To blamaż, w którym każdy maczał palce: od piłkarzy, którzy zagrali zdecydowanie poniżej swojego poziomu, przez trenera, który długo nie reagował na ich bezradność, po szefów klubu, którzy latem odchudzili i osłabili kadrę.
Jest za wcześnie, by jednoznacznie stwierdzić, jakim bramkarzem jest Artur Rudko, jednak 30-latek wyciągnięty z cypryjskiego Pafos wejście do Lecha Poznań ma fatalne - po mało kosztownym błędzie w sparingu z Widzewem popełnił bardzo poważne błędy w rewanżu z Karabachem Agdam. Podejmował irracjonalne decyzje - jak przy golu na 1:2, popełniał proste techniczne błędy - choćby przy golu na 1:3 i źle się ustawiał - jak przy czwartym trafieniu rywali. I nawet jak przed piątą bramką udało mu się obronić w sytuacji sam na sam, to po dobitce i tak wgrzebywał piłkę z siatki. Do tego doszło kilka niecelnych wybić i nerwowych piąstkowań. Obecny na stadionie dziennikarz Radosław Nawrot pisał, że pod koniec meczu, gdy tylko piłkarze z Azerbejdżanu mieli okazje do oddania strzału, kibice chwytali za telefony, by uwiecznić kolejnego gola. Szybko poznali się na bramkarzu Lecha. Może powinni pracować w skautingu mistrzów Polski?
Lech zagrał fatalnie, nawet przez chwilę nie miał tak udanego fragmentu, jak po godzinie gry Poznaniu. Miał za to wymarzony początek, gdy spadająca z nieba piłka trafiła do Joao Amarala, który świetnie podał do Kristoffera Velde, a ten uderzył pod poprzeczkę i już w 19. sekundzie dał Lechowi prowadzenie. W dwumeczu było wówczas 2:0. To przewaga, która trzeba rozsądnie zarządzać, by grać w Europie. Lech jednak silny był tylko słabością rywala, dlatego aż do 41. minuty mecz w Baku przypominał ten sprzed tygodnia - Karabach częściej atakował, jednak rzadko stwarzał realne zagrożenie, a Lech - wciąż mając wynik dający awans (1:1) - polował na kontry. Niestety, pod koniec pierwszej połowy Rudko podał rywalom tlen. Intencje miał szlachetne - chciał uchronić swój zespół przed rzutem rożnym, ale zamiast tego sprezentował piłkę Filipowi Ozobiciowi, który kopnął na pustą bramkę. I tak, po pierwszej połowie, Karabach niewiele się wysilając, oddając raptem trzy cele strzały, zdołał odrobić straty.
Po zmianie stron Lech wciąż jeszcze się trzymał, a sam przebieg meczu znacząco się nie zmienił. Najgorsze miało dopiero nadejść. Zanim jednak wkradło się zmęczenie grą w upale, Rudko popełnił kolejny błąd. Po strzale z dystansu w środek bramki, który klasowemu bramkarzowi nie powinien sprawić żadnych kłopotów, odbił piłkę przed siebie, wprost do nadbiegających rywali. A że to dopiero europejskie przedbiegi i systemu VAR nie ma, to arbitrowi nie miał kto szepnąć, że autor gola Kevin Medina był na spalonym. Bramka została uznana, a Lech kompletnie przepadł. Do końca pozostawało jeszcze pół godziny, ale mistrzom Polski brakowało już sił i determinacji, by gonić za rywalami. Przyjęli więc jeszcze dwa ciosy i w fatalnym stylu pożegnali się z Ligą Mistrzów i Ligą Europy, a do Ligi Konferencji wydłużyli sobie drogę do trzech rund.
Nie wiadomo, jak długo potrwa kariera Artura Rudki w Lechu, ale tak słabym występem może na długo ugrzęznąć kibicom w pamięci jako ten bramkarz od błędów z Karabachem. To jednak niejedyny winny. Cała obrona była chaotyczna i niezorganizowana, oparta na indywidualnych akcjach. Brakowało planu na to, jak atakować i jak zespołowo bronić. Wzorem dla Lecha miała być druga połowa z meczu w Poznaniu, gdy skoordynowanym pressingiem udawało się odbierać rywalom piłkę, jednak piłkarze kompletnie nie przenieśli tego na rewanżowe spotkanie, a trener w trakcie spotkanie nie znalazł alternatywy. Mimo że Karabach nie pokazał choćby połowy drzemiącego w nim potencjału, to łatwo awansował do kolejnej rundy.
Lech zrobił za mało, by wyeliminować przeciętnych mistrzów Azerbejdżanu i zasłużenie odpadł w przedbiegach. Nie był już Lechem Macieja Skorży, nie był też jeszcze Lechem van den Broma. Można wracać do niepodyktowanego rzutu karnego na Velde, spalonego przy kluczowym golu Karabachu na 3:1, kilku nieodgwizdanych fauli i niepokazanych kartek, ale przy tak wysokiej porażce byłby to jeszcze większy wstyd niż gra Artura Rudki i całego Lecha w drugiej połowie.