Nieoczekiwany bohater początku sezonu. Uwielbia Lewandowskiego. "Jest w TOP 3 na świecie"

- W tej chwili to jedna z trzech najlepszych "dziewiątek" na świecie - pisze "La Gazzetta dello Sport" o Alvaro Moracie dzień po tym, jak przesądził o zwycięstwie Juventusu z Ferencvarosem. To jego czas: na zgrupowaniu reprezentacji Hiszpanii strzelił gola Niemcom, w Lidze Mistrzów skuteczniejszy od niego jest tylko Erling Haaland, a Cristiano Ronaldo z nikim w klubie nie rozumie się lepiej.

Morata wszedł na boisko po godzinie, przy remisie 1:1 i zadyszce całego zespołu. Juventus bił głową w mur postawiony przez węgierskich obrońców tuż przed polem karnym, a skoro zmieniany Paulo Dybala nie znalazł sposobu, by przeszkodę sprytnie obejść, potrzebny był ktoś, kto spróbuje ją skruszyć siłą. Hiszpan sprawdził się doskonale: zaczął od znakomitego dogrania do Ronaldo, po chwili sam trafił w słupek, aż w końcu strzelił zwycięskiego gola i wepchnął swój zespół do fazy pucharowej. 

Zobacz wideo Grosicki: Przeżywam, że nie gram. Sytuacja jest ciężka

Teza postawiona przez Włochów, że Morata jest obecnie jednym z najlepszych napastników na świecie, wydaje się nader odważna, nawet przy założeniu, że mówimy "o tej chwili", intuicyjnie chce się jej zaprzeczyć. Wciąż pierwsze skojarzenie z Hiszpanem to pudła, mniej i bardziej wstydliwe, a ostatnio wręcz kuriozalne - bo w meczu z Barceloną Morata trafił trzy razy do siatki, ale po każdym golu VAR udowadniał, że jednak był na minimalnym spalonym. AlVARo - żartowali kibice, a on obiecywał włożyć na następny mecz mniejsze buty. I tak Morata był dotychczas postrzegany - trochę pechowy, na pewno przepłacony, bo mimo że grał już w Realu Madryt, Chelsea, Juventusie i Atletico, to w żadnym sezonie nie zdobył choćby 15 bramek. Zapytacie o niego kibica Realu - powie, że to zmarnowany talent, bo w rezerwach rokował na prawdziwą gwiazdę. Kibic Chelsea najpewniej nazwie go niewypałem transferowym. Kibic Atletico zapyta o kim w ogóle mowa, bo dzisiaj cieszy się Luisem Suarezem i Joao Felixem, a o Moracie zdążył zapomnieć. 

Był trzecim wyborem Juventusu

Turyn był wyjątkiem, bo tutaj wciąż pamiętali mu dwa gole sprzed pięciu lat strzelone w dwumeczu z Realem Madryt, dzięki którym Juventus awansował do finału Ligi Mistrzów. Co prawda puchar zdobyła wówczas w Barcelona, ale Morata trafił też w finale. Jednak wspomnienia to jedno, a trzeźwa ocena sytuacji drugie. Tego lata Juventus długo szukał środkowego napastnika - po drodze mówiło się o Arkadiuszu Miliku, bardzo blisko był Luis Suarez, kibice liczyli też na zakontraktowanie Edina Dżeko. W tej sytuacji przyjście Moraty przyjęto z rozczarowaniem. Gdy wylądował w Turynie był uśmiechnięty od ucha do ucha, ale kibicom obecnym w hali przylotów towarzyszyła niepewność. Byli już po lekturze artykułów, że Morata naciągnął kolejny wielki klub. Nikt nie zakładał wtedy, że początek sezonu będzie tak udany. 

- Zdumiewa liczbami i grą. Długie przestoje w strzelaniu goli to już przeszłość, bo odkąd wrócił zmienił się w skutecznego, regularnego snajpera. Dokonał jakościowego skoku, chociaż nikt już nie wierzył, że będzie potrafił to zrobić - pisze "La Gazzetta" wyliczając, którym piłkarzom zdążył już pomóc Andrea Pirlo. Trener Juventusu nie chciał, by Morata był klasycznym środkowym - powtarzał mu, że powinien jak najczęściej uciekać z centrum boiska i być punktem odniesienia dla reszty zawodników, a przy tym sam nie może spuszczać oka z Cristiano Ronaldo, który uwielbia zajmować przestrzeń zwalnianą przez napastnika. "To proste i działa" - puentują Włosi. A Morata korzysta ze wskazówek - w jedenastu meczach strzelił siedem goli i przy czterech asystował, czym zapracował na powołanie do reprezentacji Hiszpanii. A gdy po rocznej nieobecności już się tam pojawił, napoczął Niemców w wygranym aż 6:0 meczu. Hiszpańscy dziennikarze piali z zachwytu nad całą drużyną, jeśli już wyróżniali kogoś ponad resztą to Ferrana Torresa, autora hat-tricka, ale dostrzegli też większy spokój u Moraty. - Jestem tym samym napastnikiem, ale wreszcie mam ciągłość gry, która jest kluczowa. Dopiero drugi raz w karierze zdarza się, że rozgrywam przynajmniej godzinę w siedmiu meczach z rzędu. Pragnąłem tego od dawna. Im więcej grasz, tym spokojniejszy jesteś. A im większy masz spokój, tym podejmujesz lepsze decyzje - tłumaczył wychowanek Realu Madryt.

Gdy przeprowadzał się do Turynu po raz pierwszy, był młodym napastnikiem, który grę w Serie A traktował jak lekcje na uniwersytecie. Mówił, że Serie A jest najtrudniejszą ligą dla snajperów. Chciał się z nią zmierzyć i wrócić do Madrytu lepiej przygotowany. Ale nie wszystko poszło po jego myśli: w Realu, mimo dobrego sezonu zaraz po powrocie, nie zagrzał miejsca, w Chelsea zawiódł, w Atletico również. Teraz przylatywał do Włoch w zupełnie innej roli - już nie pretendenta do wielkiej piłki, ale napastnika do odrestaurowania. Juventus mógł być jego ostatnim klubem z absolutnej czołówki, skoro już w przypadku tego transferu pisało się, że kolejny klub dał się na niego nabrać. Wtedy pojawił się na lotnisku tylko z agentem, teraz przyleciał z żoną, którą poznał w Turynie pięć lat temu i dwójką dzieci. Okazało się to najlepszym symbolem zmian, jakie zaszły w jego życiu, bo to właśnie dojrzałość Włosi zachwalają w nim najbardziej. Pod nieobecność Cristiano Ronaldo brał odpowiedzialność za cały zespół - strzelał z Crotone i z Dynamem Kijów, pomaga w trudnych chwilach - jak we wtorek z Ferencvarosem, regularnie trafia do siatki. To cechy, których najbardziej brakowało mu w Madrycie i w Londynie, gdzie strzelał średnio 0,4 gola na mecz. To już przeszłość. Teraz kibice w głosowaniu na stronie "TUTTOmercatoWEB" wybrali go najlepszym transferem do Serie A. 

"Moratowski", czyli obsesja na punkcie Polaka

Atletico oddawało go Juventusowi bez żalu - negocjacje stanęły na rocznym wypożyczeniu z możliwością przedłużenia o kolejny rok za 10 milionów euro. Szczegóły umowy między klubami są bardzo korzystne dla Juventusu. Pozwalają rozłożyć kwotę zapłaty za wykupienie Moraty na wiele miesięcy. Wobec jego dobrej formy, prezes Atletico Madryt, Enrique Cerezo, przypomniał ostatnio: "Morata jest nasz i jeśli Juventus będzie go chciał, musi nam zapłacić". "La Gazzetta" wyśmiała to oświadczenie: "To proklamacja, dyktat, skrucha czy wyrzuty sumienia? Prezes przypomniał właśnie, że jeśli chce się mieć piłkarza, trzeba za niego zapłacić. Rozumiemy jednak, że musiał wystąpić i to powiedzieć, by uspokoić kibiców, którzy przeczuwają, że władze klubu popełniły latem błąd".

Dziennikarze są przekonani, że jeśli Morata utrzyma tę formę, Andrea Agnelli z przyjemnością za niego zapłaci i wykupi na stałe. Władzom klubu podobać ma się sposób, w jaki Hiszpan współpracuje z Cristiano Ronaldo, największą gwiazdą w zespole, która lubi czuć się dopieszczona przez napastnika. Jeśli ktoś nie będzie wystarczająco często zerkał w jego stronę i pomagał mu w zdobywaniu bramek, raczej nie zadomowi się w zespole. Morata zna się z Ronaldo jeszcze z Realu Madryt, podziwia go od lat, choć jego wzorem do naśladowania pozostaje Robert Lewandowski - to z nim wymieniał się koszulkami po jednym z meczów w Lidze Mistrzów, to o podziwie do niego opowiadał w wywiadach, to jego boiskowe ruchy analizuje i to nim jest zachwycony do tego stopnia, że Sergio Ramos zaczął na niego wołać "Moratowski". 

Możemy tylko zgadywać, jak wygląda rzeczona pierwsza trójka najlepszych w tej chwili napastników według włoskich dziennikarzy. I skoro jest w niej miejsce dla Moraty, to czy jest też dla Lewandowskiego, który ostatnie mecze miał mniej udane. I kogo w takim razie brakuje? Zlatana Ibrahimovicia czy Erlinga Haalanda? To jednak tylko publicystyczne rozważania. Hiszpan na razie ma za sobą świetny listopad. Jeśli w kolejnych miesiącach będzie w równie dobrej dyspozycji, dyskusja stanie się bardziej zasadna.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.