Bayern może przejść do historii. Premier Bawarii apeluje do kibiców: "Nie jeźdźcie tam!" Węgierska opozycja grzmi

Superpuchar Europy, czyli pierwszy za czasów pandemii międzynarodowy meczem z udziałem kibiców, już w czwartek wieczorem (godzina 21). Rządowa opozycja na pogrążonych w walce z COVID-em Węgrzech mówi o "eksperymencie na ludziach", a spora grupa kibiców Bayernu i Sevilli zrezygnowała z wyjazdu do Budapesztu. Nie pomogły nawet załączane do biletów darmowe testy na COVID.

Łącznie do Budapesztu miało przyjechać 6 tysięcy fanów z Niemiec i Hiszpanii. Połowę biletów z tej puli dostał Bayern, połowę Sevilla. Do tego 14 tysięcy wejściówek przeznaczono dla węgierskich kibiców. Na pierwszym od marca tego roku międzypaństwowym meczu z kibicami na trybunach Puskas Areny, UEFA spodziewała się zatem 21 tysięcy fanów. O ile miejscowych kibiców ma być sporo, o tyle gości zza granicy niekoniecznie. W Hiszpanii tylko 500 osób skorzystało z możliwości kupna biletów. Z dwóch tysięcy stu kibiców niemieckich, którzy je wcześniej zamówili, ośmiuset do tej pory z wejściówek zrezygnowało. Swoje zrobiła szalejąca na Węgrzech pandemia koronawirusa, ale też czekające fanów obostrzenia i ostrzeżenia. W takich realiach Bayern zagra o przejście do historii, a Hansi Flick może zostać pierwszym niemieckim trenerem, który w jednym roku kalendarzowym sięgnie aż po cztery trofea. 

Zobacz wideo "Bayern sam sobie zawiesił wysoko poprzeczkę"

Premier Bawarii zaapelował, by kibice nie jechali do Budapesztu

Węgry jeszcze w wakacje jawiły się jako kraj, który koronawirusa ma i długo miał pod kontrolą. W kwietniu, gdy Europa była pogrążona w walce z COVID-em, w dziesięciomilionowym państwie odnotowywano dziennie raptem po 70, góra 100 przypadków. Teraz jest ich po kilkaset (19 września nawet ponad tysiąc), to sprawia, że chorych przybywa tak, jak w niemal cztery razy bardziej zaludnionej Polsce. W Budapeszcie na każde 100 tys. mieszkańców 100 ma pozytywny wynik testu. To wskaźnik dwukrotnie wyższy niż w Monachium. To m.in. dlatego premier Bawarii Marcus Soder wyprawę dużej grupy kibiców Monachium do stolicy Węgier nazwał "szalonym pomysłem". We wtorek ponownie zaapelował do kibiców, by tę podróż zwyczajnie sobie darowali. Nieco zniechęciły do niej też niemieckie władze, które umieściły Węgry na liście państw epidemiologicznie niebezpiecznych i nałożyły na osoby stamtąd przybywające 14-dniową kwarantannę. Można ją skrócić, robiąc test na obecność wirusa i legitymując się wynikiem negatywnym lub uniknąć jej, jeśli nie było się na Węgrzech dłużej niż 48 godzin. Tak czy inaczej, szefowie Bayernu Monachium wraz z biletem na Superpuchar dają możliwość skorzystania z bezpłatnego testu na koronawirusa.

Te według węgierskich regulacji są niezbędne. Bez aktualnego badania (z ostatnich trzech dni) żaden kibic nie będzie miał prawa wstępu do tego kraju. Ponadto fani będą musieli poddać się też badaniu lekarskiemu na lotnisku i pokazać bilet na spotkanie. Za długo w Budapeszcie też nie posiedzą. Muszą opuścić Węgry w ciągu 72 godzin od przylotu. Ponadto żaden kibic nie wejdzie na stadion, jeśli pomiar temperatury jego ciała wskaże więcej niż 37,8 stopni Celsjusza. Na samym obiekcie kibice musieli nosić maseczki, zachowywać półtora metra odległości i zajmować swoje miejsca. Takie środki bezpieczeństwa i tak nie przekonują rządowej opozycji, która w ostatnim czasie mocno uderza nie tylko w premiera Victora Orbana, ale także w samą UEFę. Do tego przypomina, że kibice traktowani są inaczej. Dla innych gości granice Węgier od początku września są - z paroma wyjątkami - zamknięte.

"Eksperyment na ludziach"

Ildiko Borbely - posłanka Węgierskiej Partii Socjalistycznej powiedziała, że UEFA używa Superpucharu jako "eksperymentu na ludziach", a wydarzenie służy jej do "badań medycznych”" To zapewne nawiązanie do słów Aleksandra Ceferina, przewodniczącego UEFA, który w sierpniu oznajmił, że to będzie mecz pilotażowy. Swoisty test UEFA, która do tej pory w organizowanych przez siebie rozgrywkach zamykała trybuny, ale przymierza się do ich częściowego otwarcia i chce zobaczyć jak to dział. Tyle że europejska federacja piłkarska trafiła na fatalny moment.

Andras Csilek, który doradza węgierskiej komisji zdrowia, określił to w rozmowie z Reutersem, że czas rozegrania meczu o Superpuchar z kibicami "nie mógł być gorszy". Wszystko z powodu drugiej fali koronawirusa. -To może mieć ten sam straszny efekt, który mieliśmy w pierwszych kilku tygodniach pandemii. Wszyscy pamiętamy co działo się we Włoszech - nawiązał do wydarzeń z Mediolanu i meczu Ligi Mistrzów Atalanty z Valencią. -Separacja na meczu piłkarskim nie jest do końca możliwa, zwłaszcza że kibice zbierają się przed i po meczach. Do tego dochodzi transport publiczny, tłumy przed wejściem, szukanie miejsc, wycieczki do toalety, kolejki przy stoiskach z piwem. To wszystko prawdopodobne punkty infekcji - obrazował. - Nikt nie wie, dokąd nas to zaprowadzi, ale jeśli jest to rodzaj eksperymentu, to źle. Nie eksperymentuje się ze zdrowiem ludzi - dodał Csilek.

- Zasady dotyczące meczu o Superpuchar będą tak surowe, że uczestnictwo w nich będzie bezpieczniejsze niż jakiekolwiek inne spotkanie towarzyskie - komentował wiceprzewodniczący Fideszu, Gergely Gulyas w rozmowie z telewizją ATV.

- Rząd Węgier stara się utrzymać kraj przy życiu, aby uniknąć katastrofy gospodarczej, jednocześnie skutecznie powstrzymuje wirusa - zapewniał z kolei premier Orban.

Jeśli na Węgrzech szukać osoby, która 24 września będzie najbardziej chciała usiąść na trybunach Puskas Areny, to z pewnością będzie to Orban. To człowiek w futbolu zakochany. Osoba, która w weekend potrafi obejrzeć sześć meczów i nie opuszcza żadnego finału Ligi Mistrzów. To wreszcie były piłkarz (klubu z czwartej ligi) i dobroczyńca futbolu, który na tę dyscyplinę przez państwowe firmy, dotacje i ulgi podatkowe przekierował ponad 100 mln euro.

Superpuchar jest dla niego atrakcją, ale też szansą dla opozycji, do zakpienia z miłości premiera do piłki i podkreślenia jak dwulicowy jest rząd.

"Superpuchar jest ważniejszy dla rządu niż jego obywatele"

Opozycyjna Koalicja Demokratyczna już tak bardzo, jak Fidesz piłki nie lubi. - Tysiące kibiców ma być zwolnionych z wprowadzonych przez rząd restrykcji. Wjeżdżać do naszego kraju z testami zrobionymi za granicą (do tej pory honorowane były tylko te robione na Węgrzech lub w państwach Wyszehradzkich, ale rząd to zmienił - przyp. red). Innymi słowy, podczas gdy kibic piłkarski z Sewilli, która produkuje tysiące infekcji dziennie, może bezproblemowo wjechać na Węgry, nasi obywatele, którzy uciekli przed rządem za granicę, takiej szansy mieć nie będą. Zostaną przez rząd Orbana poddani kwarantannie od kilku dni do dwóch tygodni - skwitował Balazs Barkoczi, rzecznik KD. Dodał też, iż zadziwiające jest, że futbolowe hobby premiera i Superpuchar UEFA są dla Orbana ważniejsze niż węgierscy obywatele.

Tamtejsze media podkreślają też, że obecnie mocno zmieniła się struktura wiekowa osób z pozytywnymi wynikami testów. Niegdyś byli to obywatele po sześćdziesiątce, teraz najczęściej infekują się ci do trzydziestki, co ma związek z imprezami i spotkaniami towarzyskimi.

- Dlaczego rząd chce wpuścić tysiące zagranicznych kibiców do kraju i posadzić ich na stadionie, mimo że sam mówi o izolacji i koronawirusowych zagrożeniach ze strony innych państw? - pytał retorycznie Barkoczi.

Mecz triumfatora Ligi Mistrzów ze zwycięzcą Ligi Europy w czwartek o 21.00.

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.