Atletico Madryt uciekło spod topora, ale kryzys trwa. "Simeone się miota"

Dawid Szymczak
Atletico Madryt uciekło spod topora, wygrywając 3:1 z FC Porto i z najmizerniejszym dorobkiem punktowym ze wszystkich zespołów awansowało do fazy pucharowej. Wciąż jednak nie wiadomo, jaki ma być zespół Diego Simeone, czym chce się wyróżniać i w jakim stylu grać. To nie koniec kryzysu tożsamości, z którym zmagają się w Madrycie w ostatnich miesiącach.

Niech nikogo nie zmyli wynik tego meczu. Dopóki gra była uporządkowana, dla Atletico Madryt nie było nadziei. To FC Porto miało inicjatywę, dyktowało warunki i stworzyło więcej okazji do strzelenia gola. Ale po przerwie na boisko wkradł się chaos, w którym znacznie lepiej odnaleźli się goście. Jakby dotarły do nich powtarzane przez Diego Simeone frazesy o tym, że grając w tym zespole, nigdy nie mogą przestać wierzyć w zwycięstwo. Wygrali jak za starych dobrych czasów, za którymi tak tęsknią. Właśnie dzięki wierze, cierpieniu i kontratakom.

Zobacz wideo Jest reakcja naczelnego "France Football" ws. Roberta Lewandowskiego

Najpierw - w 56. minucie piłka niespodziewanie spadła pod nogi stojącego tuż przed pustą bramką Antoine’a Griezmanna i Atletico wyszło na prowadzenie. Później - między 67. a 75. minutą posypały się trzy czerwone kartki. Yannick Carrasco i Wendell osłabili swoje zespoły, a rezerwowy bramkarz Porto - Agustin Marchesin został ukarany poza boiskiem. W doliczonym czasie gry padły za to trzy gole - dwa dla Atletico po kontratakach i indywidualnych błędach rywali, s=a jeden dla Porto, autorstwa Sergio Oliviery z rzutu karnego. 

7 punktów, które w sześciu meczach uzbierało Atletico, w żadnej innej grupie - z wyjątkiem E, gdzie możliwy, aczkolwiek niezbyt prawdopodobny, jest jeszcze awans FC Barcelony - nie wystarczyłoby do awansu. Siemone i jego piłkarze uciekli spod topora i uniknęli największej wtopy od lat, ale nie uspokoili kibiców, że to już koniec kryzysu. Ten jest bowiem tożsamościowy. Zaczyna się na boisku, ale sięga znacznie dalej. Dotyka fundamentalnych spraw - wartości i charakteru klubu.

Atletico przestało być klubem "dla murarzy, taksówkarzy i sprzedawców churros"

Atletico bowiem już od kilku lat stara się zmienić swoją tożsamość, grać pięknie i stanąć w jednym szeregu z Realem i Barceloną. Wydaje najwięcej na transfery, kupuje piłkarzy z pięknymi nogami, a nie wielkim sercem. I kompletnie się gubi. Im silniej marzy o wielkości i im krótszą trasą chce do niej dotrzeć, tym dalej jest od celu. 

W najlepszych latach piłkarze Siemone potrafili uczynić sztukę z bronienia się. Kibice podziwiali pojedynczych obrońców i cały system przesuwania, skracania, agresywnej gry tak, jak zazwyczaj doceniają indywidualne popisy napastników albo kombinowane zespołowe akcje grane do przodu. U nich imponowało wyrachowanie. Strzelali gola, oddawali piłkę rywalowi i pytali: co nam zrobisz? A my siedzieliśmy przed telewizorem i wiedzieliśmy, że nawet jakby mecz trwał jeszcze parę godzin, to niczego by to nie zmieniło. Byli nie do ruszenia. Ambitni, agresywni, wytrzymali. Odnajdywali spełnienie w bieganiu za przeciwnikami. Lubowali się w utrudnianiu im gry. Powstało "Cholismo", w 2013 wybrane drugim najważniejszym słowem roku. Oznaczało katorżniczą pracę i czciło Simeone, który dla piłkarzy był absolutnym autorytetem. Liderem zespołu. Barcelona miała Messiego, Real Cristiano Ronaldo, a Atletico miało Simeone. W grze żadnej innej drużyny na świecie tak wyraźnie nie odbijały się cechy jej trenera.

Atletico stawiało się w roli uciemiężonych, reprezentantów wszystkich biednych, którzy rzucają wyzwanie bogatszym i bardziej utytułowanym. Thiago, symbol tamtej ekipy, mówił po mistrzowskim sezonie, że są jak Robin Hood. Simeone tłumaczył, że muszą tak grać - wsadzać kij w szprychy. A podczas fety wykrzyczał: "To nie tylko puchar! To dowód na to, że jeśli wierzysz i pracujesz, to możesz wszystko". Oni chcieli być postrzegani jako ci źli i brzydcy. Taka narracja przez lata pasowała do ich stylu: agresywnego, zawziętego, opartego na walce, nieprzyjemnego przede wszystkim dla rywala, ale widza też. Przekonali wszystkich, że tak po prostu muszą. Mieli twarz Germana Burgosa, asystenta trenera, który sam określał swoją facjatę "mordą" i twierdził, że pasuje z nią tylko do Atletico.  

Od lata 2020 r. już go w klubie nie ma. Odszedł od Simeone, by pracować samemu. Trzy lata wcześniej Atletico przeprowadziło się z archaicznego, ale mającego klimat Vincente Caldero na ultranowoczeną Wandę Metropolitano. Od lat wydaje setki milionów na transfery. Kupuje artystów - jak Joao Felix. Bierze piłkarzy o ofensywnym usposobieniu - jak boczni obrońcy Renan Lodi i Kieran Trippier. W środku pola nie ma już wybieganych walczaków, a zawodników wyrafinowanych taktycznie. Z roku na rok - coraz więcej. Nawet przed tym sezonem zamiast dodatkowego środkowego obrońcy, których w kadrze było tylko czterech, wzięto ofensywnego Matheusa Cunhę. Atletico przestało być klubem "dla murarzy, taksówkarzy i sprzedawców churros", jak z dumą charakteryzował Burgos. Jeszcze nigdy nie miało tak uzdolnionej kadry.

Cel Atletico Madryt jest jasny. Pytanie o drogę

A jednak dawno nie drżało do samego końca o wyjście z grupy Ligi Mistrzów. W Atletico jest dziś wielu piłkarzy kochających boiskową wolność, łamiących schematy i cierpiących, gdy zamyka się ich w sztywnych taktycznych ramach. W wielu meczach można odnieść wrażenie, że zmienił się zespół, ale nie człowiek nim zarządzający. Simeone wydaje się miotać między tym w co wierzy, a tym co od niego oczekują władze. Jakby nie nadążał za zmianami w klubie. Jakby wewnętrznie wciąż walczył z własnymi ograniczeniami, które nie pozwalają mu nieco opuścić gardy i samemu skupić na zadawaniu ciosów.

Atletico znalazło się na rozdrożu. Błądzi. Nie jest dziś ofensywne ani defensywne. Nie gra piłki wyrachowanej ani atrakcyjnej. Nie wykorzystuje stałych fragmentów, samo traci po nich gole, ma kilku liderów ewidentnie bez formy - Jana Oblaka, Jose Marię Gimeneza, Marcosa Llorente czy Antoine’a Griezmanna. Ale ma też czas, by to wszystko jeszcze przemyśleć i naprawić. Wyszarpanym zwycięstwem z FC Porto dało sobie szansę. W lidze trudno będzie odrobić straty, bo Real Madryt jest w ostatnich tygodniach niezawodny, ale Champions League pozostaje sprawą otwartą. A to wciąż największe marzenie Simeone i śniącego o chwale Atletico. Cel jest więc jasny. Pytanie o drogę.

Więcej o:
Copyright © Agora SA