Lewandowski: To ja powinienem zostać wezwany na dywanik za to, co się stało w mundialu. A nie moja rodzina

- Powrót z mundialu w Rosji to był najtrudniejszy moment w karierze, punkt zwrotny. To ja, piłkarz Robert Lewandowski, powinienem być wtedy wezwany na dywanik. A ucierpiała moja rodzina. Wtedy zacząłem do życia podchodzić inaczej. I to oraz przedłużenie kontraktu z Bayernem sprawiły, że dziś jestem tu gdzie jestem. Z Pucharem Europy - mówi Robert Lewandowski po zwycięstwie w Lidze Mistrzów.

Paweł Wilkowicz: Spędzić noc po finale z Pucharem Europy w łóżku to jest przywilej najważniejszego w drużynie. Koledzy panu pozwolili zabrać go na całą noc, czy to było tylko zdjęcie a potem trzeba było puchar oddać? 

Robert Lewandowski: Historia tego zdjęcia jest długa. Marzyłem o tym od dawna: jeśli zdobędziemy Puchar Europy, to zrobię sobie właśnie takie zdjęcie. Tak mi jakoś chodziło po głowie. Impreza Bayernu po finale trwała do rana, nie pamiętam już, która to była godzina, ale już mało kto był na sali. I  pomyślałem sobie: ktoś przecież tego pucharu musi przypilnować, żeby tu nie został na parkiecie i się nie zgubił. To był ten moment, gdy go zabrałem do pokoju, żeby zrobić zdjęcie. Na chwilę. I rano, gdy się spotkaliśmy, to przynajmniej było wiadomo, gdzie jest puchar. Można powiedzieć, że o niego zadbałem. Żona była w Polsce, więc i tak w łóżku spałbym sam. Dzień później zobaczyłem się z rodziną, byli też przyjaciele, którzy zrobili mi ogromną niespodziankę. Mogłem im już pokazać tylko medal, bo puchar dopiero do nas dotrze. To było dziwne świętowanie, ta noc w Lizbonie. Tylko w towarzystwie chłopaków z klubu i każdy czekał, kiedy już się będzie mógł zobaczyć z rodziną. Ja pewnie w pełni zdam sobie sprawę z tego co się stało dopiero, gdy wrócę do normalnego rytmu życia. Dawno już normalności nie miałem, teraz jestem na kilka dni w Warszawie, ale to ciągle mało. Za chwilę będziemy mieli znowu przygotowania do sezonu, kolejne w 2020. To był trudny rok. Rok wielu ludzkich tragedii, ale też rok w którym zamknięci w domach poznawaliśmy się bliżej. Dlatego ta satysfakcja jest tak wielka. I radość.  

Zobacz wideo "Bayern przygotowuje się na finał 2023 i Lewandowski do tego finału dotrwa"

Po ostatnim gwizdku finału Ligi Mistrzów w Lizbonie był pan emocjonalny jak rzadko. Nie było wcześniej sukcesu w karierze, który by wyzwolił aż takie wzruszenie? 

Może i był, ale ja emocje często chowałem. Nie pokazywałem ich, a może nie umiałem ich pokazywać. Robert Lewandowski dziś a Robert sprzed dziesięciu lat to jest ogromna różnica. Wtedy chowałem emocje za grubą skorupą. Teraz nauczyłem się je pokazywać. Liga Mistrzów to było moje wielkie marzenie. Wiedziałem, że jestem w stanie je spełnić. Że przy cierpliwości i wytrwałości to się uda. Byłem już w półfinałach, bywaliśmy z Bayernem blisko, a się nie udawało. W Lizbonie cieszyłem się jak dziecko cieszy się z gola, nie miałem żadnej kontroli nad sobą. To wszystko co we mnie siedziało tyle lat, tyle lat ile się nie udawało, to wyszło na wierzch. Gdy na Wembley w 2013 po finale Borussia-Bayern zobaczyłem, jak rywale świętują, obiecałem sobie, że ja też tak będę kiedyś świętować. Też zrobię wszystko, żeby ten puchar wznieść. Udało się, i to dało mi taki wspaniały spokój. Czuję wielką dumę, że mimo niepowodzeń, mimo czasem wiatru w oczy, jednak się udało. Mam ten puchar na półce. Jestem w tym klubie zwycięzców. Mogę powiedzieć innym piłkarzom: jestem wśród was. Choć potem widząc ten puchar z jednej strony się cieszyłem, a z drugiej nie dowierzałem, że go mam. Teraz jeszcze czasem spojrzę na zdjęcia i nie dowierzam, że się udało. Ale z finału pamiętam bardzo dużo. Tak miałem przez cały turniej w Lizbonie. Że muszę to chłonąć, zapamiętywać wszystko. Jazdę na stadion, jak było w pokoju, jak było u kogoś w pokoju.  

Wzruszający był zwłaszcza pana pomeczowy wywiad, dedykacja dla taty. 

- Moja rodzina widzi mnie na co dzień. Doskonale wiedzą, jak ciężko pracowaliśmy na ten sukces. I wiedziałem, że te emocje w końcu zejdą ze mnie. Po finale została czysta radość. Odłożyłem świętowanie urodzin, bo wiedziałem, że po finale będzie okazja, żeby połączyć oba święta. Nawet się w jakiś sposób spodziewałem, że nie strzelę w finale gola. Często w finałach gola strzela ten, którego nikt nie obstawiał. Najważniejsze było zwycięstwo drużyny. To pierwsze nasze zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Ono jest najważniejsze. Po nim już może być tej drużynie łatwiej o następne. Wiemy jaką dziś mamy mocną ekipę, jak dobrego trenera. Dlatego najważniejszy był ten pierwszy raz. Zupełnie nie było mi smutno, że bez mojego gola. Wiedziałem, że mój wysiłek, czasem niewidoczny dla kibica, pomaga drużynie. Po finale zadzwoniłem do żony, do córek. Córki już spały, ale od Ani dostawałem filmiki, jak nasi bliscy to oglądali, przeżywali, jak płakali. Moja żona mogłaby dużo opowiedzieć, o tym, ile na to pracowaliśmy. W Polsce, i tylko w Polsce, bardzo często słyszałem teorie, że sportowiec jak założy rodzinę to od razu bliżej skacze czy wolniej biega. I zastanawiałem się, kto to wymyślił. Przecież jest przeciwnie. Rodzina i dzieci dają dodatkowego kopa. Uświadamiają rzeczy, o których się nie miało pojęcia. Im wcześniej piłkarze decydują się na dzieci, tym większa stabilizacja kariery. My piłkarze też przecież mamy problemy. Musimy z tymi problemami wyjść na boisko. Nie każdy to potrafi. Trzeba pracować nad mentalnością. I to rodzina daje mi ten spokój, który potem widać na boisku.  

Jak pan oceni sam finał? 

- Czuło się w nim, że już mamy w  nogach i głowach tę Lizbonę. Wysiłek, presję. Widać to było po obu drużynach. Ale ja wiedziałem, że będzie dobrze. Już przed meczem. PSG miało świetne okazje, ale ja wiedziałem, że choćby tą jedną bramką, ale będziemy lepsi. Że utrzymamy to do końca. Zdecydowało to, jaką mieliśmy ławkę rezerwowych. Dzięki niej udało się wygrać Ligę Mistrzów. Udało mi się zostać królem strzelców. Nie udało się, złe słowo: zostałem królem strzelców. To, że możemy wpuścić z ławki Coutinho czy Perisicia to był znak dla rywali, jak dobrych mamy piłkarzy i jak ofensywnie chcemy grać, do końca.  

Zwycięstwo aż 8:2 nad Barceloną w ćwierćfinale było szokiem? 

- Takiego wyniku nikt się nie spodziewał. Nie było może zaskoczenia zwycięstwem, bo my naprawdę wiedzieliśmy, że pokonamy Barcelonę. Pojawiały się głosy, że 5:1, że to w tym kierunku pójdzie. Gdy mnie Serge Gnabry i Joshua Kimmich zapytali przed Barceloną, czy uważam że wygramy nie tylko z nią, ale i w całym turnieju, to powiedziałem: tak, wygramy. Nasza pewność siebie była ogromna. Tylko nie mylmy jej z arogancją. To była pewność siebie. Pewność, że jeśli zrobimy wszystko dobrze, to ten puchar na pewno będzie nasz. Więc spodziewaliśmy się wygranej. Ale jednak styl i rozmiary zwycięstwa były imponujące. W ostatnich minutach Barcelona już nie miała siły, a my nadal atakowaliśmy i strzelaliśmy bramki. Ciężka praca dała efekty.  

Między pana pierwszym finałem Ligi Mistrzów a drugim minęło aż siedem lat.  

- Największym ciosem w tym czasie było odpadnięcie rok temu z Liverpoolem już w jednej ósmej finału. Przegraliśmy bardzo wcześnie i to był potężny cios. Jakimś usprawiedliwieniem było, że odpadliśmy z późniejszym zwycięzcą. Ale to nie pomagało. Mam nadzieję, że na następny sukces nie będziemy czekali tak długo.  

Podchodził pan do niepowodzeń przez te siedem lat bardzo ambicjonalnie?  

- Tak. Ale w ostatnim czasie potrafiłem sobie powiedzieć, że będę szczęśliwy również, gdy nie wygram Ligi Mistrzów. I może ta zmiana podejścia sprawiła, że ten puchar jednak jest mój.  

Tego, że nie udało się odejść do Realu też pan już nie żałuje? 

- Na pewno cierpliwość popłaca. Bayern pokazał jak sobie radzi w sytuacji kryzysowej. A dla innych drużyn to jest sytuacja bardzo kryzysowa. Teraz każdy będzie chciał wygrać z Bayernem, ale my jesteśmy na to przygotowani. Wejść na szczyt było trudno, zostać będzie jeszcze ciężej, ale my jesteśmy przygotowani, żeby to trwało długo. I gdybym miał wybrać najważniejsze klubowe decyzje w mojej karierze to były to przejście ze Znicza do Lecha Poznań i ostatnie przedłużenie kontraktu z Bayernem. 

Można powiedzieć, że ta zmiana: większa cierpliwość, jakieś wewnętrzne uspokojenie, dokonała się przez mundial w Rosji? Powiedział pan niedawno, że czas po tym mundialu był najtrudniejszą próbą w karierze. Przepracowanie tego i przedłużenie kontraktu z Bayernem w 2018 toku przestawiło pana na nowe tory? 

- Nie mówiłbym tylko o karierze, ale o życiu. I pewnie nie o dwóch latach, ale o trzech, trzech i pół. To wtedy dużo zaczęło się zmieniać, dziać się. Zacząłem sobie pewne rzeczy układać na nowo w głowie i to był punkt zwrotny. Zdałem sobie sprawę, co powinienem, a czego nie powinienem robić w podejściu do piłki i życia. Zacząłem wprowadzać te zmiany i wtedy zdarzył się mundial. To co się wydarzyło podczas niego i po nim, mam na myśli nie tylko niepowodzenie  na boisku, ale też inne sprawy, o których teraz nie chciałbym mówić głośno – to wszystko mocno uderzyło nie tylko we mnie, ale i moją rodzinę. Moi bliscy nie powinni brać w tym udziału, a jednak zostali w to wciągnięci i to najbardziej bolało. To ja, piłkarz Robert Lewandowski, powinienem zostać wezwany na dywanik za to, co się stało w mundialu. A nie moja rodzina. I tak, to był najtrudniejszy moment w karierze i był też punktem zwrotnym. Zacząłem do życia podchodzić inaczej. Jeśli wtedy daliśmy radę, to wiedziałem, że nic nas już nie zatrzyma. I tak się stało. To był czas decyzji, zmian w życiu prywatnym. I wszystko potem poszło do przodu. A z tym wszystkim wiązała się też decyzja: chcę zostać w Bayernie na dłużej, chcę przedłużyć kontrakt, ale chcę też wyjaśnić wszystkie sprawy, które narosły przez poprzednie lata. Chcę zagrać w otwarte karty, powiedzieć otwarcie co myślę. I to też był punkt zwrotny, zmiana która pozwoliła lepiej funkcjonować. Zacząłem czuć wsparcie, którego wcześniej mi brakowało. Zniknęły niedopowiedzenia. Otworzyliśmy nową stronę i zaczęliśmy na niej pisać historię. Skończyło się robienie problemów z niczego. Uwierzyłem w nowy projekt Bayernu, w to że się uda w stu procentach. 

Dziś to wsparcie dla pana od klubu jest tak mocne jak nigdy. Ale też pan daje kolegom więcej wsparcia niż kiedykolwiek. Przestał pan być recenzentem wszystkiego, co się dzieje w klubie i drużynie.  

- Punkt widzenia zależy od okoliczności. Nie jest tak do końca, że ja tak zmieniłem zachowanie. To chyba wiele osób chce mnie teraz inaczej postrzegać. Może jakieś drobne elementy zachowania się zmieniły, odpowiedzialność za drużynę wzrosła. Zmieniło się najbardziej to, że już nie pozwalałem na niedopowiedzenia. Często jest taki szum informacyjny, jakieś nieprawdziwe przecieki. Ja to wcześniej zostawiałem bez komentarza. A to było błędem, trzeba odpowiadać, żeby ludzie wiedzieli, jak sytuacja wygląda. Te wcześniejsze zarzuty wobec mnie były nie do końca prawdziwe. A teraz jest sukces i wszystko się wszystkim podoba. Nie wszyscy zwracają uwagę na to, ile się zmieniło w taktyce Bayernu. Że teraz każdy wie co ma robić na boisku. Wszyscy grają lepiej, mi też jest wtedy łatwiej. I jest mniej okazji, żeby się niecierpliwić. W poukładanej drużynie każdy wydaje się szczęśliwszy. Hansi Flick przekazuje nam bardzo wiele wskazówek taktycznych. My nie od początku umieliśmy wszystkie zastosować. Musieliśmy się tego nauczyć. Na pewno pomogła też przerwa wymuszona pandemią. I gdy wszystkie elementy już się poukładały, to zmieniliśmy się w drużynę, która grała znakomicie, wygrała wszystkie mecze w Lidze Mistrzów. Teraz przed nami wyzwanie, jak to utrzymać, co poprawić.  

Kiedyś wzywał pan w wywiadach, żeby Bayern robił lepsze transfery. Dziś nie trzeba wywiadów, Bayern po prostu je robi. 

- Nie chcę rozważać, czy te wywiady miały jakiś wpływ czy nie. Nie było też ważne, za ile Bayern kupi piłkarza, czy przekroczy jakąś granicę wydatków na transfer, tylko jaką jakość kupi. A my dziś mamy ławkę pełną jakość. Bywało wcześniej tak, że w najważniejszych momentach w ofensywie zostawałem ja i Thomas Mueller, i ja musiałem grać nawet gdy byłem kontuzjowany. Szerokość kadry to nasz ogromny atut przed następnym bardzo trudnym sezonem.  

Spełnił pan wielkie marzenie. Jakie jest następne na liście? 

- Apetyt rośnie. Głód zwyciężania ciągle we mnie jest. Mamy młodą, fajną, głodną ekipę. Chciałbym też spełnić marzenie związane z reprezentacją, ale tam trzeba przyjąć większy margines błędu. Moim marzeniem jest, żeby kibice byli dumni z reprezentacji. Co to oznacza, sam nie wiem jak odpowiedzieć. Może: niech kibic będzie dumny z tego, jak ta reprezentacja gra. Bez konkretów gdzie dojdzie w Euro albo na mundialu. Ja nadal mam wiele siły, by pomóc reprezentacji. Ale to pytanie: co jeszcze mogę zrobić dla reprezentacji?, trzeba też odwrócić. Ja bardzo chciałbym być nie człowiekiem, który pociągnie reprezentację do sukcesów, tylko jednym z elementem. Takim dodatkiem, który na pograniczu remisu czy zwycięstwa zrobi różnicę i przesądzi o wyniki. Być jednym z tych jedenastu ciągnących drużynę w dobrą stronę. Ale w piłce klubowej też mam jeszcze trochę do zrobienia. Superpuchar Europy, niedługo będą klubowe mistrzostwa świata, wygrać je to byłoby coś wspaniałego. Wszystko co teraz wygram, będzie nie dodatkiem, ale czymś ekstra. 

Komu Robert Lewandowski wręczyłby Złotą Piłkę? 

- Sobie.  

Z uzasadnieniem? 

Że wygraliśmy wszystko, a ja w każdym  z tych turniejów zostałem królem strzelców. Czy każdy inny piłkarz, gdyby to osiągnął, nie wygrałby Złotej Piłki? 

To, że została w tym roku odwołana, było jakąś dodatkową motywacją? Że pokażę, na przekór? 

- Nie myślałem o tym. Wiedziałem, że jeszcze mamy Ligę Mistrzów, że zaraz zacznie się nowy sezon Bundesligi, że w tym roku właściwie do grudnia ciągle będziemy grać, a i w grudniu przerwa będzie krótka. Nie dotknęło mnie to.  

Zanosi się na to, że Bayern skończył erę Messiego w Barcelonie. A co z erą Lewandowskiego w Bayernie, długo jeszcze potrwa? 

- Na pewno moja obecna umowa nie będzie ostatnią w wielkiej piłce. Zamierzam grać jeszcze kilka lat, i mówię o graniu na tym najwyższym poziomie. O zdrowie i kondycję się nie martwię. Ja nawet teraz nie jestem bardzo zmęczony, bo w okresie pandemii zobaczyłem u siebie nowe możliwości fizyczne. Gdy byliśmy zamknięci w domach, skupiłem się na tym, na co wcześniej nie miałem czasu. I wiem że to będzie procentować. Wcześniej na to nie zwracałem uwagi. A gdy się tym zająłem, to się na boisku czułem dużo lepiej, dłużej wytrzymywałem obciążenia. To jest mój plus całej tej sytuacji z pandemią. Ja taką najwyższą świadomość piłkarską uzyskałem bardzo późno.  Czasem tego żałuję. Ale czasem nie, bo niektórzy wszystko zdobywali szybko, ale szybko też przychodziło nasycenie. U mnie wszystko szło powoli i może dzięki temu jeszcze nie jestem tak wyeksploatowany i wiele lat dobrej gry przede mną. Ja w tym sezonie pobiłem mój rekord prędkości na boisku. Mimo, że przecież jako napastnik mam najmniej miejsca do rozpędzenia się. To pokazuje, ile można jeszcze poprawić elementów w tym wieku. Więc o ciało się nie martwię. Oby nastawienie psychiczne i chęć gry pozostały takie jak dzisiaj. Póki pozostaną, to nie będę myśleć o zakończeniu kariery. Tak szybko się mnie nie pozbędziecie. 

W jakiej roli się pan widzi po zakończeniu kariery? 

Opcji jest wiele i nie wiem co wybiorę. Okaże się, za czym będę tęsknić za tych kilka lat. Nie wiem czy chcę pozostać blisko piłki, czy raczej w biznesie. Emocje mi podpowiedzą. Czy będę tęsknić za piłką, czy innymi rzeczami. Chcę robić to, na co mam ochotę. Chcę niczego nie musieć. Bo gdy człowiek robi to co kocha, to efekty są od razu inne.  

Ale Robert Lewandowski prezes PZPN - to wchodzi w grę? 

- Nigdy nie mów nigdy. Ale bywam trudny we współpracy, wiele wymagam.  

W niedzielę Polak wygrał Ligę Mistrzów. A w środę mistrz Polski odpadł już w drugiej rundzie eliminacji. 

- Nie oglądałem niestety tego meczu, znam tylko relacje. Ja sobie tylko jedno pytanie zadałem: dlaczego polskie kluby tak często po przygotowaniach do sezonu zaczynają bez formy fizycznej? Dlaczego ta forma przyjdzie za dwa, trzy tygodnie, a nie teraz? Przecież ci piłkarze nadal potrafią grać, a jednak nawet po krótkiej przerwie wracają do gry na niższych obrotach. Jak wiesz, że przygotowanie fizyczne jest gorsze, to też blokuje twoje umiejętności piłkarskie. Wiem, bo sam to czasem przeżywałem. Więc może tu jest jakiś problem? 

Jak pan ocenia decyzję Leo Messiego o odejściu z Barcelony? 

- To jest bardzo ryzykowny krok. Trudno mi oceniać jego motywacje, nawet nie jestem pewien, czy rzeczywiście odejdzie. Nie wiem, co się dzieje w środku w klubie, pewnie gdy się to wie, można go zrozumieć. Ale to jest ryzyko, odchodzić z drużyny, w którą się było tak wrośniętym. I niezależnie gdzie Messi odejdzie, nie będę miał przed nim większych obaw niż miałem dotychczas.  

notował Paweł Wilkowicz

Przeczytaj też:

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl Live
Sport.pl Live .



Więcej o: