Chcę, by moja Chelsea była jak orkiestra. By była doskonale zorganizowana, by miała swój rytm i by grała w odpowiednim tempie – deklarował kilka tygodni temu Thomas Tuchel. Niemiec obalił mit, że trener potrzebuje dużo czasu, by odcisnąć piętno na zespole. Prowadzi londyńczyków od trzech miesięcy, a wydaje się, jakby robił to od trzech sezonów. Nadał klubowi nową tożsamość, którą utracono w czasach poszukującego piłkarskiego romantyzmu Franka Lamparda. 47-latek zbudował maszynę znakomicie zorganizowaną w defensywie, ograniczającą wolne przestrzenie, grającą fizycznie i będącą niesamowicie groźną w kontrataku. Czyli dokładnie taką, jakiej powinien bać się Real. Bo jeśli byli w tym sezonie rywale, którzy Królewskim nie leżeli (jak np. Cadiz czy Szachtar), to grali tak jak Chelsea, tylko że mieli zdecydowanie mniej indywidualnego talentu.
Nikt w Europie nie broni tak dobrze jak Chelsea
– To będzie dla nas najtrudniejszy mecz sezonu – nie ukrywał Zinedine Zidane, którego drużyna zmierzy się z przeciwieństwem odważnego, otwierającego przestrzenie Liverpoolu. Wciąż zdarzają się eksperci, którzy lekceważą The Blues (w Hiszpanii jest ich mnóstwo), ale trudno ich zrozumieć. Liczby maszyny Tuchela są fenomenalne. Z 21 meczów zespół wygrał 14 i przegrał ledwie dwa – 0:1 z Porto po golu w doliczonym czasie gry w rewanżu ćwierćfinałów Ligi Mistrzów oraz 2:5 z West Bromwich w zdecydowanie najgorszym starciu w erze niemieckiego trenera. W pozostałych 19 występach londyńczycy zachowali 16 czystych kont i stracili trzy gole. Trzy! Tak dobrze w Europie nie broni nikt.
1:0 wynikowi 1:0 nierówne. Obronna dominacja Chelsea
– Trener zdecydowanie zmienił nasz styl. Zwykle wygrywamy minimalnie, 1:0 czy 2:0, ale mamy znakomitą strukturę i różne systemy gry. Zespół działa i to sprawia, że wszyscy mamy powody do radości – powiedział Timo Werner, który ma za sobą przeciętny sezon i który błysnął w ostatniej kolejce, zdobywając zwycięską bramkę z West Hamem (1:0). Ten mecz był doskonałym przykładem tego, jak klub ze Stamford Bridge dominuje rywala. Robi to nie za pomocą posiadania piłki, jak np. swego czasu Barcelona, ale dzięki scementowaniu tyłów. Mało kto jest się w stanie przedrzeć przez mur postawiony przez Tuchela, którego piłkarze grają na wysokiej intensywności i znakomicie bronią, praktycznie nie dopuszczając rywala pod własne pole karne.
Przewrót Thomasa Tuchela. Sytuacja Chelsea w trzy miesiące uległa diametralnej zmianie
Gdy Tuchel przejmował Chelsea, ta była dziewiąta w Premier League i była na równi pochyłej, nie dając kibicom praktycznie żadnej nadziei. – Frank Lampard przeskoczył kilka szczebli kariery. Jako piłkarz, był legendą Chelsea. Ale nie był gotowy do pracy z drużyną jako trener – uważa Jorginho, pomocnik The Blues. Niemiec był gotowy. Błyskawicznie złapał dobry kontakt z gwiazdami zespołu. Nie słyszymy już o tarciach w szatni, które były normą z czasów jego pracy w Borussii czy Paris Saint-Germain, gdzie miał nie dogadywać się z Kylianem Mbappe. Wprowadził swoje usprawnienia taktyczne. Przeszedł na system z trójką stoperów i wahadłowymi, odkurzył Andreasa Christensena czy Calluma Hudsona-Odoia i z przodu zbudował wszechstronną drużynę wokół znakomitego Masona Mounta. – Możemy dostosować się do każdego. Tuchel nauczył nas różnych systemów – deklaruje Werner. Efekt? Po trzech miesiącach pracy Chelesa jest na drodze do angielskiego TOP4, we wtorek po siedmioletniej przerwie wróci do półfinałów Ligi Mistrzów, a 15 maja zmierzy się z Leicesterem w finale Pucharu Anglii. – Nie rozumiem mówienia, że będziemy wygrywać za trzy czy za pięć lat. Liczy się tylko tu i teraz – twierdzi Tuchel, któremu w osiąganiu znakomitych rezultatów nie przeszkadza to, że ma zespół pełen młodych piłkarzy.
Wielu trenerów buduje fundament w obronie. Ale Tuchel poszedł o krok dalej
Tuchel to kolejny w ostatnim czasie przykład trenera, który w środku sezonu wchodzi do drużyny i wnosi do niej dużo dobrego. Dostał osiemnastomiesięczny kontrakt, by pokazać, co potrafi. A że umie dużo, to zespół szybko kliknął, co dało szkoleniowcowi duży kredyt zaufania. Historycznie, trenerzy podejmujący pracę w środku sezonu zwykli szukać prostych rozwiązań, bo wiedzieli, że przejmując klub w kryzysie potrzebują wprowadzić stabilizację – w końcu, to wyniki zapewniają spokój. Tuchel poszedł o krok dalej. Nie tylko zbudował fundament na defensywie (to samo w pierwszych tygodniach pracy zrobił np. Marcelino w Athleticu), ale jeszcze nadał rozbitej drużynie tożsamość, błyskawicznie przestawiając ją do gry trójką z tyłu. To spore osiągnięcie, bo - w przeciwieństwie np. do Hansiego Flicka w Monachium czy Janusza Góry, który poprowadził Lecha w jednym meczu - nie znał piłkarzy, z którymi przyszło mu pracować. Szybko "kupił" szatnię, przekonał zawodników do siebie i pokazał, że nie jest już trenerem znanym przede wszystkim z kłótni.
Chelsea Tuchela ogrywała największych. Do listy dopisze Real Zidane'a?
Jako trener, Tuchel miał swoje lepsze i gorsze momenty. I w Borussii, i w Paryżu osiągał sukcesy, ale nie odchodził w idealnych okolicznościach; z PSG wyleciał niespełna pół roku po doprowadzeniu klubu do finału Ligi Mistrzów. Teraz niewykluczony jest scenariusz, w którym Niemiec będzie mógł dokonać wielkiej zemsty, bo PSG może być rywalem Chelsea w ewentualnym finale. The Blues faworytem starcia z Realem raczej nie są, nawet mimo kondycyjnych problemów Królewskich, jednak Tuchel dał powody do tego, by mu zaufać. Nie tylko dlatego, że jego zespół ma fenomenalne wyniki, ale jeszcze dlatego, że w ostatnich tygodniach ogrywał największych – dwukrotnie Diego Simeone, Jürgena Kloppa, Jose Mourinho czy Pepa Guardiolę. Być może już we wtorek do tej listy dopisać będzie mógł Zinedine’a Zidane’a.