Przed 2000 r. w Pucharze Mistrzów ani Lidze Mistrzów nie zdarzyło się, żeby finał rozegrał się pomiędzy drużynami z tego samego kraju. Potem zespoły z najlepszych lig coraz bardziej zaznaczały swą przewagę, każdy kraj z TOP 4 miał moment chwały. Włosi, którzy dominowali w Pucharze Mistrzów między 1989 r. a 1998 r. (w tym czasie był tylko jeden finał bez udziału włoskiej ekipy), rozstrzygnęli między sobą finał w 2003 r. (Milan pokonał po karnych Juventus). Wcześniej, w 2000 r., wiadomo było, że puchar pojedzie do Hiszpanii. Real w finale pokonał Valencię.
Potem nastąpiła era angielska. W 2005 r. Liverpool pokonał Milan w słynnym finale w Stambule. Kolejne cztery finały odbyły się z udziałem angielskich drużyn a w 2008 r. tytuł był wewnętrzną sprawą Anglików – United pokonał Chelsea. Aż do 2012 r., kiedy mistrzem Europy została Chelsea po finale z Bayernem.
Bayernem, który rok później wygrał rozgrywki po finale z Borussią Dortmund, bo swój moment w Europie miał niemiecki kontrpressing. Potem rozgrywki przeszły we władanie Hiszpanów. Od sezonu 2010/11 aż sześć razy puchar Ligi Mistrzów wznosił hiszpański zespół (cztery razy Real, dwa razy Barcelona). W 2014 i 2016 r. finał był już nawet nie tyle hiszpański, co madrycki. Real dwa razy pokonał Atletico.
Chude lata Anglików
Na swój moment znów musieli czekać zaś Anglicy. Z jednej strony było to naturalne – w piłce nożnej od lat obserwujemy cykle. Z drugiej – przez kilka lat stali się pośmiewiskiem w Europie. Ta sama Premier League, czyli najbogatsza i najbardziej wartościowa liga piłkarska świata. Co prawda w zestawieniach najbardziej wartościowych klubów na czele znajdziemy Real, Barcelonę czy Bayern, ale pierwsza dziesiątka była zawsze zdominowana przez angielskie ekipy. W najnowszym zestawieniu w TOP 10 jest pięć angielskich ekip. Najwyżej, na trzecim miejscu, sklasyfikowany jest Manchester United. O tym, jakie pieniądze są w angielskiej piłce, świadczą liczby. "The Times of India" pisze, że w sezonie 2018/19, ostatnim, który został rozegrany bez przeszkód wynikających z pandemii, Huddersfield, które spadło z ligi, otrzymało niemal 100 mln funtów. Mniej pieniędzy za zwycięstwo w Bundeslidze otrzymał Bayern. W 2019 r. według analizy "Deloitte" w zestawieniu najlepiej zarabiających klubów w pierwszej trzydziestce znalazło się 12 klubów angielskich. Sheffield United, które dwa lata później spadnie z ligi, zarobiło więcej niż Milan, który w tym roku wrócił do Ligi Mistrzów.
Jak to się przełożyło na wyniki? W 2013 r. już w ćwierćfinale nie było żadnej angielskiej drużyny. Tylko dwa zespoły wyszły z grupy, ale zaraz potem Arsenal odpadł z Bayernem, a United z Realem. Rok później było trochę lepiej. Manchester odpadł w ćwierćfinale z Bayernem, a Chelsea dotarła do półfinału. Tam jednak lepsze było Atletico. W 2015 r. znowu katastrofa – trzy angielskie kluby w 1/8 i wszystkie poległy – Chelsea z PSG, Arsenal z Monaco i Manchester City z Barceloną. Rok później do półfinału dotarł Manchester City, ale przegrał z Realem. Aż w 2017 r. najdalej zaszło Leicester, ale w ćwierćfinale nie dało rady Atletico.
- Jeździłem na mecze Ligi Mistrzów w latach 2013-17 i pamiętam, jak mówiłem Martinowi Tylerowi: "co się do cholery dzieje?". Wydawaliśmy pieniądze, a i tak La Liga i Bundesliga nas ośmieszały. Jako Premier League byliśmy pośmiewiskiem w Europie. Brali od nas mnóstwo pieniędzy za piłkarzy, a potem i tak wygrywali i grali w finałach. Ale jak się spojrzy na ostatnie kilka lat, to odzyskaliśmy swoje miejsce – mówił na początku maja na antenie "Sky Sports" Gary Neville.
Karta odwróciła się w 2018 r. Liverpool Juergena Kloppa dotarł do finału Ligi Mistrzów. To był pierwszy od sześciu lat finał z angielską drużyną. Wtedy jeszcze nie udało się wygrać – w rozgrywkach królował Real, który wygrał je trzeci raz z rzędu. Choć można się zastanawiać co by było, gdyby lepszy dzień miał Loris Karius. Zaledwie rok później Anglicy w końcu mogli poczuć się dumnie. Po raz pierwszy od 2008 r. finał rozegrał się między klubami Premier League. Liverpool zmierzył się z Tottenhamem i sięgnął po to, czego nie mógł zdobyć rok wcześniej. W 2020 r. wydawało się, że był to pojedynczy wyskok, bo w rozgrywkach dotkniętych pandemią w półfinale znowu zabrakło angielskiego zespołu (Manchester City przegrał z Olympique Lyon w 1/4 finału). Dzisiaj już wygląda na to, że trend jest korzystny dla Brytyjczyków. W piątek, w finale rozgrywanym w Porto, Manchester City zagra z Chelsea. To będzie 14. triumf angielskiego zespołu w Lidze Mistrzów. Do Hiszpanów jeszcze trochę brakuje, oni wygrywali najważniejsze klubowe rozgrywki 18 razy. Ale Anglicy są na dobrej drodze, aby ich gonić.
Dodajmy do tego dobre wyniki w Lidze Europy. W 2016 r. Liverpool dotarł do finału, choć przegrał z Sevillą. Rok później Manchester United wygrał po starciu z Ajaksem. W 2019, tak samo jak w Lidze Mistrzów, tak i w Lidze Europy finał był angielski – Chelsea pokonała Arsenal. W 2021 r. United ponownie zagrał w finale, ale tym razem lepszy okazał się Villarreal.
To trenerzy odmienili angielską ligę
Worek pieniędzy jeszcze nigdy nie strzelił bramki, ale nie ma co ukrywać, że to w głównej mierze pieniądze decydują o tym, kto może realnie liczyć na końcowy sukces. A te największe są na Wyspach Brytyjskich. W 2017 r. raport UEFA wykazał, że 20 angielskich klubów z Premier League wygenerowało ponad 25 proc. całkowitego przychodu z europejskiej piłki nożnej (5,3 mld euro). Dla porównania, wynik La Liga to 2,9 mld euro, Bundesligą 2,8 mld, Serie A i Ligue 1 - po 1,6 mld. Według "Global Transfer Report" FIFA z 2018 r. pięć najlepszych lig europejskich wydało na graczy 5,14 mld dol., a same angielskie kluby wydały 1,98 mld dol na transfery z zagranicy.
Anglicy w końcu coraz lepiej inwestują pieniądze. Taka przewaga w przychodach oznacza, że łatwiej jest ściągnąć najlepszych graczy. Oczywiście, największe gwiazdy nadal może sprowadzać do siebie choćby Real. Atrakcyjnymi klubami są także Barcelona, Bayern czy Juventus. Ale oprócz jakości istotna jest też ich ilość. Ogromne budżety angielskich klubów dają im możliwość utrzymania szerokiej, jakościowej kadry. A jest ona konieczna zwłaszcza w Anglii, gdzie terminarz jest napięty do granic. Trzy dni po drugim spotkaniu z PSG w półfinale Ligi Mistrzów Manchester City miał mecz ligowy z Crystal Palace. Manchester był już bardzo blisko mistrzostwa, ale matematycznie nie był jeszcze pewny. Guardiola wystawił rezerwowy skład. W zespole, który zagrał z Crystal Palace, znalazło się tylko dwóch piłkarzy, który trzy wcześniej wyszli na boisko w pierwszym składzie w starciu z PSG. Mimo tego City gładko wygrało 2:0.
Anglicy w końcu doszli też do wniosku, że najlepsi piłkarze muszą mieć też najlepszych trenerów. Juergen Klopp i Pep Guardiola już ugruntowali swoją pozycję na Wyspach. Thomas Tuchel odmienił Chelsea, która pod wodzą Franka Lamparda była znalazła się w pewnym momencie w środku tabeli. Tuchel doprowadził ją do Ligi Mistrzów, finału Pucharu Anglii i finału Ligi Mistrzów. Mauricio Pochettino i Jose Mourinho pracowali w Tottenhamie. Carlo Ancelotti prowadzi Everton, dodać to tego grona można też Marcelo Bielsę. Wybitni trenerzy odcisnęli piętno na swoich zespołach. "Gegenpressing" Kloppa i filozofia posiadania piłki Guardioli dały znakomity efekt w połączeniu z tempem, intensywnością i fizycznością, jaką od zawsze prezentują angielskie zespoły.
- Największą różnicą są trenerzy. W tej lidze mamy absolutnie niesamowitych trenerów. Pep to geniusz. Klopp jest absolutnie wyjątkowy. To, co Tuchel zrobił z Chelsea w ciągu sześciu miesięcy, jest nie z tego świata. To co zrobił w Tottenhamie Pochettino też było niesamowite. To dla mnie dowód na to, że jeśli uda nam się zatrzymać w tym kraju najlepszych trenerów na świecie, to odniesiemy sukces. Ważne jest, aby wszyscy zrozumieli, jak ważni są trenerzy w piłce nożnej – stwierdził Gary Neville.
- Wszystkie te kluby, z Pepem, Kloppem, Tuchelem za sterami, będą miały wiarę, że mogą wygrać w Europie dzięki trenerom. Myślę, że dla Manchesteru City to dopiero początek. Zobaczymy, czy wygrają, ale będą mieli poczucie, że skoro udało się dotrzeć do finału w tym roku, to może udać się w kolejnych latach. Ktoś z Anglii powinien dostawać się do finału rok w rok dzięki pieniądzom, ale też dzięki temu, że mamy trenerów, tak jak w latach 2005-2012, kiedy każdy topowy klub w Europie chciałby ich mieć – wtórował mu Jamie Carragher.
Guardiola: To najcięższa liga, w jakiej pracowałem
W latach 90., gdy to Włosi dominowali w Lidze Mistrzów, rywalizacja w Serie A była wymagająca. Juventus, AC Milan, Inter Mediolan, Lazio Rzym, AS Roma, Parma i Fiorentina stanowiły "wielką siódemkę", która we Włoszech była nazywana "sette sorelle" [siedem sióstr]. Dzisiaj w Anglii mówi się o "wielkiej szóstce",czyli o Manchesterze City, Manchesterze United, Liverpoolu, Chelsea, Tottenhamie i Arsenalu. Oczywiście - o przynależności do tej grupy decyduje przede wszystkim bogactwo i marka klubu. Wyżej w tabeli od Tottenhamu i Arsenalu znalazły się chociażby West Ham czy Leicester City. Ale to tylko pokazuje, jaki poziom rywalizacji panuje w Premier League.
- Im bardziej konkurencyjne lub wymagające scenariusze przed sobą postawisz, tym większe prawdopodobieństwo, że odniesiesz sukces w takich sytuacjach – mówi psycholog sportowy David Horrocks, cytowany przez "Reutersa". Oznacza to, że udział w meczach o wysoką stawkę zwiększa szansę na dobre wyniki.
Trener Burnley Sean Dyche powiedział, że w rozmowach z innymi trenerami z Europy pracującymi w Anglii przewijał się temat tego, jak trudne mogą być mecze z drużynami z dołu tabeli. – Mówią, że to dla nich szok, że takie zespoły jak my mogą sobie radzić z nimi i u siebie, i na wyjeździe. W niektórych europejskich ligach mniejsze zespoły mają podejście "no cóż, tam nie wygramy", przez co później mecz jest słaby. A tutaj każda drużyna walczy. Nie ma łatwych meczów w Premier League – przekonywal trener Burnley. - Jeżeli chodzi o jakość rywali, to jest to najcięższa liga w jakiej pracowałem jako trener, bez wątpienia – przyznał Pep Guardiola. W podobnym tonie wypowiadali się też Pochettino, Klopp czy Antonio Conte.
Anglicy w Europie trzymają wysoki poziom od czterech sezonów. Ale daleko im do dominacji Hiszpanów z lat 2014-2018, kiedy pięć kolejnych finałów Ligi Mistrzów zostało wygranych przez Real lub Barcelonę. Z kolei w Lidze Europy w tym czasie Hiszpanie triumfowali czterokrotnie (trzy wygrane Sevilli, jedna Atletico). Próba nie jest jeszcze wystarczająco duża, ale drugi angielski finał w ciągu trzech sezonów to nie jest już przypadek. Dodajmy do tego finał Liverpoolu z 2018 r., a także sukcesy i uczestnictwo angielskich zespołów w finałach Ligi Europy. Potem zestawmy to z okresem od 2012 do 2018 roku a przekonamy się, że nastały zdecydowanie lepsze czasy dla angielskiej piłki. Pytanie, na jak długo?
Finał Ligi Mistrzów odbędzie się w sobotę 29 maja na stadionie w Porto. Manchester City zmierzy się z Chelsea. Dla zawodników Guardioli może to być pierwsze trofeum w historii. Chelsea wygrała rozgrywki w 2012 r. Relacja na żywo w Sport.pl.