Zidane ośmiesza trenerów rywali i zbudował nowych bohaterów Realu Madryt. "Spektakularni"

Jakub Kręcidło
Ten sezon jest lekcją, by nigdy nie skreślać Realu Madryt. Drużyna, która trzykrotnie była na kolanach, jest w półfinale Ligi Mistrzów i ma spore szanse na mistrzostwo Hiszpanii. I nie zatrzymało jej nic - ani kryzysy, ani fala kontuzji, ani nawet przesądy.

W pamięć zapadła mi scena z przełomu stycznia i lutego. Po kompromitującym odpadnięciu z Pucharu Króla z trzecioligowym Alcoyano (1:2) i po porażce z Levante (1:2) w mediach wieszczono koniec Zinedine’a Zidane’a. – Jeśli mnie tu nie chcecie, powiedzcie mi to w twarz – grzmiał Francuz na konferencji prasowej przed starciem z Huescą, na który miał do dyspozycji dziesięciu graczy z pola. – Nie zasługujemy na takie traktowanie, a na szacunek. Zdobyliśmy mistrzostwo nie dziesięć lat temu, a w poprzednim sezonie. Dajcie nam pracować. Zostały nam dwa trofea i będziemy walczyć – przekonywał wówczas Zizou. W starciu z beniaminkiem jego zespół wymęczył zwycięstwo (2:1), które można uznać za fundament sukcesu drużyny, która jest w stanie przezwyciężyć wszelkie kłopoty i w środę, dzięki bezbramkowemu remisowi z Liverpoolem, zakwalifikowała się do półfinału Champions League.

Zobacz wideo Atletico pozostaje faworytem LaLiga? "To jest największy problem Barcelony"

Zinedine Zidane jak pizzerman. Jeśli ma fundament, reszta nie ma znaczenia

Zidane, jak opisywało "El Mundo", przypomina pizzermana. Zrobi danie ze wszystkiego, co ma pod ręką, bo wie, że najważniejsze jest ciasto, podstawa wszystkiego. Taki sam jest jego Real. Żadna drużyna w Europie nie była w tym roku tak bardzo dotknięta kontuzjami, których było już 50. Mimo tego, w połowie kwietnia Królewscy mają duże szanse na triumfy w LaLiga i Lidze Mistrzów. Do odnoszenia sukcesów Zizou wystarczy fundament stworzony z bramkarza (fenomenalnego na Anfield Road Thibauta Courtoisa), trzech pomocników (Casemiro, Luka Modrić, Toni Kroos) i napastnika (Karim Benzema). Bez reszty gwiazd, madrytczycy sobie radzą, a spadku jakości nie widać nawet wtedy, gdy na boisku pojawiają się zmiennicy.

Ten sezon był pełen momentów, w których skreślaliśmy Real. Działo się to po klęskach z Szachtarem, po wpadkach z Cadizem (1:2), Elche (1:1) czy wspomnianych Alcoyano i Levante. Po kolejnych seriach kontuzji spodziewaliśmy się problemów. Ale Los Blancos nic sobie z tego nie robili. W dniach poprzedzających mecze z Liverpoolem i Barceloną, z gry wypadli Sergio Ramos i Raphael Varane, podstawowy duet stoperów, do których doliczyć należało jeszcze wracającego do zdrowia Daniego Carvajala. Przewidywano, że Barcelona i Liverpool, nawet będąc w kryzysie, powinny poradzić sobie z osłabionym rywalem. Nic z tego. 

"Szczęście Zidane'a" to bujda. Ale w Realu tak już jest: gdy wygrywa, bohaterami są zawodnicy. Gdy przegrywa, pod ostrzałem jest Zizou

Bez kluczowych zawodników Zidane ogrywał w tym sezonie Atalantę, Atletico, Liverpool, Barcelonę czy Inter, niejednokrotnie ośmieszając trenerów rywali. W Hiszpanii popularne stało się hasło "la flor de Zidane" (szczęście Zidane'a), które jest mocno krzywdzące. Ale tak to już na półwyspie Iberyjskim bywa: gdy Real wygrywa, bohaterami są zawodnicy, gdy Real przegrywa – pod ostrzałem jest Zizou. I choć teraz Francuz jest na świeczniku, bo to on był bohaterem, ogrywając taktycznie Ronalda Koemana, Jürgena Kloppa czy innych wielkich trenerów, to można zakładać, że przy pierwszej wpadce znowu zostanie wzięty na celownik. W Hiszpanii tak po prostu jest.

Sprawdziła się przepowiednia Zidane'a. Zbudował drugoplanowych bohaterów

– Nikt nie odbierze nam snu o zdobyciu mistrzostwa i o triumfie w Lidze Mistrzów – mówił dwa miesiące temu Zidane. Wówczas wszyscy skreślali Real, dziś to on triumfuje. – Jeszcze nic nie wygraliśmy, ale pozostajemy w grze o dwa trofea i to powód do wielkiej radości – twierdzi Francuz. I ma rację, tym bardziej, że do sukcesów Królewskich prowadzą zawodnicy, którzy w normalnych okolicznościach grzaliby miejsce na ławce rezerwowych. Czternaście kolejnych meczów w podstawowej jedenastce zaczynał Nacho, który w poprzednim sezonie został odstawiony na boczny tor. Hiszpan, do niedawna obrońca-zapchajdziura, jest w życiowej formie.

– W obronie byliśmy spektakularni – stwierdził wychowanek madrytczyków, który w dwumeczu z Liverpoolem stworzył znakomity duet z innym skreślonym, Ederem Militao. O nim ostatnio pisało się albo w kontekście plotek transferowych, bo Real chciał odzyskać zainwestowanych 50 milionów euro, albo wcale. Bo też nie za bardzo było czym się emocjonować – do końca marca rozegrał 559 minut we wszystkich rozgrywkach i był symbolem klęsk z Szachtarem (2:3), Cadizem (0:1) czy Alcoyano. Teraz to piłkarz odmieniony, pewny siebie i skuteczny. – I ja, i Eder z jakiegoś powodu jesteśmy w tym zespole. W ostatnich meczach pokazaliśmy, że nadajemy się do gry w kluczowych spotkaniach – przekonywał Nacho, nazywany w madryckiej szatni "Mr Wolf", bo - tak jak bohater "Pulp Fiction" - rozwiązuje wszystkie problemy.

Fede Valverde i esencja urugwajskiego piłkarza

Ostatni tydzień zbudował też Fede Valverde. Urugwajczyk błysnął w El Clasico (2:1 dla Realu), grając na prawym wahadle, ale zakończył mecz przed czasem z mocno stłuczoną stopą. Jego występ długo stał pod znakiem zapytania, ale ostatecznie wyszedł na boisko i z konieczności zagrał na prawej obronie. Zdając sobie sprawę z faktu, że to pierwszy mecz Urugwajczyka na tej pozycji, Liverpool atakował głównie tamtym sektorem boiska. I się przejechał, bo 22-latek spisał się świetnie. Nie mając charakterystyki, by grać na tej pozycji, Fede odwołał się do esencji urugwajskiego piłkarza - ambicji, woli walki, wytrzymałości, niezłomności - i był jak żołnierz, który dostał od Zidane’a polecenie i wypełnił je w stu procentach. – Na początku nie było łatwo, Sadio Mane jest bardzo szybki, ale potem było już dobrze – ocenił.

Urugwaj uczy cię twardej gry – opowiadał Fede w "The Guardian". Przed meczem w autokarze Realu wybita została szyba. – E tam, nic się nie stało. Grałem w Peñarolu. To dla mnie norma – bagatelizował piłkarz, który potrzebował zastrzyków przeciwbólowych, by wyjsć na boisko. – Fede grał z bólem, ale spisał się bardzo dobrze. Z jakiegoś powodu jest Urugwajczykiem – śmiał się mistrz świata z 1986 roku, a jego słowa mają tym większe znaczenie, że Argentyna i Urugwaj to dwa rywalizujące ze sobą narody. O poświęceniu pomocnika poinformowała jego partnerka, która udostępniła na Twitterze zdjęcie opuchniętej stopy piłkarza zrobione na kilka godzin przed meczem. "Wiem, że dostanie mi się za to, że to opublikowałam, ale muszę to zrobić, bo to twój wysiłek. Nikt ci nic nie podarował. Dzień w dzień kłułeś się, by być gotowym i dziś byłeś bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jesteś naszym powodem do dumy” – napisała Mina Bonino. Zachowaniem piłkarza zachwycał się też Jorge Valdano. 

Real i Zinedine Zidane z przesądów się śmieją

Realu nie zatrzymał nawet los. Zidane z przesądów się śmieje. Nie przeszkadzała mu ani triskaidekafobia (strach przed liczbą 13, a 13 kwietnia zespół podróżował do Anglii), ani trezidavomartiofobia (z hiszpańskiego: strach przed wtorkiem 13, u nas jest strach przed piątkiem 13), ani też "Titanicfobia". Przed meczem odbywającym się 109. rocznicę katastrofy Titanica (noc z 14 na 15 kwietnia 1912 roku) piłkarze Realu zamieszkali w hotelu Titanic. Królewscy po trzech latach przerwy awansowali do półfinałów Champions League, w których zmierzą się w Chelsea i spróbują kolejny raz zaśmiać się z przesądów na temat "trzynastki". Po zdobyciu w Kijowie trzynastego Pucharu Europy wydawało się, że na Real w Lidze Mistrzów nałożona została klątwa (odpadnięcia z Ajaksem i City), ale teraz Los Blancos są na dobrej drodze do kolejnego finału swoich ulubionych rozgrywek.

Więcej o:
Copyright © Agora SA