Lewandowski był w szoku i nie ogarniał, co się dzieje. "Naczynia miałeś do zmywarki włożyć"

Dawid Szymczak
Zanim Robert Lewandowski stał się wybitnie regularny, był specjalistą od wielkich wybuchów - czterech goli strzelonych Realowi Madryt w półfinale Ligi Mistrzów czy pięciu wbitych Wolfsburgowi w dziewięć minut. 24 kwietnia 2022 roku mija 9 lat, od kiedy pierwszy raz wprosił się na okładki dzienników z całego świata.

- Gdy strzelił te cztery gole, akurat w domu było sporo ludzi, więc czekaliśmy na niego z imprezą - opowiadał Marek Kalitowicz, przyjaciel Lewandowskiego z liceum. - Wchodzi, idę go wyściskać, a on tak spojrzał i się śmieje: "Maras, miałeś naczynia do zmywarki włożyć". I do Ani: "Kochanie, naleśniki bym zjadł". Mówię: "Chłopie, cztery gole Realowi strzeliłeś!". To nie była żadna poza. Wydaje mi się, że on po prostu sam był jeszcze w szoku i trochę nie ogarniał, co się dzieje. Później, już w środku nocy, oglądając skróty, powiedział, że w sumie to mógł piątą strzelić, bo miał dobrą okazję.

Zobacz wideo Kluczowy dzień dla przyszłości Lewandowskiego. "Na czerwono w kalendarzu"

Jose Mourinho po tym meczu zaprosił go do siebie

W szatni po meczu też potrzebował chwili. Siedział i śmiał się sam do siebie. Może przydałby się wtedy ktoś, kto by go uszczypnął i zapewnił, że te cztery gole to prawda. Do dzisiaj w półfinale Ligi Mistrzów nikt tego nie powtórzył. Potwierdzenie przyszło SMS-em. Jose Mourinho niedługo po meczu zapraszał go do swojego zespołu. Ale już nie do Realu, a Chelsea, którą miał objąć latem. To był pierwszy z wielkich momentów karierze Lewandowskiego. Pierwszy raz trąbił o nim cały świat. Po tamtym wieczorze, gdziekolwiek na świecie kibic z Hiszpanii spotykał Lewandowskiego, przypominał mu właśnie te cztery gole. Kibice Realu Madryt cierpieli, ale i podziwiali. Kibice Barcelony mogli się uśmiechnąć, bo okazało się, że jest ktoś jeszcze poza Leo Messim, kto potrafi w pojedynkę rozszarpać obronę Realu. 

Ten występ był jak stempel potwierdzający, że jest napastnikiem nie tylko bardzo dobrym, ale znakomitym, gotowym na największe kluby. Już wtedy plotkowało się o Realu, Bayernie i angielskich gigantach. Tydzień przed meczem i zaraz po meczu Hans-Joachim Watzke, dyrektor Borussii Dortmund uspokajał, że Lewandowskiego nigdzie nie puści. A był to czas wielkiej zdrady Mario Goetzego, który potajemnie umówił się z Bayernem, dlatego wszyscy w Dortmundzie musieli zapewniać, że z Polakiem będzie inaczej. Mimo to, wtedy na dobre rozpędziła się karuzela z transferowymi plotkami, która zwalniała tylko momentami - po transferze do Bayernu i po przedłużeniu kontraktu w 2019 r., ale kręci się do dzisiaj. Ostatnio znów - bardzo szybko.

Mama płakała, Ania nie patrzyła, komentator krzyczał 15 sekund, a selekcjoner stwierdził, że trzy gole wystarczą

Borussia cztery dni przed meczem z Realem grała z FSV Mainz. Wygrała 2:0, Lewandowski strzelił jednego gola, ale po meczu zgłosił uraz, po którym kibice zwątpili, czy w ogóle zagra w środku tygodnia. Juergen Klopp był enigmatyczny. Choć doskonale wiedział, że Polak będzie gotowy, nie chciał ułatwiać roboty Jose Mourinho. Ale czy miało to jakikolwiek wpływ na mecz? Portugalczyk powiedział później na konferencji, że obrońcy Realu wiedzieli o Lewandowskim wszystko, a on i tak mógł tego wieczoru wszystko zrobić. 

Zaczął w 8. minucie. Goetze zacentrował, mimo obecności Sergio Ramosa, grającego jeszcze wtedy na prawej obronie, Polak w polu karnym przepchnął Pepe, dopadł do piłki, wślizgiem wbił ją do bramki, a komentujący ten mecz Sergiusz Ryczel krzyczał "goool" przez 15 sekund. Paweł Wilkowicz w "Nienasyconym", biografii Lewandowskiego, opisywał, że później, gdy w domu Lewandowskich trwała impreza, goście odtwarzali to nagranie w nieskończoność. Przydługawy "goool" oddzielał kolejne toasty. 

Iwona Lewandowska, mama Roberta, zapewnia, że już wtedy się wzruszyła i była pewna, że to będzie mecz jej syna. Ale do przerwy nie było oczywistego bohatera, bo tuż przed zejściem do szatni Cristiano Ronaldo wyrównał po podaniu Gonzalo Higuaina. Karim Benzema, z którym Lewandowski dzisiaj walczy o miano najlepszego napastnika (a pewnie i piłkarza) na świecie, siedział na ławce rezerwowych, bo Mourinho widział w nim potulnego kotka, któremu daleko do drapieżnika godnego półfinałowych polowań w Lidze Mistrzów.

Ale po przerwie nie było widać Ronaldo, Higuaina, ani Benzemy, który wszedł w 68. minucie, gdy Lewandowski już się wystrzelał i Real potrzebował ratunku. Na boisku nie było widać nikogo poza Lewandowskim i Marco Reusem, który asystował przy drugiej bramce i wywalczył rzut karny, dzięki któremu Polak spuentował swój występ. Drugi i trzeci gol były podobne. Mało miejsca w polu karnym, znakomite przyjęcie i strzał. Na 2:1 - słaby, czubkiem buta, obok Diego Lopeza. Na 3:1 - bomba nie do obrony, tuż pod poprzeczkę. Po każdym Ryczel krzyczał tak długo, jak tylko pozwalały mu płuca.

A gdy sędzia podyktował rzut karny i Lewandowski zaczął ustawiać piłkę, obecny na meczu ówczesny selekcjoner Waldemar Fornalik przebąknął, że może lepiej, by strzelał go ktoś inny, bo Robert już swoje w tym meczu zrobił. Wtedy jeszcze wykonywanie karnych przez Lewandowskiego nie było oczywiste. I samo wykonanie było inne, bo Polak miał dopiero wypracować swój charakterystyczny nabieg. Część kibiców wolała się odwrócić i nie patrzeć, bo emocje były za duże. Tak też zrobiła Anna, żona Roberta. Cezary Kucharski, ówczesny agent Lewandowskiego na chwilę też ustawił się plecami do boiska, ale szybko naszła go myśl, że to chwila, której nie można na własne życzenie przegapić. Czuł, że będzie czwarty gol. Lewandowski nie zaprosił Diego Lopeza do zabawy i zgadywania, gdzie uderzy. Kopnął z bardzo dużą siłą w sam środek. I nawet nie miał pomysłu, jak tę bramkę świętować.

Pierwszy przełomowy krok Roberta Lewandowskiego. Później był Wolfsburg i moment, w którym to wszystko przestało dziwić

Gdy Lewandowski siedział w szatni, czekając, aż to wszystko do niego dotrze, wokół trwało szaleństwo. Klopp na konferencji prasowej zapowiadał, że o tym występie będą pisać w książkach, że skrót z tego meczu będzie bez przerwy odtwarzany w klubowym muzeum Borussii i błyskotliwie zauważył, że trzeci gol warty był każdego centa, który telewizje musiały zapłacić, by móc go pokazać. Zbigniew Boniek na Twitterze przekazał Lewandowskiemu tytuł "bello di notte", czyli pięknego nocą, gdy pucharowe mecze gra się przy jupiterach. A w redakcjach na całym świecie główkowali już nad tytułami na następny dzień.

"Marca" pobawiła się nazwiskiem Polaka i napisała: "Palizowski", od hiszpańskiego "paliza", oznaczającego tęgie lanie. BBC przypomniało, że latem 2010 r. Lewandowski był blisko Blackburn, ale ostatecznie trafił tam Nikola Kalinić, a "L'Equipe" dopiero szósty raz w historii oceniło czyjś występ na "10".

Statystycy wyliczali: że ostatnim piłkarzem, który strzelił cztery gole w jednym meczu Ligi Mistrzów lub Pucharu Europy był Ferenc Puskas, że dokonał tego w 1960 r., że żaden piłkarz w europejskich pucharach nie strzelił Realowi choćby trzech goli w jednym meczu i że bramki Lewandowskiego były pierwszymi trafieniami Polaka w półfinale Ligi Mistrzów od czasów Krzysztofa Warzychy, który w sezonie 1995/1996 trafiał dla Panathinaikosu Ateny.

Tym występem Lewandowski zyskał międzynarodową sławę i wysłał sygnał, że jest gotowy na wielkie wyzwania. Pewne wyobrażenie o tym, jak rosła jego popularność, daje skacząca liczba polubień jego strony na Facebooku. Przed meczem miała 341 tys. fanów. Gdy sędzia gwizdał ostatni raz, było ich już 347 tys., a do rana przybyło jeszcze 20 tys. Gdy Lewandowski wrócił do domu, zrobił sobie zdjęcie z aktorem Cezarym Pazurą, które dodał z podpisem "killerów dwóch". Uczył się wtedy życia z wielką sławą. I uczył się odcinać od naprawdę głośnego szumu i koncentrować na następnym meczu, mimo że poprzedni był wielki i godny napawania się tygodniami.

Lekcje przyszły szybko: następny ligowy mecz Polakowi nie wyszedł, a w rewanżu Real wygrał 2:0 i był bliski strzelenia trzeciego gola, który dałby mu awans do finału. Wtedy znów do Lewandowskiego odezwał się Mourinho. "Gdyby mecz trwał jeszcze pięć minut, strzelilibyśmy" - stwierdził. Polak odpisał, że rzadko gra się 100 minut. W niemieckim finale lepszy okazał się Bayern.

Dla porównania - obecnie stronę Lewandowskiego lubi 23 mln osób. To zasługa ciągłego przypominania o sobie golami, rekordami i tytułami. Ale zanim przyszła niezwykła regularność, karierę Lewandowskiego naznaczały takie niesamowite przebłyski. Ten z Realem był pierwszym. Parę lat później był Wolfsburg, aż nadszedł czas, w którym niemal wszystko, co jeszcze w 2013 r. dziwiło, spowszedniało. Lewandowski hurtowo trafiający do bramki, strzelający w półfinałach Ligi Mistrzów, prowadzący zespół do zwycięstwa, wykonujący rzuty karne w autorskim stylu, wkradający się na okładki, bijący rekordy i zdobywający najważniejsze indywidualne nagrody.

Wspominając cztery gole Lewandowskiego strzelone Realowi Madryt, opierałem się na biografii "Nienasycony", napisanej przez Pawła Wilkowicza.

Więcej o: