Legia Warszawa przegrała marzenia w gabinetach. Nadeszła pora!

Dawid Szymczak
- Przegraliśmy walkę o marzenia - mówi Czesław Michniewicz, trener Legii. A żal jest tym większy, że marzenia nie zostały przegrane tylko na boisku, ale i w gabinetach. Piłkarze, trenerzy i fani dali z siebie wszystko. Pora na działaczy - uważa Dawid Szymczak ze Sport.pl.

Niedosyt mieszał się z dumą. Kibice wychodzili ze stadionu i powtarzali, że było naprawdę blisko. Czuli, podobnie jak piłkarze, że Dinamo Zagrzeb było do ogrania, że tym razem Legii zabrakło szczęścia, które dopisało w pierwszym meczu w Zagrzebiu. Odhaczali z listy: bilety wyprzedane, trybuny niosły, atmosfera świetna, chęci i zaangażowanie na wysokim poziomie, pomysł na ten mecz też całkiem niezły, skoro nie tylko nie zabrakło sytuacji pod bramką rywala, ale i w polu karnym Artura Boruca było znacznie spokojniej niż przed tygodniem. Raz piłka trafiła w poprzeczkę Dinama, raz przeleciała tuż nad nią. Za głowę łapali się kibice i działacze Legii. Energia roznosiła Dariusza Mioduskiego, właściciela i prezesa klubu, który podskakiwał w loży po niepomyślnych decyzjach sędziego, a w końcówce meczu rozładowywał napięcie krążąc między krzesełkami. Ale się nie udało. Legia odpadła po porażce 0:1 - po błędzie i jednym dobrym strzale rywali.

Zobacz wideo "Niewielu polskich trenerów aż tak gruntownie analizuje swoich rywali, jak Michniewicz"

Czego zabrakło Legii Warszawa?

Trudno jednak mówić o przypadku - Legia mogła i uniknąć błędu Andre Martinsa, i odrobić stratę. Miała na to 70 minut. Czego więc jej zabrakło?

Przede wszystkim porządnego środkowego pomocnika, który wykreowałby jeszcze dwie-trzy sytuacje. Takiego, który wykorzystałby przestrzenie, które pojawiały się w pierwszej połowie w środku pola tuż po tym, jak obrońcy Legii odbierali piłkę przed swoim polem karnym. Takiego, który zamiast podawać do wahadłowych i skazywać drużynę na ich kolejne niedokładne dośrodkowanie, zagrałby prostopadle do napastników. Takiego, który potrafiłby uderzyć sprzed pola karnego trochę mocniej i celniej niż Luquinhas. Takiego, który biegałby więcej niż Josue i nie popełnił trzech prostych błędów w dwie minuty jak Andre Martins. Być może opisuję kontuzjowanego Bartosza Kapustkę, który był kluczowym piłkarzem dla Michniewicza, ale nie zagra przez parę miesięcy. A może jego zastępcę, którego klub nie sprowadził?

Legia potrzebowała wzmocnień w środku pola jeszcze przed kontuzją Kapustki, a Czesław Michniewicz dokładnie wiedział, kogo potrzebuje. Dariusz Mioduski mówił natomiast, że w klubie jest zdolny środkowy pomocnik - Jakub Kisiel, a do wypożyczenia Mateusza Bogusza (Michniewicz bardzo go ceni) podszedł z dyrektorem sportowym na tyle ślamazarnie, że ubiegł ich beniaminek drugiej ligi hiszpańskiej - UD Ibiza. "Jest mobilny w ataku, szybki i dobry technicznie. Idealnie wpasował się w zespół" - ocenia pierwsze występy Bogusza dziennik "AS". 

Legii udało się za to sprowadzić Josue, który swoim zachowaniem tak zaszedł za skórę w Hapoelu Beer Shewa, że dłużej nie chcieli go tam widzieć. Portugalczyk, gdy już będzie w odpowiedniej formie fizycznej - na razie nie jest - i skończy odbywać trzymeczową karę za bezsensowne uderzenie rywala, najpewniej będzie wyróżniał się w ekstraklasie. Ale wtedy będzie już dawno po pucharowych eliminacjach. Zresztą, piłkarzy bardzo dobrych w lidze, a za słabych na puchary jest w Legii więcej. 

Oby za rok Legia Warszawa nie musiała polegać na szczęściu

Mimo wszystko trudno nie dostrzec rozwoju Legii, która rok temu odpadła z Ligi Mistrzów w II rundzie z Omonią Nikozja - zespołem znacznie słabszym od Dinama - a później dostała srogie lanie w Lidze Europy od Karabachu Agdam (0:3). Przez niecały rok Czesław Michniewicz zdołał Legię ułożyć taktycznie i zdyscyplinować. Zmienił ustawienie i sposób gry. Przygotował do pierwszego składu Mateusza Wieteskę i Maika Nawrockiego, rozwinął Bartosza Slisza. Ale czy ma kadrę lepszą i szerszą niż wówczas? Z pierwszego składu z meczu z Karabachem odeszli Domagoj Antolić, Joel Valencia i Igor Lewczuk. W klubie nie ma już Michała Karbownika i Pawła Wszołka, którzy wtedy weszli z ławki. Brakuje kontuzjowanego Kapustki. Wtedy Michniewicz wpuszczał z ławki Luquinhasa, teraz Ernesta Muciego. 

Legii w meczu z Dinamem zabrakło jakości z przodu. Obrońcy grali pewnie, cała formacja współpracowała i w zdecydowanej większości akcji dobrze radziła sobie z Chorwatami, ale problem pojawiał się, gdy Legia miała już piłkę przy nodze. Na pierwszą akcję zakończoną strzałem trzeba było czekać do doliczonego czasu pierwszej połowy. Na początku drugiej, gdy udało się zepchnąć Dinamo do głębokiej defensywy i przejąć kontrolę, brakowało konkretów. Jedynym pomysłem było wstrzeliwanie piłki w pole karne z bocznych sektorów - raz było nawet blisko gola, ale Emreli nie zaatakował piłki wystarczająco odważnie. Znów można gdybać, że Tomas Pekhart raczej by tę okazję wykorzystał. Brakowało przełamania schematu, jednego nieoczywistego podania - jak choćby to Luki Ivanuseca do Bartola Franjica, które przyniosło gola dla Dinama.

Ale jak duży margines rozwoju ma kadra Legii? Czy w przyszłym roku, jeśli dojdzie do meczu w eliminacjach europejskich pucharów z przeciwnikiem podobnej klasy jak Dinamo, będzie w stanie zagrać lepiej? Organizacyjnie i taktycznie nie sposób wiele poprawić, bo pod tym względem Legia była w dwumeczu z Dinamem niemal perfekcyjna. Zaangażowanie i chęci większe już nie będą. Może dopisze szczęście: Martins nie popełni prostego błędu, Wieteska trafi w piłkę po rzucie rożnym, któreś dośrodkowanie okaże się celne, a piłka, zamiast uderzyć w poprzeczkę, wpadnie do siatki. Michniewicz walczy jednak z nieprzewidywalnością w piłce. Co się da, chce zaplanować. A poleganie na szczęściu ewidentnie temu zaprzecza.

Być może Legia - z tymi piłkarzami, w takim składzie - doszła już do sufitu. Co mogła, to wypracowała, walczyła, ile sił, ale zabrakło jej kreatywności i polotu w ostatniej tercji boiska. A to cechy, które raczej kupuje się na rynku transferowym, a nie wypracowuje na treningach. Michniewicz, zanim został trenerem Legii, powiedział o Andre Martinsie, że to dobry piłkarz na ekstraklasę, ale za słaby na puchary. We wtorek okazało się, że mógł mieć rację. Ale to diagnoza, która pasuje nie tylko do Portugalczyka. Na tyle Legię było stać: mądrym graniem przeciwstawić się bardziej utalentowanemu i uznanemu rywalowi, ale ostatecznie odpaść. Jeśli pragnie zrobić krok naprzód - a obserwując piłkarzy, kibiców i władze klubu, w Warszawie pragną tego zdecydowanie - trzeba wzmocnić zespół. Dopiero wtedy, by awansować do 4. rundy eliminacji Ligi Mistrzów, Legia nie będzie musiała polegać na szczęściu. Piłkarze, trenerzy i kibice dali z siebie wszystko. Pora na działaczy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.