Mistrz świata był zagubionym chłopczykiem. Real ma znacznie trudniej niż przed rokiem

Co mecz wychodzą na wierzch inne problemy Realu Madryt. Przeciwko Borussii Moenchengladbach nie zabrakło mu już motywacji - przeciwnie: właśnie ofiarnością i determinacją wyszarpał punkt. Gorzej było ze skuteczności w polu karnym: swoim i przeciwnika. Mimo remisu 2:2, "Królewscy" i tak są w trudnej sytuacji, bo z jednym punktem po dwóch meczach zajmują ostatnie miejsce w tabeli grupy B.

To miał być mecz-potwierdzenie, że prawdziwy Real Madryt to ten z wygranego Klasyku z FC Barceloną, a nie z dwóch poprzednich spotkań wstydliwie przegranych z Cadizem i osłabionym Szachtarem Donieck. Wyszło na to, że prawda leży gdzieś pośrodku. Ale nawet abstrahując od tego, że Królewscy mieli się przeciwko Borussii Moenchengladbach zweryfikować, musieli z nią wygrać, żeby opuścić ostatnie miejsce w grupie B. Toni Kroos zapowiadał wręcz, że jego zespół podchodzi do tego spotkania jak do finału i musiał jeszcze raz tłumaczyć dziennikarzom, że te wpadki z poprzedniego tygodnia nie wynikały z braku motywacji, ale znacznie bardziej przyziemnych spraw: gorszego dnia i pecha. - Czasami po prostu coś ci się nie udaje - mówił ze spokojem godnym Zinedine’a Zidane’a. 

Zobacz wideo Dariusz Żuraw wskazał faworyta do mistrzostwa Polski. "Patrzymy na nich w głównej mierze"

Problemy w polach karnych

We wtorek gorszego dnia Real raczej nie miał. Kolejne minuty bez strzelonego gola i bramki tracone po pojedynczych wypadach Borussii Moenchengladbach nie można sprowadzić tylko do tego. W ogóle stare wytłumaczenia gorszej gry Realu można po tym meczu schować do kieszeni. Bo ani Zinedine Zidane nie przekombinował ze składem, jak zdarzało mu się ostatnio, ani jego piłkarze nie wyglądali na nasyconych, słabo zmotywowanych i nieskoncentrowanych. Francuz wystawił galową dziesiątkę i jedenastego Lukasa Vazqueza na prawej obronie - on akurat nie jest piłkarzem podstawowym, ani prawym obrońcą, ale zagrać musiał, bo trzech zawodników grających na tej pozycji jest kontuzjowanych. Cała jedenastka była zaangażowana i skupiona. Problem polegał jednak na tym, że "Królewscy" mimo niezłej gry w pierwszej połowie, mimo jedenastu oddanych strzałów, mimo względnej kontroli nad przebiegiem meczu, schodzili do szatni, przegrywając 0:1.

Mieli ewidentne problemy w polach karnych: w ataku, gdy trzeba było skutecznie wykończyć całkiem niezłe akcje albo znaleźć pomysł na wykonanie ostatniego podania, i w obronie, bo jedna akcja Borussii wystarczyła jej do objęcia prowadzenia. Znów błąd popełnił Raphael Varane, który odbił piłkę głową prosto pod nogi przeciwnika, a później pozostali obrońcy - Sergio Ramos i Lukas Vazquez - nie nadążyli za szybkim i efektownym rozegraniem Borussii. Marcus Thuram świetnym strzałem otworzył wynik.

Tu warto zatrzymać się przy Varanie, który ma 27 lat, jest mistrzem świata, mistrzem Europy, parokrotnym zdobywcą Ligi Mistrzów i w ogóle trofeów ma tyle, że w niejednej gablocie by się nie zmieściły, wygląda w ostatnich miesiącach na zupełnie zagubionego i pozbawionego pewności siebie chłopaczka. Pewniejszy wydawał się, gdy jako nastolatek wchodził do zespołu Jose Mourinho, a ten z czasem rzucał na głęboką wodę, wystawiając naprzeciw Leo Messiego. Nie tylko popełnia coraz więcej błędów, które w oczywisty sposób rzucają się w oczy, ale też zalicza więcej niecelnych podań i potrzebuje więcej czasu na podjęcie decyzji. Może to przemęczenie? Zidane nie bardzo może mu dać odpocząć. Na ławce ma jeszcze groźniejszego dla własnej drużyny Edera Militao.  

Real Madryt przypudrował wynik, ale sytuację wciąż ma trudną

W pierwszej połowie Real już nie zareagował, za to zaraz po przerwie obijał poprzeczkę strzałem Marco Asensio, stworzył też dobrą okazję Viniciusowi Juniorowi, ale ten posłał piłkę w okolice piętnastego rzędu krzesełek. Niestety, to u niego standard. Im łatwiejsza sytuacja, tym trudniej o dobre rozwiązanie. Real wciąż częściej posiadał piłkę, momentami imponował szybkością, z jaką ją rozgrywał, ale później dochodził do pola karnego Borussii. A pomysłów na rozegranie akcji w tym meczu starczało mu tylko do ostatniej tercji boiska, jakby na trzydziestym metrze od bramki Yanna Sommera ktoś postawił zagłuszacze sygnału. Piłkarzom nagle uciekały myśli, zawodziła ich precyzja, nie mogli się dogadać.

W 58. minucie Borussia zaatakowała raz jeszcze. Dwa razy w jednej akcji linię spalonego złamał Ferland Mendy, Vazquez zgubił krycie i dopuścił do strzału Alassane’a Pleę. Dobitka Marcusa Thurama była już tylko formalnością. Real przegrywał 0:2. Na boisku niewiele się zmieniało, a Zidane nie reagował. Po rezerwowych sięgnął dopiero po kilkunastu minutach. Na boisko wszedł niewidziany od sierpnia Eden Hazard i Luka Modrić - strzelec trzeciego gola przeciwko Barcelonie. W grze Realu Madryt wciąż jednak brakowało elementu zaskoczenia. Tradycyjne rozwiązania się nie sprawdzały. Żeby wreszcie trafił do siatki, wszystko musiało stanąć na głowie: Ramos do ataku, koniec z koronkowymi akcjami, długa piłka i szukanie wysoko zawieszonych głów.

Wreszcie w 87. minucie pojawił się długo wyczekiwany element zaskoczenia, bowiem Fede Valverde dośrodkował w pole karne tak niecelnie, że aż sam w to nie uwierzył i zdążył złapać się za głowę. Dopiero po chwili zauważył, że Casemiro jednak zdążył strącić piłkę do Karima Benzemy, zanim ta wyszła za linię końcową. Francuski napastnik z czterech metrów wpakował ją do siatki. Sześć minut później Real doprowadził do wyrównania: Modrić dośrodkował na głowę Ramosa, ten zgrał piłkę pod nogi Casemiro, który trafił do pustej bramki. "Królewscy" zremisowali ten mecz swoją determinacją i uporem. Nie piękną grą i trafionym pomysłem na mecz.

Tymi dwoma golami przypudrowali wynik i nieco zatarli złe wrażenie. Z sytuacji bardzo trudnej przeszli do trudnej, bo z jednym punktem po dwóch meczach i tak zajmują ostatnie miejsce w grupie B. Ta sytuacja tylko pozornie przypomina to, co działo się rok temu. Wtedy Real przegrał pierwszy mecz z PSG 0:3, a w kolejnym tylko zremisował z Clubem Brugge. Punktowo było więc identycznie, ale wtedy miał przed sobą dwa mecze z rozdającym punkty Galatasarayem, a nie Interem, który przynajmniej teoretycznie jest jego najgroźniejszym rywalem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA