Spóźniony Lech czeka na peronie. Pociąg z Ligą Mistrzów nadjechał. "Może zazdrościć"

Dawid Szymczak
"Gonimy marzenia" - motywują trenerzy zawodników Lecha, ale w Poznaniu gonią przede wszystkim stracony czas. Do eliminacji europejskich pucharów przystępują bowiem spóźnieni z transferami, z kadrą węższą niż w poprzednim sezonie i z trenerem pracującym raptem dwa tygodnie. Rozbudzone mistrzostwem Polski nadzieje są olbrzymie, ale wątpliwości nie brakuje.

- Cierpliwości - apelował rzecznik prasowy Lecha Poznań do kibiców, którzy w niecałą godzinę wykupili aż 5 tys. biletów na mecz z Karabachem Agdam w eliminacjach Ligi Mistrzów. Ruszyli po nie tak tłumnie, że nie wytrzymał system sprzedaży, strona co chwilę wygasała, więc kto już miał wejściówkę, chwalił się nią w internecie. "Urlop wykorzystany, czas pomyśleć o jakimś chorobowym" - żartował jeden z kibiców. To pokazuje, jak wielka jest nadzieja w Poznaniu na przeżycie fantastycznej europejskiej przygody, mimo wieloletnich zaniedbań, które solidnie skomplikowały polskim klubom drogę do pucharów. Już pierwszy mecz Lecha może wpłynąć na całą resztę sezonu, tymczasem trwa wyścig z czasem, by na to spotkanie się nie spóźnić.

Zobacz wideo Tajemnica kortów Wimbledonu. Dlaczego tak bardzo różnią się od innych?

Spokój był pozorny

Od ostatniego ligowego meczu z Zagłębiem Lubin minęło tylko sześć tygodni, choć uwierzyć w to trudno, bo o sielance z końcówki sezonu pamięta już mało kto. Wielka radość mieszała się wtedy z poczuciem ulgi. Wyszarpane mistrzostwo osłodziło siedem chudych lat. Zabawa trwała tydzień, a obie fety przeciągnęły się do później nocy. Spokój, który czuli wtedy poznaniacy, miał potrwać znacznie dłużej. Wreszcie bowiem Lech w osobie trenera miał lidera całego klubu, a kadra wydawała się wystarczająco szeroka, by po kilku wzmocnieniach pogodzić grę w lidze i pucharach. Wreszcie drużyna była mocna - wygrywała sześć ostatnich meczów w sezonie i na ostatniej prostej zdobyła mistrzostwo, mimo że psychologiczną przewagę po finale Pucharu Polski miał Raków Częstochowa. Słowem: mało aspektów mogło niepokoić. Spokój okazał się jednak pozorny.

Wystarczyło bowiem wyjąć z tej układanki jeden element, by całość zaczęła się chybotać. Maciej Skorża z powodów osobistych tuż po zakończeniu sezonu powiedział swoim szefom, że rozważa odejście. Po kilkunastu dniach, które dostał do namysłu, potwierdził, że chce się pożegnać. Do rozpoczęcia przygotowań pozostawało wówczas pięć dni. Skorża zdążył wszystko zaplanować: od treningów po sparingi, ale chaos wkradł się mimo wszystko. Pierwsze zajęcia poprowadził jeszcze jego asystent - Rafał Janas, który kilka dni później został zwolniony wraz z analitykiem Wojciechem Makowskim, by zrobić miejsce dla asystentów nowego trenera - Johna van den Broma. Holender pierwszy trening poprowadził 20 czerwca, czyli w dziewiątym dniu przygotowań, dwa tygodnie po odejściu Skorży i już po pierwszym sparingu z Widzewem Łódź (1:2).

I choć o jego wejściu do Lecha słyszymy sporo dobrego, to jednak było ono spóźnione i zaburzyło przygotowania. Van den Brom na razie się wdraża, obserwuje i analizuje, by poznać zespół, ale niewiele zmienia w jego grze. Jeszcze na sparing z Pogonią Szczecin (23 czerwca, porażka 0:1), Lech wyszedł bez żadnego taktycznego treningu. Nie było na to czasu. Na początku obozu w Opalenicy brakowało też trzech ważnych piłkarzy - Lubomir Satka, Jesper Karlstroem i Nika Kwekweskiri odpoczywali po reprezentacyjnych meczach. Przeciąga się też powrót do pełnej sprawności Bartosza Salomona, który w marcu doznał poważnej kontuzji. Z kolei końcówkę obozu z powodu anginy opuścił Filip Marchwiński.

Transfery obiecujące, ale spóźnione

Przede wszystkim jednak władze Lecha Poznań późno zaczęły wzmacniać zespół nowymi zawodnikami. Żadnego dnia przygotowań nie opuścił jedynie bramkarz Artur Rudko, ale i tak nie jest pewny, że w hierarchii wyprzedził Filipa Bednarka. Po pierwszych tygodniach wydają się być na podobnym poziomie, choć zamiarem władz Lecha było sprowadzenie bramkarza ewidentnie podstawowego - lepszego niż Bednarek i pożegnany Mickey van der Hart.

Na kolejny transfer trzeba było poczekać aż do 30 czerwca. Z 22-letnim Afonso Sousy wiążą w Poznaniu bardzo duże nadzieje. To reprezentant bardzo mocnej portugalskiej młodzieżówki, który trafia do Lecha, by rozpędzić swoją karierę. W FC Porto, którego jest wychowankiem, to mu się nie udało, a rok temu niezbyt fortunnie wybrał klub - Belenenses, które grało najbardziej prymitywną piłkę w Portugalii, zmagało się z problemami organizacyjnymi i skończyło sezon na ostatnim miejscu. Tymczasem Sousa to ofensywny środkowy pomocnik do innej gry - kombinacyjnej, z dużym posiadaniem piłki na połowie przeciwnika. Do Lecha wydaje się zatem pasować idealnie i powinien stać się jednym z jego liderów, ale problem w tym, że z Karabachem raczej nie pomoże, bo nie zdąży nawet poznać imion wszystkich kolegów.

Przed pierwszym meczem udało się jeszcze wypożyczyć Giorgiego Citaiszwiliego z Dynama Kijów, który wiosną wyróżniał się na prawym skrzydle w Wiśle Kraków. Ale - znów - on też raczej nie pomoże Lechowi z Karabachem. Transferowy bilans wychodzi na minus. Odeszli bowiem Jakub Kamiński, Pedro Tiba, Mickey van der Hart, Tomasz Kędziora, Dawid Kownacki i Mateusz Skrzypczak. Lechowi brakuje środkowego obrońcy i porządnego skrzydłowego, bo Michał Skóraś, Adriel Ba Loua, Kristoffer Velde i Jan Sykora. Dwóch ostatnich może odejść jeszcze tego lata. Nie widać następcy kluczowego w zeszłym sezonie Kamińskiego.

Trudno jednoznacznie ocenić dotychczasowe transfery Lecha. Bronią się na papierze, ale przegrywają w kalendarzu. To jednak dość zrozumiałe. Polskim klubom trudno pozyskać jakościowych piłkarzy, bo tacy w pierwszej kolejności rozglądają się za propozycjami z lepszych lig. Trzeba zatem czekać, a niski ranking w Europie, skutkujący brakiem rozstawienia już w pierwszej eliminacji Ligi Mistrzów, na cierpliwość nie pozwala. Lech płaci dziś za lata słabej gry, wymuszających skompletowanie kadry już na początek lipca. Być może jednak gdyby władze Lecha działały na rynku z nieco większą brawurą, udałoby się wcześniej wzmocnić zespół. Ale tu znów można znaleźć rozgrzeszenie. Gdyby nie potrzeba nagłego znalezienia nowego trenera, a później jeszcze zaznajomienie go z transferowymi planami, Kolejorz byłby dziś mocniejszy.

Lech Poznań może zazdrościć Karabachowi stabilizacji

O samych treningach Lecha wiadomo natomiast niewiele. Odbywały się na najlepiej ukrytym boisku w Opalenicy i były zamknięte dla kibiców i dziennikarzy. Zawodnicy nie mogą też udzielać wywiadów, by w pełni skoncentrować się na przygotowaniach. Zajęcia są krótsze i bardziej intensywne niż za Skorży, nie ma biegania bez piłki, dominują małe i średnie gierki, a trener naciska na jak najszybsze wymienianie podań i pozycji. Słyszmy, że zespół przyjął go bardzo dobrze. W pierwszych dniach sprawdzają się ciągnące się za nim opinie z Belgii i Holandii, że wprowadza rodzinną atmosferę, często chwali piłkarzy, szczególnie czule spogląda na młodzieżowców i jest doświadczony. Ale to tylko pierwsze wrażenie. Van den Brom nie miał jeszcze okazji się zdenerwować, nie musiał podjąć trudnej decyzji i przetrawić bolesnej porażki. 

"Gonimy marzenia" - mieli powtarzać trenerzy zawodnikom Lecha w Opalenicy. Zakwalifikowanie się do europejskich pucharów to ich podstawowy cel w tym sezonie. Już przejście pierwszego rywala daje taką gwarancję, bo kwalifikuje do Ligi Konferencji. Niestety, losowanie nie było dla Lecha łaskawe, bo Karabach od ośmiu lat co sezon gra w pucharach - najczęściej, bo sześć razy w Lidze Europy, ale miał też przygody w Lidze Mistrzów i w Lidze Konferencji.

Lech wykorzystał, że ich rywal przygotowywał się w Austrii i wysłał tam swojego obserwatora. Ten wrócił z wieloma wnioskami, z czego najważniejsze dotyczą ostrego pressingu i ustawiania wysoko obrony. Karabach groźny jest przede wszystkim na skrzydłach, a skarcić można go szybkimi kontratakami z wykorzystaniem przestrzeni za plecami obrońców. Mistrzowie Polski będą też mieli przewagę fizyczną, co powinno pomóc przy stałych fragmentach gry. Poza boiskiem w oczy - tym bardziej w zestawieniu z poznańskim chaosem po odejściu Skorży - rzuca się porządek. Trener Gurban Gurbanow pokonał Wisłę Kraków, Piasta Gliwice i Legię Warszawa, bo prowadzi zespół od czternastu lat. Jeszcze dłużej - 18 lat - w Karabachu pracuje dyrektor generalny Asif Asgarow. A spośród czternastu piłkarzy, którzy w 2020 r. pokonali 3:0 Legię, w składzie wciąż jest dziewięciu zawodników. To stabilność projektu, której Lech może tylko pozazdrościć. I o której marzył jeszcze kilka tygodni temu, gdy Maciej Skorża na dachu odkrytego autobusu wymachiwał mistrzowskim pucharem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA