Sousa przyjechał na mecz Legii dla jednego piłkarza? Ojamaa zaszokował grą. Metamorfoza

Legia Warszawa do ostatniej chwili drżała o zwycięstwo z Florą Tallin. Ostatecznie zespół Czesława Michniewicza pokonał mistrzów Estonii 2:1 i jest bliżej awansu do 3. rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Spostrzeżeniami z meczu dzieli się Konrad Ferszter ze Sport.pl.
Zobacz wideo

"Nie poddawaj się ukochana ma, nie poddawaj się, Legio Warszawa" - takie słowa przez kilkanaście ostatnich minut mecz niosło się po trybunach stadionu przy Łazienkowskiej. Kibice zagrzewali piłkarzy Czesława Michniewicza do walki i ci ich nie zawiedli. Była pierwsza z czterech minut doliczonego czasu gry, gdy po dośrodkowaniu z rzutu wolnego i ogromnym zamieszaniu w polu karnym Flory Tallin piłka spadła na nogę Rafaela Lopesa. Napastnik Legii wykorzystał szansę, uderzył potężnie i nie do obrony dla bramkarza gości, zdobywając bramkę na 2:1 i wprawiając w szał radości kibiców.

Mimo że mecz z Florą Tallin miał być dla Legii znacznie łatwiejszy od rywalizacji z Bodo/Glimt, to rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Drużyna Czesława Michniewicza w ostatnim momencie wyszarpała minimalne zwycięstwo z mistrzami Estonii i jest o krok od zapewnienia sobie gry w europejskich pucharach jesienią.

Kuriozalna kontuzja Kapustki

Trudno o dziwniejszy początek meczu. Była 3. minuta, gdy Bartosz Kapustka rozpoczął akcję na własnej połowie, przebiegł z piłką kilkadziesiąt metrów i sprytnym, płaskim strzałem pokonał Matveia Igonena. Legia szybko i efektownie objęła prowadzenie w meczu z Florą, ale radość w drużynie nie trwała długo.

Wszystko przez kuriozalną kontuzję Kapustki, który podskoczył z radości, a przy lądowaniu niefortunnie postawił nogę. Pomocnik Legii skrzywił się, upadł na murawę, a chwilę później musiał opuścić boisko w asyście lekarza i fizjoterapeuty. Chociaż publiczność żegnała Kapustkę brawami i skandowaniem jego nazwiska, to piłkarz z pewnością nie tak wyobrażał sobie koniec środowego występu.

Jak się później okazało, był to jeden z zaledwie dwóch momentów, w których kibice Legii mogli nagrodzić swoich piłkarzy brawami. Poza akcją Kapustki i uderzeniem Lopesa gra mistrzów Polski wyglądała słabo. W środku pola dominował chaos i niedokładne podania, a pod bramką Flory dużo było nieporozumień i bezproduktywnych dośrodkowań na Tomasa Pekharta. Chociaż legioniści w środę mieli zyskać solidną zaliczkę przed rewanżem, to jednak w Tallinie będą musieli wyszarpać awans do 3. rundy eliminacji Ligi Mistrzów. 

Sousa i Kulesza gośćmi Mioduskiego

Rozczarowanie Kapustki może być tym większe, że w środę przy Łazienkowskiej pojawił się selekcjoner reprezentacji Polski, Paulo Sousa. Portugalczyk, który rzadko bywa na stadionach ekstraklasy, w środę był obecny na meczu wraz ze swoim asystentem Manuelem Julio Cordairo da Silva Pereirą i jeśli chciał obserwować któregoś z legionistów, to z pewnością był to właśnie Kapustka. Trudno bowiem przypuszczać, by selekcjoner zainteresowany był niedoświadczonym Mateuszem Hołownią, Arturem Jędrzejczykiem, który ostatni mecz w kadrze zagrał blisko dwa lata temu czy Bartoszem Sliszem, który w ostatnich miesiącach formą nie zachwycał i środowy mecz zaczął na ławce rezerwowych.

Obecność selekcjonera na stadionie przy Łazienkowskiej była szansą nie tylko dla piłkarzy, ale też dla Dariusza Mioduskiego. W trakcie meczu właściciel i prezes Legii obok Sousy i jego asystenta, a przed jego początkiem przeprowadził z Portugalczykiem długą rozmowę na loży honorowej. Na niej zasiadł też Cezary Kulesza, czyli najpoważniejszy kandydat do zastąpienia Zbigniewa Bońka w roli prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Wybory w związku już za niespełna miesiąc i trudno oprzeć się wrażeniu, że obecność Kuleszy na meczu Legii z Florą była kolejnym elementem walki o fotel prezesa PZPN.

Flora nie przestraszyła się Legii

- Z Legią chcielibyśmy zagrać ofensywnie, czyli tak, jak w lidze estońskiej. To może być jednak trudne, bo mistrzowie Polski to zdecydowanie silniejsza drużyna niż ta, z którymi gramy na co dzień - mówił dzień przed meczem trener Flory Tallin, Juergen Henn.

Szkoleniowiec mistrzów Estonii nie rzucał słów na wiatr i Flora w Warszawie nie ograniczyła się tylko do bronienia własnej bramki. Szybko stracony gol nie wyprowadził drużyny Henna z równowagi. Wręcz przeciwnie, momentami można było odnieść wrażenie, że bramka Kapustki tylko zmotywowała gości do odważniejszej, bardziej ofensywnej gry. Jeśli ktoś spodziewał się, że tallińczycy będą czekać i prosić o jak najniższą porażkę, był w sporym błędzie.

Technologia HyperMotion w grze FIFA 22Przełom w FIFA 22. Ta zmiana ma zachwycić kibiców

Flora swoich szans szukała przede wszystkim na swojej prawej stronie. Można przypuszczać, że Henn, przygotowując zespół na mecz z Legią, jako jej najsłabsze punkty w defensywie wskazał lewego wahadłowego, Filipa Mladenovicia, który należał do najsłabszych zawodników w rywalizacji z Bodo/Glimt oraz półlewego stopera, czyli Hołownię. Jeśli tak rzeczywiście było, to wskazówki Henna były dla jego drużyny pomocne. Mladenović, tak samo jak w dwumeczu z mistrzami Norwegii, miał duże problemy w defensywie i zdarzało mu się zapominać o powrocie do obrony po akcjach ofensywnych. Hołownia zaś tylko w pierwszej połowie popełnił trzy błędy, które mogły zakończyć się golem dla gości. 23-latek miał duże problemy z napastnikiem Flory, Rauno Sappinenem, i tylko dobre interwencje Artura Boruca oraz spora dawka szczęścia sprawiły, że legioniści nie stracili gola przed przerwą.

Ojamaa, jakiego nie zapamiętaliśmy

W drugiej połowie z czystym kontem piłkarze Czesława Michniewicza wytrzymali tylko osiem minut. Niedługo po przerwie Boruca pokonał aktywny wcześniej Sappinen, który wykorzystał podanie Henrika Ojamy. Ojamy, dla którego mecz w Warszawie był szczególnym wydarzeniem. Estończyk trafił do Legii latem 2013 roku i był jej zawodnikiem przez dwa lata. Przy Łazienkowskiej grał jednak tylko jeden sezon, zdobywając w nim mistrzostwo Polski z zespołem prowadzonym przez Jana Urbana. Później jednak zawodnik popadł w konflikt z trenerem i częścią drużyny i drugi sezon spędził na wypożyczeniach w szkockim Motherwell i norweskim Sarpsborgu. Po powrocie z Norwegii skrzydłowy rozwiązał kontrakt z klubem za porozumieniem stron.

Robert Lewandowski trafi do Manchesteru City?Agent Roberta Lewandowskiego rozmawia z nowym klubem. Niemcy ujawniają

W środę zobaczyliśmy jednak Ojamę, jakiego osiem lat temu w Warszawie nie oglądaliśmy. I nie chodzi tu tylko o asystę przy bramce Sappinena. O ile Estończyk wciąż imponował dynamiką, irytując chaotycznymi zagraniami, o tyle największa różnica widoczna była w jego chęci do gry zespołowej. W Legii Estończyk uwielbiał biegać z piłką przy nodze, nie zauważając kolegów z drużyny, czym irytował nie tylko ich, ale też, a może przede wszystkim, trenera. W środę Ojamaa często, a jak na siebie bardzo często, dzielił się piłką z partnerami z zespołu. Estończyk nie tylko szukał dośrodkowań, ale też zdarzało mu się schodzić do środka boiska i rozgrywać piłkę na jeden, maksymalnie dwa kontakty, czym znacznie przyspieszał ataki Flory. Takiego Ojamy kibice Legii z pewnością nie zapamiętali. A w środę zagrał jeden z lepszych, o ile nie najlepszy, mecz przy Łazienkowskiej.

Więcej o: