Katolik odmówił występu. Trener nie dał mu już wiele pograć. Umarł futbol, jaki znaliśmy

Michał Kiedrowski
Superliga zabiłaby futbol, jaki znamy. To oczywiste. Ale takich śmierci piłka nożna przeżyła już co najmniej sześć. I wielu powie: dobrze, że umarła taka, jaka była.

To prawda - jak głoszą dziś obrońcy starego porządku - że kapitaliści ukradli piłkę nożną. Stało się to jednak nie w ostatnią niedzielę, gdy powołano do życia Superligę, ale już w roku 1883, gdy Blackburn Olympic zniszczył "stary porządek rzeczy" i jako pierwszy robotniczy klub zdobył Puchar Anglii.  

Zobacz wideo

Futbol umiera po raz pierwszy 

W dodatku był to klub zawodowy, bo fabrykant, właściciel stalowni z Blackburn – Sidney Yates - płacił graczom po funcie za mecz - tygodniówkę wykwalifikowanego robotnika – i jeszcze na domiar złego dał swoim pracownikom urlopy, by mogli przygotować się do finału. Wtedy po raz pierwszy kibice mogli ogłosić: umarł futbol, jaki znaliśmy. Zwłaszcza że rok później, gdy angielska federacja piłkarska chciała zakazać gry za pieniądze, powstał Brytyjski Związek Piłkarski, który zrzeszał zawodowe kluby z północy Anglii. Groźba schizmy została szybko zażegnana, ale piłka nożna musiała zapłacić straszliwą, według wielu, cenę - futbol przestał być szlachetną rozrywką elit, a na boiska wdarło się pospólstwo, które, co gorsza, brało za grę pieniądze. 

Futbol umiera po raz drugi 

Niedługo potem powstała pierwsza Superliga. Oczywiście nie nosiła takiej nazwy. Nie było innych lig piłkarskich, więc nie było potrzeby jej wyróżniać. Nazywała się po prostu Liga Piłkarska. Utworzona została w 1888 r. na wzór istniejącej wcześniej baseballowej ligi w USA. Znów umarł futbol, jaki znaliśmy wcześniej. Powstały zamknięte rozgrywki, do których można było się dostać tylko za zgodą jej uczestników. Liga Piłkarska doczekała się wkrótce naśladowców. Pojawiło się Piłkarskie Przymierze, a potem – gdy wcześniejsze dwie ligi się połączyły - Liga Południowa. Tak jak Liga Piłkarska wszystkie one były de facto zamknięte. W końcu te przedsięwzięcia się zjednoczyły, by utworzyć znaną nam dziś ligę angielską, która - po osiągnięciu liczby 92 członków podzielonych na cztery poziomy - była zamknięta aż do 1987 r., gdy Lincoln City jako pierwszy klub automatycznie spadł z Ligi Angielskiej do grona półamatorów. 

Wcześniej futbol, jaki znaliśmy - jak powiedzieliby ówcześni kibice - umarł po raz trzeci.  

Futbol umiera po raz trzeci 

W 1961 r. omal nie doszło do strajku piłkarzy w Anglii. Zawodnicy mieli dość ograniczania zarobków przez właścicieli klubów. Forma salary cap – ograniczenia na płace, jaka obowiązuje w ligach amerykańskich - istniała w piłce nożnej na długo wcześniej niż ktoś wymyślił tę nazwę. Kluby ustalały między sobą, ile można maksymalnie zapłacić zawodnikowi. W końcu piłkarzom przestało się to podobać, choć mieli dylematy moralne. Gordon Taylor, wówczas młody zawodnik, a później szef związku zawodowego piłkarzy w Anglii, wspomina spotkanie, gdy decydowano o strajku:

Ktoś powiedział, że to nie fair żądać 20 funtów tygodniowo, gdy górnicy dostają mniej. Na to Tommy Banks [piłkarz Boltonu], który też kiedyś pracował w kopalni, odparł: Podziwiam górników, ale to nie znaczy, że każdy z nich może w sobotę po południu poradzić sobie z upilnowaniem Stanleya Matthewsa. 

Matthews to jedna z ikon piłki nożnej - pierwszy laureat Złotej Piłki France Football.  

Do strajku nie doszło, ale zawodnicy wywalczyli sobie gigantyczne podwyżki. W 1961 roku Johnny Haynes z Fulham został pierwszym w historii piłkarzem, który zarabiał 100 funtów tygodniowo - pięć razy więcej niż wynosiło maksimum rok wcześniej. Piłkarze przestali zarabiać jak zwykli zjadacze chleba, jeszcze jedna nić łącząca ich ze społeczeństwem została zerwana. 

Futbol umiera po raz czwarty 

W 1974 r. piłka nożna w Anglii pokazała, że dla niegodziwego zysku jest gotowa pogwałcić każdą świętość. W tymże roku w styczniu po raz pierwszy piłkarze obeszli ustanowione jeszcze w 1780 r. prawo o przestrzeganiu spoczynku niedzielnego. To prawo zabraniało m.in. pobierać opłaty za wstęp na widowiska publiczne, które odbywają się w niedzielę. Chciwi właściciele klubów, którzy borykali się wtedy ze spadkiem liczby widzów na stadionach podczas sobotnich meczów, postanowili więc obejść prawo i nie sprzedawali wejściówek w niedzielę, ale programy meczowe. Wejść na stadion można było tylko z programem. W dodatku ceny były uzależnione od miejsca, gdzie kibic chciał usiąść lub stanąć. Od tej pory niedzielne mecze, na których frekwencja była wyższa niż na sobotnich, na stałe weszły do terminarza, choć znów pojawił się moralne zagwozdki.  

Jimmy Allan, katolik i podstawowy bramkarz Swidon Town odmówił gry w niedzielę z powodów religijnych. - W pełni szanuję jego przekonania - powiedział prasie trener Les Allen. "Kwestią sporną jest, jak prawdziwe były to słowa - pisał potem "Guardian" - bramkarz nie wrócił do regularnych występów aż do 1976 roku". 

Przeciw niedzielnym meczom protestował też ówczesny dyrektor Arsenalu, Bob Wall: Granie w piłkę w niedzielę i zarabianie na tym pieniędzy jest złe. Nie powinniśmy zakłócać spokoju i ciszy w okolicach Highbury w taki dzień. 

Highbury to stary stadion, na którym Arsenal grał w Londynie do 2006 roku. 

Futbol umiera po raz piąty 

Kolejnym dniem śmierci futbolu, jaki znaliśmy, był moment powołania do życia Ligi Mistrzów. Jaką katastrofą było to ludzi, którzy kochali piłkę nożną taką, jaka była przedtem, najlepiej oddają słowa Pawła Czady z "Gazety Wyborczej": 

"Pieniądz rządzi wszystkim, dlatego efekt może być tylko jeden: dysproporcja między naszymi klubami a zagranicznymi z każdym rokiem się powiększa. To już nie jest wyścig syrenki z fordem - to wyścig osła z ferrari. Ten wyścig co roku przegrywamy już przed startem - wie to zarówno ten, co siedzi na ośle, jak i ten uśmiechnięty, rozwalony na fotelu w testarossie. Co za tym idzie? Wszystko, co najgorsze. 

Liga Mistrzów ma bowiem dwa wejścia: szerokie - dla ferrari i wąziutkie, obwarowane bramkami, bardzo trudne do sforsowania - dla jeźdźców na osłach. 

Zauważcie: potężni drapieżni europejscy giganci nie byliby tak gigantyczni, gdyby nie dająca przywileje i przede wszystkim pieniądze Champions League. 

Zauważcie: gdy nie było ChL z dwoma wejściami, a ciągle istniał najwspanialszy, bezlitośnie zamordowany twór pod nazwą Pucharu Europy Mistrzów Krajowych - rozgrywki były co najmniej wyrównane. Widzew był kiedyś w stanie jak równy z równym walczyć z Liverpoolem albo Juventusem, inne kluby z krajów drugiego, komunistycznego wyboru - także. A dziś? 

Liga Mistrzów w obecnej postaci to czyste zło". 

Można dodać, że UEFA własną piersią wykarmiła i utuczyła tzw. wielkie kluby, a dziś dziwi się, że jak dorosły i okrzepły, to nie chcą mieszkać z matką

Futbol umiera po raz szósty 

W 1990 r. belgijskiemu piłkarzowi Jeanowi-Marcowi Bosmanowi wygasł kontrakt w RFC Liege i chciał przenieść się do francuskiego Dunkerque. Kluby nie doszły jednak do porozumienia i Bosman musiał zostać w Belgii. Przesunięto go do rezerw, a klub płacił mu dużo niższą pensję niż wcześniej. Wtedy Bosman zwrócił się do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, oskarżając Międzynarodową Federację Piłkarską (FIFA) o tworzenie przepisów godzących w prawa Unii Europejskiej o wolnym handlu i wolności podejmowania pracy w dowolnym kraju Wspólnoty.  

Po pięciu latach Trybunał przyznał mu rację, a FIFA musiała zmienić przepisy tak, aby respektowały  zasady europejskie. To był przewrót kopernikański w piłce nożnej. Piłkarze przestali być przypisani do swoich klubów i po zakończeniu kontraktu mogli podjąć pracę, gdzie chcieli - wcześniej nawet za zawodnika bez kontraktu jego macierzysty klub żądał odstępnego. Po rozstrzygnięciu sprawy Bosmana takie żądania stały się nielegalne. 

Wyrok poszedł dalej niż pozew piłkarza. Przepisy piłkarskie nie mogły od tej chwili nawet wprowadzać limitów na zatrudnianie obcokrajowców, o ile pochodzili oni z Unii Europejskiej. 

- Cała ta sprawa spowoduje wielki chaos i bałagan. Zniszczyliśmy system, który istniał przez 100 lat. UEFA może się tylko podporządkować tej decyzji - grzmiał szef UEFA, Lennart Johansson. 

- Zniesienie ograniczeń transferowych spowoduje upadek setek małych klubów, dla których sprzedawanie piłkarzy to podstawowe źródło utrzymania - powiedział prawnik reprezentujący UEFA, Ian Forrester. 

 - Mój zespół wart jest 64 miliony dolarów. Gdyby piłkarze mogli odejść, kiedy chcą, ten biznes nie miałby sensu - wtórował mu ówczesny John Hall, szef Newcastle United. (Premier League). 

Wtedy też umarł futbol, jaki znaliśmy. Narodził się nowy. I podobnie będzie z Superligą, jeśli przetrwa.  

Więcej o:
Copyright © Agora SA