Im większe wyzwanie, tym mniej błędów popełnia. I jest nagroda: łatwiejszy rywal w 1/8 finału LM

Trener Zinedine Zidane zawsze wygrywa w finałach - tych o trofeum i tych umownych - o posadę, przetrwanie czy niezbędne trzy punkty. I mecz z Borussią Moenchengladbach takim właśnie finałem był. Real Madryt zagrał najswobodniej w tym sezonie i zwyciężył 2:0. Ale goli mogło być znacznie więcej.

To właśnie należy w Realu Madryt docenić, że mimo mizernego początku sezonu i niezwykle rozchwianej formy, w najważniejszym momencie rozgrywa najlepszy mecz. Wygrywa, gdy musi wygrać, by uniknąć kompromitacji. Jeszcze nigdy w historii nie odpadł bowiem w grupie Ligi Mistrzów, a teraz właśnie to mu groziło: przed meczem z Borussią Moenchengladbach niczego nie był pewien - mógł zająć zarówno pierwsze, jak i czwarte miejsce. Mógł na wiosnę zarówno grać z najlepszymi, frustrować się w Lidze Europy albo w ogóle pożegnać z pucharami. I co najdziwniejsze od lat - żadna z tych możliwości nie była bardziej prawdopodobna od innych. Bo ten Real potrafi dwa razy ograć Inter i polec w obu meczach z Szachtarem Donieck. Pokonać FC Barcelonę na Camp Nou, ale też przegrać u siebie z Cadizem. 

Zobacz wideo Wybieramy Ikonę Futbolu 2020 - plebiscyt Sport.pl

Zinedine Zidane - specjalista od wszelkich finałów

Znów jednak potwierdziło się, że Zidane trenuje dla takich właśnie chwil - im większe wyzwanie, tym mniej błędów popełnia, tym bardziej jest skupiony i tym częściej podejmuje dobre decyzje. Wygrał wszystkie dziewięć finałów: trzy w Lidze Mistrzów, dwa w Klubowych Mistrzostwach Świata, dwa w Superpucharze Europy i dwa w Superpucharze Hiszpanii. Presja to jego paliwo. Udziela się jego drużynie, która przyparta do ściany radzi sobie najlepiej. Doskonale było to widać podczas jego pierwszej kadencji, gdy Realowi łatwiej było wygrać Ligę Mistrzów niż triumfować w La Liga. Lepiej wypadł w sprincie niż w maratonie. Wybrzmiewał hymn, zapalały się jupitery, tworzyła się ta magiczna aura i "Królewscy" grali jak z nut. W niedzielne południa, w pełnym słońcu, przeciwko słabszym rywalom, najczęściej brakowało im skupienia i motywacji.

Dlatego, gdy Zidane wracał na ławkę, jego obsesją było zwycięstwo w lidze. Chciał mozolnie wygrywać tydzień po tygodniu i na koniec podnieść puchar dla najbardziej regularnej drużyny. Po wznowieniu rozgrywek to marzenie się ziściło. Wtedy też te jedenaście meczów, które pozostały do końca sezonu nazywano "małymi finałami". Zidane podrzucił to określenie dziennikarzom podczas jednej z konferencji, a oni chętnie podłapali. I jak to z finałami bywa - Real wygrał wszystkie, które musiał wygrać. W ostatnim meczu sezonu, gdy był już pewny mistrzostwa, pozwolił sobie na remis.

Najtrudniejszy moment? Real Madryt rozgrywa najlepszy mecz od kilku tygodni 

Na początku tego sezonu nie brakowało problemów: do braku letnich wzmocnień doszły kolejne kontuzje. Wypadali najważniejsi zawodnicy, od kilku tygodni nie ma w kadrze zdrowego prawego obrońcy więc dziurę łata Lucas Vazquez. Nagle jednak - w chwili próby - wiele trybików zaczęło perfekcyjnie działać - Borussia, która pressingiem grała najlepiej w tej grupie, została pressingiem zgnieciona. Krytykowany Vazquez świetnie dośrodkowywał, a będący ostatnio w nieco gorszej formie Karim Benzema przeskakiwał środkowych obrońców i idealnie główkował. Mało brakowało, a z bliźniaczych trafień skompletowałby hat-tricka. Niespokojny Raphael Varane ustrzegł się poważniejszych błędów.

Realowi pomógł powrót do składu Sergio Ramosa, który od połowy listopada leczył kontuzję. Bardzo aktywny w ataku był Luka Modrić. Można wymieniać dalej, ale to, co przede wszystkim rzucało się w oczy - wszyscy piłkarze Realu Madryt wyszli na boisko niezwykle pewni siebie, wręcz przekonani, że wygrają. Tym przytłoczyli zawodników Borussii i szybko zaczęli układać sobie ten mecz - już w 9. minucie Benzema dał prowadzenie, po pół godziny je podwyższył. 2:0 do przerwy było najniższym wymiarem kary, bo po drodze Real obijał jeszcze słupek, ze spalonego strzelił trzeciego gola, z kolei goście swoją jedyną okazję zaprzepaścili.

W drugiej połowie Real nadal panował nad boiskowymi wydarzeniami, chociaż wreszcie Borussię przestał ograniczać jej przesadny szacunek do piłkarzy Realu. Zaczęła grać lepiej, ale i tak gospodarze stworzyli lepsze okazje do strzelenia gola - świetny strzał Toniego Kroos obronił jednak Yann Sommer, a później - jeszcze efektowniej - zatrzymał uderzenie Ramosa. Benzema obijał poprzeczkę, Vazquez trafił w słupek. Akurat, gdy ryzyko wpadki było największe, kibice zobaczyli najswobodniejszy Real w ostatnich tygodniach. Można narzekać na wiele personalnych decyzji Zidane’a, ale na koniec znów należy mu się ukłonić - jest na pierwszym miejscu w tabeli i do losowania par w 1/8 finałów usiądzie spokojniej niż w zeszłym sezonie, gdy los skojarzył go z Manchesterem City. Teraz wiadomo, że zagra z Porto, Atalantą, Lazio lub RB Lipsk.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.