To główni winni kompromitacji Lecha Poznań. Nawet Liga Europy już uciekła

Dawid Szymczak
Niewiarygodne, jak szybko uleciały spokój i dobra atmosfera, które miały utrzymać się w Poznaniu po zdobytym na stulecie mistrzostwie. To problem na życzenie władz Lecha, które w lecie kupował na promocji i po terminie przydatności, a przed najważniejszymi meczami nie tylko nie dodał gazu, tylko wciąż trzymał nogę na hamulcu. I dlatego nie dojechał nawet do Ligi Europy.

Zero celnych strzałów, ba, zero jakichkolwiek strzałów, ani jednego rzutu rożnego, ani jednego spalonego - to zatrważające statystyki Lecha z drugiej połowy meczu z Karabachem Agdam, w której przez ponad pół godziny musiał gonić wynik. Nie gonił i przyjmował kolejne ciosy, bo po 60 minutach piłkarze kompletnie nie mieli sił ani wiary w odrobienie strat, a na ławce brakowało zawodników, których trener mógłby wezwać do gaszenia pożaru. Za to odpowiedzialność ponoszą władze - prezes Piotr Rutkowski, wiceprezes Karol Klimczak i dyrektor sportowy Tomasz Rząsa.

Zobacz wideo Skorża chce wzmocnień w Lechu. "Praktycznie w każdej formacji"

Szefowie Lecha Poznań mają problem na życzenie 

Rutkowski, jednoczesny współwłaściciel klubu, lubi powtarzać, że nie ma w Polsce trenera, który potrafiłby połączyć grę w europejskich pucharach z przyzwoitym punktowaniem w lidze. Jego zdaniem ostatnim takim czarodziejem był Henning Berg w Legii Warszawa. Ale czy są w Polsce prezesi i dyrektorzy, którzy dają tym trenerom odpowiednie narzędzia? Lech tak skonsumował swój sukces, że po dwóch miesiącach od zdobycia mistrzostwa Polski ma słabszą i węższą kadrę, kompromitację w eliminacjach Ligi Mistrzów i kibiców, którzy znów narzekają na opieszałość, zachowawczość czy wręcz skąpstwo władz. Niewiarygodne, jak szybko uleciały spokój i dobra atmosfera, które miały utrzymywać się w Poznaniu po mistrzostwie zdobytym na stulecie. To jednak problem na życzenie klubowych władz.

W poprzednim sezonie Lech miał szeroką kadrę, a mimo to Maciej Skorża na wieńczącej sezon Gali Ekstraklasy w kilku krótkich wywiadach dla różnych redakcji powtarzał, że potrzebuje wzmocnień w każdej formacji. "Kogo najbardziej? Stopera, skrzydłowego?" - dopytywali dziennikarze, a trener, który kilka tygodni później niespodziewanie pożegnał się z klubem ze względu na kłopoty w życiu prywatnym, odpowiadał: "Każdego!". To był końcówka maja. Moment, w którym Lech powinien dodać gazu i tak, jak pragnął Skorża jeszcze wzmocnić kadrę. Może nieco ryzykując, może nie targując się o każde euro, bo czas miał olbrzymie znacznie.

Lecha było na to stać. W ostatnich latach bił transferowe rekordy, sprzedając wychowanków, ale mimo to wciąż z olbrzymim trudem przychodzi mu wydawanie. I nawet jeśli Lech ostatecznie się wzmacnia, choćby Afonso Sousą, robi to za wolno. Nowi piłkarze powinni przepracować obóz przygotowawczy i poznać nowych kolegów, by byli gotowi na pierwszy mecz - ten najważniejszy w roku. Przez lata zaniedbań i słabej gry w pucharach polskie zespoły doprowadziły bowiem do tego, że najistotniejsze spotkania - o miliony euro i klubowy współczynnik na kolejne lata - rozgrywają, gdy poważni piłkarze dopiero wstają z leżaków.

W Poznaniu mogą narzekać, że już w pierwszej rundzie wylosowali Karabach. Ale losowanie UEFA ma to do siebie, że można obniżyć skalę trudności wysokim współczynnikiem. Kto przez lata unika kompromitacji i osiąga chociaż przyzwoite wyniki, jest rozstawiony i trafia na słabszych rywali. Wtedy może sobie pozwolić na wolniejsze budowanie kadry czy mniejszą intensywność na początku sezonu, bo niektórych półamatorskich rywali ogra nawet schodząc z plaży. Tymczasem Lech przez okno transferowe przejechał z zaciągniętym hamulcem. Dobrze zorientowany na rynku transferowym Tomasz Włodarczyk z "Meczyków" wyliczał, na kim Lech przyoszczędził, komu pożałował i z kim targował się tygodniami, aż obudził się poza Ligą Mistrzów i Ligą Europy. Paradoks tej sytuacji polega na tym, że w kolejnych latach będzie miał przez to jeszcze trudniej, bo przegapił już część punktów liczących się do współczynnika UEFA. To błędne koło.

Artur Rudko - symbol transferowej ostrożności Lecha Poznań

Lech komplikuje sobie i innym polskim klubom zadanie przez transferowe zaniedbania. Jeszcze dwa miesiące temu straszył skrzydłami Kownacki-Kamiński, ale dziś polega na Skórasiu i Velde lub Ba Loui. Skóraś zresztą z rezerwowego stał się na skrzydle pierwszym wyborem, bo nie udało się wykupić ani Kownackiego z Fortuny Duesseldorf, ani Damiana Kądziora z Piasta Gliwice i skończyło się jedynie na okazyjnym wypożyczeniu Giorgiego Citaiszwiliego. Idąc dalej - zepchnięty niedawno do trzecioligowych rezerw Alan Czerwiński jest dziś jedynym zmiennikiem Joela Pereiry. Nie ma Kownackiego, jest Szymczak. Nie ma Skrzypczaka, wystawianego w mniej istotnych meczach Pucharu Polski, jest niewystawialny na razie Maksymilian Pingot, dlatego w Superpucharze, trzy dni przed rewanżem z Karabachem, musi grać podstawowy stoper - Antonio Milić. Nie ma też żadnego nowego środkowego obrońcy, choć Bartosz Salamon od końca marca leczy kontuzję. Realnie nie ma też Afonso Sousy, najbardziej obiecującego letniego nabytku Lecha, bo został kupiony tak późno, że nie zdążył zgrać się z kolegami. Portugalczyk może mieć olbrzymi wpływ na grę zespołu, ale nie stanie się to z dnia na dzień. Sam musi najpierw wypracować formę, a tymczasem testy medyczne przeszedł raptem sześć dni przed pierwszym meczem z Karabachem.

Rewanż z Karabachem zostanie jednak zapamiętany jako pogrzebany przez błędy Artura Rudki, 30-letniego bramkarza wypożyczonego z cypryjskiego Pafos, który po latach siedzenia na ławce rezerwowych w Dynamie Kijów dopiero w tym klubie zaczął regularnie grać. To prawdopodobnie najlepszy dowód na opieszałość szefów Lecha. Szukali bramkarza przez pół roku - od zimy, gdy przedłużyli umowę z Filipem Bednarkiem, a Mickey’owi van der Hartowi przekazali, że może rozglądać się za nowym klubem, bo od lata zostanie bez pracy i stało się jasne, że chcą mieć w bramce kogoś lepszego i od niego, i od Bednarka.

A może chcieli tego kibice, którzy po poprzednim sezonie gorzko żartowali, że ich klubowi udało się zdobyć mistrzostwo, grając bez bramkarza? Lech obserwował kilku bramkarzy, był łączony z Frantiskiem Plachem, który przez lata gry w Piaście zdobył w Polsce renomę, ale ostatecznie do Poznania trafił wypożyczony Rudko. Nie będący ani pierwszym, ani drugim wyborem. Ale wyborem darmowym.   

Lech podszedł do najważniejszych meczów w roku podszedł nieprzygotowany

W efekcie Lech nie miał kim straszyć z ławki, nie zdołał oszczędzić wszystkich piłkarzy w meczu o Superpuchar Polski, niełatwo będzie mu też w najbliższych tygodniach godzić grę w eliminacjach Ligi Konferencji z ligowymi meczami. Transfery być może jeszcze będą, ale najważniejszy cel już nie został spełniony, więc o jakościowych piłkarzy będzie jeszcze trudniej. Magnesem dla nich byłaby możliwość gry w prestiżowych europejskich pucharach - Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Kolejorz ma jeszcze szansę na Ligę Konferencji, ale nawet do niej droga jest długa, bo wiedzie przez trzy eliminacyjne rundy. Oczywiście na własne życzenie. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.