

Nie do końca wiadomo, jaka jest hierarchia wykonawców rzutów karnych po odejściu Lorenzo Insigne i Driesa Mertensa, którzy w poprzednim sezonie najczęściej uderzali z jedenastu metrów. Po spotkaniu z Liverpoolem, z przymrużeniem oka można by stwierdzić, że kto go wywalczy, ten go wykonuje. W 4. minucie Zieliński wbiegł z głębi w pole karne, oddał strzał i trafił w rękę Jamesa Milnera, a sędzia po obejrzeniu powtórki, podyktował rzut karny. Strzał Polaka był pewny.

Mimo to, gdy niecały kwadrans później sfaulowany został Victor Osimhen, Zieliński nie uderzył ponownie. Zrobił to sam Nigeryjczyk, ale kopnął blisko środka bramki i Alisson obronił.

Niepowodzenie nie rozstroiło Napoli, za to wciąż fałszował Liverpool. Fatalnie grał Joe Gomez, którego Zieliński i spółka obrali sobie za cel. Kiwał go Chwicza Kwaracchelia, za jego plecy piłkę podawał Polak, uciekał mu Osimhen. Anglik, który w poprzednim sezonie, gdy zdrowi byli Joel Matip i Ibrahima Konate, grał bardzo rzadko, popełniał też błędy w rozegraniu piłki. Już po pół godziny wydawał się kompletnie przybity swoim występem, ale zmieniony został dopiero w przerwie. Przez kwadrans gospodarze naciskali dalej. Najpierw Zieliński fenomenalnie asystował przy golu Andre Zambo Anguissy. Mimo tłoku panującego w polu karnym, znalazł ścieżkę, którą można było podać mu piłkę. Zagranie to wymagało kunsztu i niezwykłej precyzji, ale wyszło tak dobrze, że Kameruńczyk przed oddaniem strzału nie musiał nawet poprawiać piłki. Uderzył od razu i wyprowadził Napoli na dwubramkowe prowadzenie.

A to wciąż nie był koniec. W 41. minucie Giovani Simeone zmienił kontuzjowanego Osimhena, a już trzy minuty później cieszył się z gola. To był jego pucharowy debiut. Nie grał ani w Lidze Konferencji, ani w Lidze Europy, ani w Lidze Mistrzów, choć to charakterystyczną piłkę w gwiazdy, będącą w logo tych rozgrywek, wytatuował sobie na ręce, mając zaledwie 14 lat. Zdobycie bramki świętował ze łzami w oczach, całując właśnie ten tatuaż. Spełniło się jego marzenie.

Klopp mógł żałować, że nie doszło do transferu Polaka

Poniekąd był to wyjątkowy mecz również dla Zielińskiego. W ostatnich latach regularnie wracały przecież plotki, że interesuje się nim Liverpool. Sami słyszeliśmy, że swego czasu temu było naprawdę blisko, by przeniósł się na Anfield. Był po rozmowach z Juergenem Kloppem, bodaj największym orędownikiem tego transferu. Kluby nie doszły jednak do porozumienia, a Zieliński do dziś gra w Napoli. I akurat tego wieczoru Klopp naprawdę mógł tego żałować. Kolejny raz środek pola jego zespołu był bowiem ospały, niemrawy i bardzo statyczny. Ponownie brakowało mu kreatywności i jakiegokolwiek elementu zaskoczenia. Wciąż kontuzjowani są Naby Keita, Jordan Henderson, Curtis Jones i Fabio Carvalho, a Thiago dopiero wraca po kilkutygodniowym urazie. Tymczasem Polak - jakby w kontrze do tych problem - jest wprost w doskonałej formie, cieszy się dobrym zdrowiem i bawi się w najlepsze.

Zamieszanie tego lata - że w przebudowanym Napoli może nie być dla niego miejsca, że może odejść do West Hamu United, że Spaletti postawi na młodszych, bo on raczej już nie wygrzebie się z dołka - okazało się nie mieć na niego negatywnego wpływu. Wprost przeciwnie - spotkanie z Liverpoolem w Lidze Mistrzów nie było żadnym wybrykiem, a potwierdzeniem świetnej formy. Zieliński po pięciu meczach tego sezonu Serie A ma już gola i trzy asysty (poprzedni sezon: 35 meczów, 6 goli, 5 asyst).

Co za mecz! Oscar dla Zielińskiego 

Tuż po przerwie strzelił drugiego gola. Znów wbiegł w tempo w pole karne i otrzymał dobre podanie. Trafił w Alissona, ale po sekundzie finezyjną podcinką przerzucił nad nim piłkę wprost do bramki. Napoli korzystało z błędów Liverpoolu, które pojawiały się już w jego poprzednich meczach - z Fulham, Crystal Palace czy Evertonem. Luciano Spaletti znakomicie odrobił pracę domową. Wyglądało to tak, jakby jego zawodnicy znali wszystkie słabości przeciwnika. 

Ale przy 4:0 na chwilę się rozprężyli, co wykorzystał Luis Diaz, który kąśliwym strzałem pokonał Alexa Mereta. To tylko zmniejszyło rozmiary porażki. Napoli w ostatnich kilkunastu minutach było ewidentnie zadowolone z wyniku i nie forsowało gry. Odpoczął też Zieliński, który przy owacji na stojąco opuścił boisko w 74. minucie. Spaletti czekał na niego tuż za linią boczną. Przybił "piątkę", poklepał po plecach. Przed sezonem przekonywał włoskich dziennikarzy, że Polak może być liderem tego zespołu. Wręcz tego oczekiwał i pośrednio apelował do Zielińskiego, by odegrał w tym sezonie główną rolę. I to właśnie zrobił z Liverpoolem. Za taki występ - z dubletem, asystą i dużym wpływem na grę reszty kolegów - zasłużył na Oscara.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.