Po jednej decyzji Kloppa dało się zapomnieć o kryzysie. "Najlepszy na świecie"

Dawid Szymczak
Liverpool sprzed roku wygrałby z RB Lipsk 5:0, ale środowe 2:0 i tak rozgania chmury i pozwala Juergenowi Kloppowi wreszcie się uśmiechnąć. - Chłopcy dobrze się bawili, dla nas to niezwykle ważne - podkreślał Niemiec.

Zabawa rozkręcała się powoli. Najpierw prosto w Petera Gulasciego trafił Mohamed Salah, a Sadio Mane nie zdążył z dobitką. Później Thiago Alcantara był już w polu karnym RB Lipsk, ale zamiast uderzyć, wolał podać do Salaha. I zrobił to niecelnie. Diogo Jota już po pierwszej połowie miał na sumieniu dwie zmarnowane okazje. Po przerwie dołożył jeszcze jedną, najlepszą ze wszystkich. Salah, zanim strzelił pierwszego gola w rewanżu, zepsuł jeszcze dwie akcje. Po godzinie wydawało się, że klątwa rzucona na Liverpool obowiązuje także poza Anglią i poza Premier League. Wyglądało to na znane z ostatnich tygodni bicie głową w mur. Gra lepsza, ale efekt ten sam. Zgodnie ze scenariuszem powinna jeszcze paść bramka dla Lipska i dopełnić tragedii. Ale wtedy Liverpool wreszcie się przełamał: wynik otworzył Salah, na 2:0 trafił Mane. W dwumeczu było 4:0 dla Liverpoolu. W tunelu pojawiło się światełko.

Zobacz wideo Jakub Ojrzyński jest przygotowywany do gry w Liverpoolu. "W poprzednim sezonie miał okazję być w szatni The Reds"

Kluczowa decyzja Juergena Kloppa: Fabinho w środku pola

Liverpool nie wpadł w kryzys przez jeden nieudany mecz i jednym wygranym także z niego nie wyjdzie. Przypomnijmy: po tym jak zespół Juergena Kloppa był niepokonany od 68 meczów na Anfield, przegrał ostatnich sześć spotkań, nie strzelił gola z gry od 12 godzin, choć oddał w tym czasie 115 strzałów. Takiej nieskuteczności serwis statystyczny OPTA nie odnotował nigdy. W całym ligowym sezonie ekipa Juergena Kloppa wygrała 12 z 28 meczów. Dla porównania - na tym etapie w zeszłym roku miała 27 zwycięstw. Zresztą, sześć porażek z rzędu u siebie przytrafiło się Liverpoolowi tylko raz w historii - w sezonie 1953-1954, gdy spadł z ligi.

Teoretycznie w środę Liverpool wreszcie wygrał u siebie, ale taki to sezon Ligi Mistrzów, że czasem "u siebie" oznacza tysiąc mil od domu. Paradoksalnie Klopp nie powinien narzekać, że UEFA podjęła decyzję o przeniesieniu meczu do Budapesztu, bo od kilku tygodni mówi się, że jego zespół jest na pustym Anfield kompletnie przytłoczony. W rewanżu z RB Lipsk - na Puskás Arénie - bronił dwubramkowej zaliczki. Niezły punkt wyjścia? Patrząc na rozpędzony Lipsk, kryzys Liverpoolu i braki kadrowe, przewaga nie gwarantowała spokoju.

Oddech zapewnił Fabinho, wreszcie wystawiony przez Kloppa w środku pola. Przez plagę kontuzji środkowych obrońców przestało to być regułą, bo Brazylijczyk w ostatnich tygodniach musiał łatać dziury w defensywie. Męczył się i Liverpool, i on. Ale Klopp - przez brak innych rozwiązań - dalej w to brnął. Aż do meczu z Fulham, w którym na środku obrony wystawił Nathaniela Phillipsa. Liverpool przegrał 0:1, ale mimo to Klopp wystawił go raz jeszcze przeciwko Lipskowi. Fabinho wrócił do środka pola. Wyszło genialnie. Raz jeszcze okazało się, że najprostsze rozwiązania często są najlepsze.

Brazylijczyk przywrócił drużynie równowagę, zabetonował środek boiska, przerywał kontrataki Lipska i rozpoczynał akcje Liverpoolu. Wniósł jakość, niezwykłą zdolność przewidywania ciągu akcji. Piłkarze Juliana Nagelsmanna planowali jakieś podanie, a on już czekał na drodze. Tym występem przypomniał, że najważniejszą przyczyną kryzysu drużyny Kloppa są jednak kontuzje kluczowych piłkarzy. Nie jedyną, ale najważniejszą. Niby to oczywiste, ale po ostatnim meczu z Fulham (0:1) wielu kibiców zaczęło powątpiewać, czy powrót do gry Virgila van Dijka, Joela Matipa, Jordana Hendersona czy Fabinho rzeczywiście znacząco odmieniłyby zespół. Tymczasem wystarczył Brazylijczyk ustawiony na swojej pozycji - jego 12 odbiorów, cztery przechwyty i pewność siebie, by Liverpool zagrał najlepszy mecz od kilku tygodni. - Zawsze chcemy, żeby Fabinho grał jako defensywny pomocnik. Na tej pozycji jest najlepszy na świecie - chwalił go po meczu Klopp.

W poprzednim sezonie Liverpool wygrałby taki mecz 5:0. Wciąż brakuje skuteczności 

Powrót Fabinho uwolnił też Thiago Alcantarę, który zagrał wyżej niż w poprzednich meczach i skupiał się na rozegraniu piłki. Robił to tak dobrze, że chwilami dało się zapomnieć o kryzysie. Do najlepszych sytuacji Liverpool dochodził po jego prostopadłych podaniach. Większość z nich jednak zmarnował, co przypominało, że wciąż nie wszystko jest w porządku. W poprzednim sezonie Liverpool wygrałby ten mecz 5:0, jeszcze przed przerwą odebrał piłkarzom Lipska resztki nadziei. Ale kryzysowy Liverpool ma problemy ze skutecznością. Czasem chodzi o źle ustawiony celownik, ale znacznie częściej widać, że w jego piłkarzach jest niewidziana dawniej obawa przed oddaniem strzału. Napastnicy szukają idealnej pozycji, bezpiecznego podania, by zmniejszyć ryzyko popełnienia błędu.

Dwa gole, które w końcu udało się Liverpoolowi strzelić, mogą rozgonić chmury znad tej drużyny. Już po golu na 1:0 widać było ulgę. Wtedy maszyna Kloppa popędziła już niczym nieskrępowana do kolejnych ataków. W 70. minucie przeprowadziła akcję, której szukała od tygodni. Na Lipsk ruszyło aż siedmiu piłkarzy Liverpoolu, piłka trafiała od nogi do nogi, aż Divock Origi dośrodkował ją do Mane. To był setny gol Liverpoolu w Lidze Mistrzów pod wodzą Kloppa. Jego zespół gra dalej. Champions League wciąż jest dla niego szansą na odkupienie ligowych win. - Zasłużyliśmy na ten nokaut. Musimy zaakceptować, że przeciwnik był lepszy - przyznał szczerze trener Nagelsmann.

Więcej o:
Copyright © Agora SA