Cztery bramki Bayernu, a Lewandowski bez gola? Obrońcy Atletico mieli jedną obsesję

Bayern Monachium drogę po obronę pucharu Ligi Mistrzów zaczął od teoretycznie stromego podbiegu - spotkania z bardzo szczelnym w tym sezonie Atletico Madryt. Skończyło się łatwo i przyjemnie - zwycięstwem 4:0 pełnym ozdób. Jedyny nie do końca zadowolony? Robert Lewandowski - bez gola i bez szans na jego strzelenie.

To był Bayern, jaki zapamiętaliśmy z końcówki poprzedniej edycji Ligi Mistrzów: cierpliwy, metodyczny, z pierwiastkiem geniuszu, który pozwala skruszyć nawet najgrubszy mur. Podania Josuy Kimmicha do Kingsleya Comana okazały się klamrą obu sezonów - zakończyły poprzedni, dając zwycięstwo w finale nad PSG i rozpoczęły bieżący, otwierając drogę do obrony tytułu. W tym wszystkim inna była za to rola Roberta Lewandowskiego. W poprzednim sezonie trafiał w każdym meczu Ligi Mistrzów aż do finału, zasadzał się na kolejne rekordy i wyprzedzał kolejne legendy w historycznych klasyfikacjach. Przeciwko Atletico nie strzelił gola, nawet niespecjalnie miał do tego okazję. Bayern miał innych bohaterów. Wyjątkowo to on pracował na ich sukcesy i wszedł w rolę rozgrywającego.

Zobacz wideo Tak Lewandowski stał się najlepszym strzelcem Bundesligi

Obrońcy Atletico Madryt wyszli na ten mecz z obsesją: upilnować Lewandowskiego

Zmusiła go do tego taktyka nakreślona przez Diego Simeone. Wyglądało to tak, jakby argentyński trener zaraził swoich środkowych obrońców obsesją na punkcie upilnowania Lewandowskiego. Stefan Savić i Felipe nie spuszczali go z oka: odprowadzali, gdy schodził do drugiej linii i byli tuż przy nim, gdy wracał na swoją pozycję. Z pozoru - żadna to filozofia, gotowa recepta na ograniczenie wpływu każdego napastnika na świecie. To ich skrupulatność, odpowiedzialność taktyczna, agresywność zrobiła różnicę i pozwoliła ograniczyć szanse Polaka do raptem jednej sytuacji, gdy zamykał jedną z akcji uderzeniem głową.

Obrońcy Atletico robili wszystko, żeby piłka w ogóle do Polaka nie docierała - starali się wstawiać przed niego nogę, zanim ją przyjął albo - najlepiej - już swoim ustawieniem odcinali go od podań kolegów. Przez pół godziny udawało się to wręcz perfekcyjnie. Lewandowskiego nie było na boisku, a skrzydłowi Bayernu - Kingsley Coman i Thomas Mueller - nie mieli miejsca, by stworzyć mu jakąkolwiek sytuację. Pressing piłkarzy Simeone wybijał im z głowy kolejne pomysły. To był mecz-wizytówka Cholismo: czerpanie przyjemności z biegania bez piłki, niepohamowanej satysfakcji z przeszkadzania rywalowi i wsadzania mu kija w szprychy.

Ale to wszystko nie wystarczyło, gdy Josua Kimmich powtórzył podanie z finału Ligi Mistrzów, które pogrążyło PSG. Adresatem znów był Coman. Znów piłka leciała nad głowami obrońców i spadała tuż przed bramkarzem, by Francuz musiał tylko ją przyjąć i odpowiednio przymierzyć. Nie dość, że tymi podaniami Kimmich spiął obie edycji Ligi Mistrzów, to jeszcze w wielu aspektach zmienił przebieg tego spotkania - z jednym wyjątkiem: obrońcy Atletico dalej robili wszystko, by Robert Lewandowski nie miał życia. Przyjmował piłkę? Przyklejało się do niego trzech zawodników. Miał nad piłką kontrolę? Rzucali mu się pod nogi, byle go z niej wytrącić. I tak akcja po akcji, przez cały mecz.

Robert Lewandowski - napastnik pracujący

Z jego biegiem, Lewandowski wymyślił dla siebie nową role: zaczął schodzić jeszcze głębiej i coraz częściej uciekać do linii bocznych. Wziął się za rozgrywanie. Pod koniec pierwszej połowy wyszło to znakomicie, bo po przejęciu piłki w środku pola, ruszył na bramkę Atletico, w odpowiednim momencie podał Comanowi, co jeszcze dodatkowo napędziło akcję. Francuski skrzydłowy zagrał do wbiegającego w "szesnastkę" Leona Goretzki, a ten huknął nie do obrony.

Bayern z trudnego meczu, przeciwko najgroźniejszemu rywalowi w grupie, zrobił swoje święto pełne ozdóbek: z pięknym golem Corentina Tolisso na 3:0 i rajdem Comana, w którym nieprawdopodobnie kręcił obrońcami Atletico, by na koniec precyzyjnym strzałem podwyższyć wynik na 4:0. W tych akcjach Lewandowski zawsze był gdzieś obok. Pewnie w paru sytuacjach koledzy mogli mu podać i źle by nie wyszło, ale nie były to sytuacje, w których im się narzucał. Przez ostatni kwadrans Polak już dość wyraźnie ustawiał się za plecami Tolisso i Thomasa Muellera. Zaakceptował swoją rolę w tym meczu, nie szukał trafienia tak pazernie, jak do tego przyzwyczaił. Do podium w historycznej klasyfikacji Ligi Mistrzów strzelców i legendy Realu Madryt - Raula wciąż brakuje mu więc trzech goli. Na razie jednak ważniejszy od takich osiągnięć jest odpoczynek, dlatego w 83. minucie został zmieniony przez Maxima Choupo-Motinga. Wynik nie uległ zmianie i Bayern wygrał 4:0.

Przeczytaj też:

Więcej o:
Copyright © Agora SA