"Pasożyt, oszust, komar". Wycisnął Real Madryt do ostatniego euro. Odejdzie bez pożegnania

Dawid Szymczak
Pasożyt, komar wysysający krew i oszust - to tylko kilka określeń z hiszpańskich felietonów. Gareth Bale strzelał gole w finałach, podnosił puchary, ale był też mistrzem irytowania wszystkich dookoła. Odchodzi z Realu Madryt i nikt po nim nie płacze. Większość czuje ulgę.

Pewnie jeszcze przed pożegnaniem zdążą sobie przyłożyć. Najpierw Bale’a ostatni raz zaatakują hiszpańscy dziennikarze, którzy - napędzani nienawiścią - niekiedy przesadzali. Choćby wysyłając go na front wojny w Ukrainie. Później Walijczyk kąśliwie odpowie, ostatni raz zaśmieje się wszystkim w twarz i odejdzie, bo z końcem czerwca wygasa jego kontrakt, którego od lat nikt w Realu Madryt nie miał zamiaru przedłużać. Raczej nie dostanie okazji, by pożegnać się w finale Ligi Mistrzów z Liverpoolem. Zniknie niezauważony. Niewielu zapłacze. Niewielu zatęskni. Może w następnym akcie zacznie się publiczne pranie brudów? A może wreszcie dadzą sobie spokój - Madryt zapomni o Bale’u, a Bale o Madrycie?

Zobacz wideo Kulesza: Piłka uczy pokory. Jestem przygotowany na krytykę

Przez dziewięć sezonów strzelił dla Realu ponad sto goli, cztery razy zdobył z nim Ligę Mistrzów i trafiał do siatki w finałach. To on wyprowadził zespół na prostą w drodze po słynną "La Decimę". W Kijowie właściwie w pojedynkę pokonał Liverpool: wszedł z ławki i strzelił dwa gole, w tym jednego efektowną przewrotką. Na zawsze kojarzyć się będzie z wyprzedzeniem Marca Bartry w Klasyku na Mestalla, gdy biegł poza boiskiem, a i tak pierwszy dogonił piłkę i zdobył bramkę na 2:1. Ale nikt nawet nie przygotuje mu na pożegnanie kompilacji tych akcji, nie dołoży podniosłej muzyki i wykrzykujących jego nazwisko komentatorów. I tak niewielu by się wzruszyło. Bo jak tu opłakiwać koniec toksycznego związku, w którym on od kilku lat tylko ciągnął kasę, a klub nieudolnie szukał sposobu, by wreszcie się go pozbyć? 

Toksyczny związek Garetha Bale’a z Realem Madryt

Miłość w tym związku nigdy się nie pojawiła, bo ani Bale nie pokochał Realu, ani nie dał się pokochać. Początek był jednak niezły. Może i po Bale’u, który kosztował przeszło 100 mln euro, kibice spodziewali się jeszcze większego wpływu na grę drużyny, ale statystyki miał dobre - 78 goli i 44 asysty w 155 ligowych meczach. I gdyby wtedy - w 2019 r., po sześciu latach gry w Realu - Walijczyk odszedł "budować chińską potęgę piłkarską" - jak sam mówił, dziś częściej byłby wspominany jako bohater finałów Ligi Mistrzów, a nie internetowy mem.   

Od kilku lat Bale nie przydawał się Realowi na boisku, wciąż był kontuzjowany, a w szatni nie był nikim ważnym. Nie mógł dogadać się ani z Zinedinem Zidanem, ani z Carlo Ancelottim, choć obaj uchodzą za trenerów mających doskonały kontakt z piłkarzami. Sam klub od dawna robił wszystko, by kibice zapomnieli, że Bale w ogóle istnieje: jego koszulki w sklepie leżały schowane w szufladach, a na wieszakach między dziesiątką Luki Modricia a dwunastką Marcelo była przerwa. W reklamach strojów też próżno było go szukać, chociaż Adidas - sponsor zarówno Realu, jak i Bale’a - wcześniej zwykł go ustawiać w pierwszym szeregu. Swego czasu popularna była teoria, że nawet klubowy fotograf sprytnie pomija Walijczyka na zdjęciach z treningów.

Ale i Bale notorycznie wbijał Realowi szpilki i ośmieszał go na oczach całego świata: podczas meczów zasłaniał oczy maseczką i udawał, że śpi. Nie dotarł na ostatnie ligowego spotkanie, gdy żegnani byli Marcelo i Isco, bo skarżył się na ból pleców. Nie było go też na wygranym meczu z Espanyolem, po którym piłkarze Realu świętowali zdobycie mistrzostwa. "Marca" pokazała wtedy kontrast między zachowaniem Bale’a i Edena Hazarda, który równie często ma kontuzje i jest jeszcze większym transferowym zawodem. Belg był jednak na boisku i cieszył się razem z kolegami. Pokazał, że jest częścią drużyny, z której Bale najwyraźniej się wypisał. Walijczyk nie był też zdolny zagrać w przegranym przez Real 0:4 Klasyku z Barceloną, mimo że nie miał kto zastąpić kontuzjowanego Karima Benzemy. Ale już cztery dni później po kontuzji nie było śladu. Bale strzelił dwa piękne gole dla reprezentacji Walii, zapewnił zwycięstwo 2:1 nad Austrią i wprowadził kadrę do finału mundialowych baraży. 

Zresztą - to nic nowego. W Madrycie od kilku lat mówi się, że Bale traktuje Real jak poligon treningowy przed meczami reprezentacji. W tym sezonie wystąpił w siedmiu klubowych meczach i raz trafił do siatki, natomiast w pięciu reprezentacyjnych spotkaniach ma pięć goli. Pikanterii dodaje temu słynna flaga, z którą pod koniec 2019 r. Bale świętował awans na Euro. "Walia. Golf. Madryt - w tej kolejności" - brzmiało napisane na niej hasło. Odnosiło się do wypowiedzi październikowej wypowiedzi Predraga Mijatovicia, byłego piłkarza i dyrektora Realu Madryt, który kilka tygodni wcześniej przewidział, że kontuzjowany Bale na pewno ozdrowieje i wprowadzi ją na Euro. Mijatović stwierdził wówczas, że dla Bale'a najważniejsza jest reprezentacja, później rozrywka, a na końcu klub. Bale rzeczywiście wyzdrowiał, zagrał świetnie, a Brytyjskich kibiców tak rozbawiła ta sytuacja, że stworzyli wspomnianą flagę i po meczu mu ją wręczyli.

Tyle o Walii. Jest jeszcze golf - smutny symbol pobytu Bale’a w Madrycie, którego nie da się już pozbyć. Walijczyk dał się poznać jako zapalony golfista. To zresztą popularna pasja wśród piłkarzy. Problem w tym, że Bale częściej wydawał się grać w golfa niż w piłkę. Golf stał się symbolem przeciągania liny: skrzydłowy nie leciał na kluczowe spotkanie w Lidze Mistrzów z Manchesterem City, ale fotoreporterzy przyłapywali go na polu. W 2017 r. od lekarzy zaczęły wychodzić sygnały, że jego ciągłe kontuzje mogą być powiązane z częstą grą w golfa. Żartowali z tego sami piłkarze Realu - jak Thibaut Courtois, który w jednym z wywiadów ironicznie nazywał Bale’a golfistą. Sam Walijczyk, gdy chciał uderzyć w klub, sięgał po kij golfowy. I tak na przykład dwa lata temu wziął udział w reklamie BT Sport, z której płynął przekaz, że nie ma czasu na grę w piłkę, bo akurat jest na polu i celuje do dołka. 

Dyrektorom jednak do śmiechu nie było, bo piłkarz, na którego co sezon wydawali około 30 milionów euro, najczęściej oglądał mecze z trybun, opuszczał stadion jeszcze przed ich zakończeniem i w życiu nie udzielił wywiadu po hiszpańsku. A skoro pożytku z Bale’a w ostatnich czterech sezonach nie było żadnego, Real robił wszystko, by wreszcie się go pozbyć. Bezskutecznie. Na jego przedłużającym się pobycie cierpiał klubowy budżet, ale też zaogniała się sytuacja w szatni. Żadnemu zawodnikowi nie podobało się, że najwięcej zarabia golfista. Bale nie chciał jednak nowych wyzwań, był gotowy znieść wszystko, byle wypełnić kontrakt i wydusić z Realu ostatnie euro. 

30 kontuzji w dziewięć lat. Dlaczego Bale’owi nie wyszło w Realu Madryt? 

O ile Bale nigdy nie pokochał Realu, o tyle sam Madryt był dla niego idealny: temperatura, jedzenie, życie, szkoły dla jego dzieci, zadowolona była też żona. Real przytłacza swoją wielkością - mówiło o tym wielu znakomitych piłkarzy, ostatnio Hazard. Oczekiwania, presja i wymagania są większe niż w innych klubach. Bale był wyczekiwany, Real długo o niego zabiegał, negocjował z Danielem Levym, prezesem Tottenhamu, do ostatniego dnia okna transferowego. Pobił dla niego rekord, choć chciał to utrzymać w tajemnicy i zaniżyć kwotę transferu, by Cristiano Ronaldo wciąż był uznawany za najdroższego piłkarza na świecie. I tak już pozostało na zawsze: Bale musiał być w jego cieniu. Portugalczyk dowodził zespołem na boisku, a poza nim był megagwiazdą. Bale był inny - niedostępny, schowany za barierą językową, żyjący w swojej bańce. Po dziewięciu latach Hiszpanie właściwie nie wiedzą niczego o jego życiu prywatnym. Nie znają go. Nigdy nie zwierzał się mediom, więc nie wiedzą, jaki jest naprawdę. Ale kibice nie znoszą takiej pustki, więc o Bale’a pytano innych. Tak powstał obraz introwertyka, który nie nawiązał żadnych więzi w szatni. Niewyjaśnioną legendą pozostał jego hiszpański - jeden dziennikarz słyszał, że radzi sobie całkiem nieźle, ale piłkarze Realu mówili co innego.

Z wywiadu dla "The Telegraph" z 2020 r. kibice zapamiętali, że Bale nie wie nawet, kto jest premierem Wielkiej Brytanii, co ten sam bez zawstydzenia przyznał, żeby udowodnić jak bardzo nie przejmuje się bieżącymi sprawami i sytuacją na świecie. - Nie interesuje mnie to. Boris Johnson? Nie wiedziałem. Mogę za to powiedzieć, kto jest teraz numerem jeden w golfie - powiedział, jakby zależało mu na utrwaleniu opinii, że poza golfem nic go nie interesuje. Bale w tym wywiadzie robił wiele, by potwierdzić wszystko to, za co się go krytykuje. Sam nawiązywał do golfa, nieproszony mówił o niechęci do piłki, jakby zależało mu na kontrowersjach. Stwierdził, że na im wyższym poziomie grasz, tym mniejszą odczuwasz radość. Że na początku cieszysz się grą w piłkę, ale później dostrzegasz, jak wiele negatywnych aspektów niesie. Zdradził chociażby, że nie zainstalował w telefonie żadnej aplikacji, z której mógłby się dowiedzieć, co o nim piszą. Piłkarzy porównywał do robotów: - Mówią nam, gdzie i kiedy mamy być, o której godzinie i co mamy jeść, kiedy mamy udać się do trenera. W pewnym sensie tracimy swoje życie. Nie możemy decydować o tym, co chcesz i kiedy robić. Po prostu mówią nam, co mamy wykonywać - po tych słowach hiszpański psycholog sportowy Sergio Garcia sugerował, że Bale powinien pomyśleć o terapii. 

"Bale jest chory. Ma raczej problem psychologiczny niż mięśniowy" 

W Hiszpanii od dawna mówiło się, że ciągłe kontuzje Bale’a, przez które opuszczał mnóstwo meczów mają podłoże psychologiczne. Kilka lat temu zmagający się z depresją Per Mertesacker wyjaśniał, że kontuzja to tak naprawdę jedyny czas, w którym piłkarz może oderwać się od swoich obowiązków i uciec od rzeczywistości, która go wykańcza. I nie chodzi o to, że te kontuzje trzeba udawać. Niemcowi trudno było to pojąć, ale łapał kontuzję wtedy, gdy czuł się wykończony psychicznie. Ciało psuło się i pozwalało głowie odetchnąć. Niepowiedziane, że tak jest w przypadku Bale’a, ale prawdą jest, że przez dziewięć lat 30 razy miał kontuzję. Właściwie to należałoby napisać, że co najmniej 30 razy, bo od pięciu lat Walijczyk powołuje się na ustawę o prawie do prywatności i poufności, które przysługuje w Hiszpanii każdemu pacjentowi, i zabrania lekarzom Realu Madryt podawania informacji o jego stanie zdrowia. Bywało więc, że Bale znikał, ale nie było wiadomo, dlaczego.

Dziennikarze wielokrotnie przeprowadzali swoje śledztwa. I tak w "Chiringuito" mówiono, że skrzydłowego Realu często łapią skurcze, które uniemożliwiają mu dokończenie treningów. Radio "Cadena SER" powołując się na źródła z klubu, podało, że Bale ma bardzo niską tolerancję bólu i wielokrotnie wypadał z gry przez drobne urazy, z którymi inni piłkarze dalej grają i trenują. - Bale chce grać, ale jest chory. Jego ciało jest jednak zdrowsze niż głowa. Ma raczej problem psychologiczny niż mięśniowy - powiedział na antenie "Cadena SER" popularny dziennikarz Manolo Lama. "Marca" pisała z kolei, że Bale ucieka od madryckiej rzeczywistości. W Walii traktowany jest bowiem inaczej niż w Hiszpanii: tam jest bohaterem, który poprowadził reprezentację do półfinału Euro i strzelił dwa gole Austrii w barażach mundialu. W Madrycie stał się golfistą, na którym nie można polegać, bo zawsze może złapać kontuzję. Ostatnie miesiące zdominowały twierdzenia, że Bale po prostu wymyśla część urazów.

Ostatecznie przegrali wszyscy: Real, bo musiał płacić olbrzymie pieniądze komuś, kogo nie potrafił zagonić do roboty i sam Bale, który utrwalał wizerunek pazernego na pieniądze lenia i tkwił w klubie, który go przytłaczał. Na antenie "Cadena SER" trafnie podsumował to Alvaro Benito, były zawodnik i trener w szkółce Realu: - Bale konsekwentnie budował swój zły wizerunek. Byłem jego fanem, gdy grał w piłkę, bo pokazywał ogromny potencjał, ale od lat daje do zrozumienia, że wszystko mu jedno. Stał się karykaturą. 

Co dalej? Jedno na pewno się nie zmieni

Bale w lipcu skończy 33 lata. Występy w kadrze pokazują, że może jeszcze grać w piłkę na wysokim poziomie, ale postawa w klubie sugeruje, że może nie mieć ochoty. W Hiszpanii mówi się o dwóch prawdopodobnych rozwiązaniach. Wiele zależy od tego, czy reprezentacja Walii w finale baraży pokona Szkocję lub Ukrainę i awansuje na mundial. Jeśli tak - Bale będzie chciał znaleźć nowy klub w Europie, w którym będzie miał gwarancję regularnych występów. Plotkuje się o zainteresowaniu Cardiff City - osiemnastego zespołu ostatniego sezonu Championship. Jeśli natomiast Walia nie zagra w mistrzostwach świata, Bale może rozważać zakończenie kariery lub zrobić ostatni skok na kasę, np. w MLS.

Jedno na pewno się nie zmieni. Ta kolejność: Walia, golf, klub.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.