Wszyscy winni, jeden antybohater. "Może kibice powinni pracować w skautingu Lecha?"

Dawid Szymczak
Może to trema, może zły dzień, a może Artur Rudko po prostu nie nadaje się do gry na tym poziomie. Bramkarz Lecha Poznań w rewanżu z Karabachem Agdam popełnił poważne błędy przy trzech golach, przez co jego zespół przegrał aż 1:5 i w fatalnym stylu odpadł z eliminacji Ligi Mistrzów już w I rundzie. Nie zagra więc nawet w Lidze Europy.

To blamaż, w którym każdy maczał palce: od piłkarzy, którzy zagrali zdecydowanie poniżej swojego poziomu, przez trenera, który długo nie reagował na ich bezradność, po szefów klubu, którzy latem odchudzili i osłabili kadrę.

Zobacz wideo Tajemnica kortów Wimbledonu. Dlaczego tak bardzo różnią się od innych?

Fatalny mecz Lecha Poznań. Bramkarz podał tlen rywalom

Jest za wcześnie, by jednoznacznie stwierdzić, jakim bramkarzem jest Artur Rudko, jednak 30-latek wyciągnięty z cypryjskiego Pafos wejście do Lecha Poznań ma fatalne - po mało kosztownym błędzie w sparingu z Widzewem popełnił bardzo poważne błędy w rewanżu z Karabachem Agdam. Podejmował irracjonalne decyzje - jak przy golu na 1:2, popełniał proste techniczne błędy - choćby przy golu na 1:3 i źle się ustawiał - jak przy czwartym trafieniu rywali. I nawet jak przed piątą bramką udało mu się obronić w sytuacji sam na sam, to po dobitce i tak wgrzebywał piłkę z siatki. Do tego doszło kilka niecelnych wybić i nerwowych piąstkowań. Obecny na stadionie dziennikarz Radosław Nawrot pisał, że pod koniec meczu, gdy tylko piłkarze z Azerbejdżanu mieli okazje do oddania strzału, kibice chwytali za telefony, by uwiecznić kolejnego gola. Szybko poznali się na bramkarzu Lecha. Może powinni pracować w skautingu mistrzów Polski? 

Lech zagrał fatalnie, nawet przez chwilę nie miał tak udanego fragmentu, jak po godzinie gry Poznaniu. Miał za to wymarzony początek, gdy spadająca z nieba piłka trafiła do Joao Amarala, który świetnie podał do Kristoffera Velde, a ten uderzył pod poprzeczkę i już w 19. sekundzie dał Lechowi prowadzenie. W dwumeczu było wówczas 2:0. To przewaga, która trzeba rozsądnie zarządzać, by grać w Europie. Lech jednak silny był tylko słabością rywala, dlatego aż do 41. minuty mecz w Baku przypominał ten sprzed tygodnia - Karabach częściej atakował, jednak rzadko stwarzał realne zagrożenie, a Lech - wciąż mając wynik dający awans (1:1) - polował na kontry. Niestety, pod koniec pierwszej połowy Rudko podał rywalom tlen. Intencje miał szlachetne - chciał uchronić swój zespół przed rzutem rożnym, ale zamiast tego sprezentował piłkę Filipowi Ozobiciowi, który kopnął na pustą bramkę. I tak, po pierwszej połowie, Karabach niewiele się wysilając, oddając raptem trzy cele strzały, zdołał odrobić straty.

Po zmianie stron Lech wciąż jeszcze się trzymał, a sam przebieg meczu znacząco się nie zmienił. Najgorsze miało dopiero nadejść. Zanim jednak wkradło się zmęczenie grą w upale, Rudko popełnił kolejny błąd. Po strzale z dystansu w środek bramki, który klasowemu bramkarzowi nie powinien sprawić żadnych kłopotów, odbił piłkę przed siebie, wprost do nadbiegających rywali. A że to dopiero europejskie przedbiegi i systemu VAR nie ma, to arbitrowi nie miał kto szepnąć, że autor gola Kevin Medina był na spalonym. Bramka została uznana, a Lech kompletnie przepadł. Do końca pozostawało jeszcze pół godziny, ale mistrzom Polski brakowało już sił i determinacji, by gonić za rywalami. Przyjęli więc jeszcze dwa ciosy i w fatalnym stylu pożegnali się z Ligą Mistrzów i Ligą Europy, a do Ligi Konferencji wydłużyli sobie drogę do trzech rund. 

Karabach awansował, chociaż nie pokazał nawet połowy swojego potencjału

Nie wiadomo, jak długo potrwa kariera Artura Rudki w Lechu, ale tak słabym występem może na długo ugrzęznąć kibicom w pamięci jako ten bramkarz od błędów z Karabachem. To jednak niejedyny winny. Cała obrona była chaotyczna i niezorganizowana, oparta na indywidualnych akcjach. Brakowało planu na to, jak atakować i jak zespołowo bronić. Wzorem dla Lecha miała być druga połowa z meczu w Poznaniu, gdy skoordynowanym pressingiem udawało się odbierać rywalom piłkę, jednak piłkarze kompletnie nie przenieśli tego na rewanżowe spotkanie, a trener w trakcie spotkanie nie znalazł alternatywy. Mimo że Karabach nie pokazał choćby połowy drzemiącego w nim potencjału, to łatwo awansował do kolejnej rundy.

Lech zrobił za mało, by wyeliminować przeciętnych mistrzów Azerbejdżanu i zasłużenie odpadł w przedbiegach. Nie był już Lechem Macieja Skorży, nie był też jeszcze Lechem van den Broma. Można wracać do niepodyktowanego rzutu karnego na Velde, spalonego przy kluczowym golu Karabachu na 3:1, kilku nieodgwizdanych fauli i niepokazanych kartek, ale przy tak wysokiej porażce byłby to jeszcze większy wstyd niż gra Artura Rudki i całego Lecha w drugiej połowie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.