- Najważniejsze jest, abyśmy szli w jednym kierunku, odbudowali jedność, którą cieszyliśmy się do niedawna i ruszyli naprzód - mówił Aleksander Ceferin zaraz po upadku Superligi. Prezydent UEFA, krytykując 12 klubów, które chciały opuścić Ligę Mistrzów, chętnie i często podkreślał, jak ważną rolę w futbolu pełnią kibice, których głos w kwestii budowania Superligi europejscy giganci pominęli.
Minął niespełna miesiąc, by wszyscy ponownie przekonali się, że UEFA bardziej niż o fanów, dba o swoje interesy i pieniądze. Finał Ligi Mistrzów, który miał być świętem kibiców, jest kolejnym pokazem hipokryzji na szczytach europejskiej federacji piłkarskiej.
Sobotni mecz Chelsea z Manchesterem City pierwotnie miał odbyć się w Stambule. Miał, ale UEFA ostatecznie podjęła decyzję o ponownym - tak, jak rokiem - przeniesieniu finału z Turcji do zachodniej Europy. Bardzo trudna sytuacja pandemiczna w kraju, ostre obostrzenia i godzina policyjna sprawiły, że zorganizowanie godnego finału w Stambule byłoby niemal niemożliwe.
Poza tym, po co fani z Londynu i Manchesteru mieliby lecieć ponad trzy tysiące kilometrów w jedną stronę, skoro mecz można rozegrać choćby na Wembley? Na taki pomysł wpadła UEFA i sporo wskazywało na to, że federacja podejmie kolejną rozsądną decyzję. Gdy jednak w grę wszedł biznes, wszystko runęło jak domek z kart.
Początkowo UEFA była bardzo zainteresowana zorganizowaniem finału w Londynie. W tej układance wszystkie elementy pasowały doskonale: miejsce wydarzenia idealne dla klubów i kibiców, stabilna sytuacja epidemiczna w kraju, możliwość wpuszczenia ograniczonej liczby fanów na trybuny, krótsza podróż dla oficjeli i sponsorów rozgrywek. Ostatecznie jednak finał przeniesiono do Porto. Dlaczego?
Wszystko przez brak porozumienia na linii UEFA - brytyjski rząd. Ten drugi nie zgodził się na czasowe zniesienie obowiązkowej, 10-dniowej kwarantanny dla ludzi przybywających na Wyspy. I tu zaczęły się schody. O ile UEFA komunikowała, że obowiązkowa kwarantanna utrudni życie zagranicznym kibicom, chcącym obejrzeć mecz na stadionie, o tyle wszystkie poważne media informowały, że dla federacji istotniejsi byli oficjele i sponsorzy, którzy do Anglii musieliby przyjechać kilkanaście dni przed finałem.
W Porto tego problemu nie ma. I nie byłoby wielkiego ambarasu, gdyby nie to, w jaki sposób UEFA porozumiała się z portugalskim rządem w kwestii organizacji finału. Mimo że od blisko dwóch tygodni większa część krajów europejskich ma już pozwolenie na turystyczne wyjazdy do Portugalii, to mecz Chelsea z Manchesterem City został zorganizowany w częściowej "bańce".
Oba kluby otrzymały na finał po 5,8 tys. biletów. Tylko 2,8 tys. z nich dostępnych było w samodzielnej sprzedaży, co umożliwiało kibicom zorganizowanie lotu i dobranie terminu pobytu w Portugalii we własnym zakresie. Pozostałe 3 tys. wejściówek sprzedawanych było w pakiecie z czarterowym lotem w dniu meczu. Fani musieli zapłacić ponad 400 euro, by wylecieć w sobotę i wrócić zaraz po meczu.
UEFA wyświadczyła angielskim kibicom niedźwiedzią przysługę. Federacja nie wstawiła się za nimi, dbając głównie o interes przyjaciół, którzy mecz w Porto obejrzą bez najmniejszych problemów. Do tego należy dodać astronomiczne ceny biletów, które wahały się od 60 aż do 400 euro! Nie może więc dziwić, że Chelsea zwróciła do UEFA aż 800 biletów z obowiązkowym lotem czarterem, których kibice kupić nie chcieli. Pewnie podobnie byłoby w City, gdyby nie to, że klub zdecydował się pokryć koszty związane z przelotem do Porto.
Niewiele więcej federacja zrobiła też dla neutralnych kibiców. Ogólna sprzedaż biletów na finał ruszyła dopiero w poniedziałek, pięć dni przed meczem, co w ogromnym stopniu uniemożliwiło fanom z zagranicy przyjazd do Portugalii. Szansę na wejściówki mieli więc niemal wyłącznie fani z tego kraju.
"Znów na pierwszy plan wysuwa się brak troski o kibiców. W trakcie kryzysu związanego z powstaniem Superligi UEFA była naszym przyjacielem, a teraz się od nas odwróciła. Ogromne koszty związane z lotem czarterem, wysokimi cenami biletów i obowiązkowymi testami na obecność koronawirusa sprawiły, że wielu kibiców zrezygnowało z wyjazdu. To zbyt wiele jak na niespełna 24-godzinny wyjazd. To wszystko oburza jeszcze bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że finał można było rozegrać w Anglii" - napisało w oficjalnym oświadczeniu stowarzyszenie kibiców Chelsea.
Finał Ligi Mistrzów Chelsea - Manchester City w sobotę o 21. Relacja na żywo na Sport.pl.