Robert Lewandowski zrozumiał najważniejszą lekcję. Przeszedł metamorfozę

Wystarczył mu zwyczajny mecz w finale, by przeżyć najbardziej niezwykły wieczór w karierze. Robert Lewandowski: król strzelców, mistrz asyst, zdobywca Pucharu Europy, napastnik wyjątkowego Bayernu 2020.

Tyle sezonów się wspinał, ale na szczyt Europy wchodzili inni. A teraz wreszcie jest i on. Wystarczyło spojrzeć na ulgę, z jaką Robert Lewandowski kładł się na boisku po finale, żeby zrozumieć, ile to dla niego znaczy. Jakie tam Złote Piłki, czy Złote Buty. Będą za rok i za pięć lat. A takiego sezonu w Lidze Mistrzów może już nie będzie nigdy. Potrójna korona jest dopiero drugi raz w historii Bayernu. 120 lat historii, wielka dominacja w Niemczech, jedenaście razy w finale Pucharu Europy, a potrójne korony tylko dwie.  

Zobacz wideo Top 3 gole Roberta Lewandowskiego w Bundeslidze. Sezon 2019/20 [ELEVEN SPORTS]

Tamtą pierwszą z 2013 Karl-Heinz Rummenigge porównał do najrzadszego ze znaczków: - Nasz Błękitny Mauritius - mówił. W muzeum Bayernu na Allianz Arenie można w normalnych czasach usiąść w niewielkim kinie, popatrzeć i posłuchać, jak śpiewa o tamtej wiośnie 2013 chór i gra orkiestra monachijskich filharmoników pod batutą nieżyjącego już Lorina Maazela, ubranego w klubową koszulkę. Niby pierwszy raz musi pozostać najpiękniejszy.

Ale przecież to, co zrobił Bayern 2020 w niczym Bayernowi Juppa Heynckesa nie ustępowało. To jest pierwsza drużyna, która wygrała wszystkie mecze w sezonie LM. Ma w trójce najlepszych strzelców dwóch piłkarzy, ma króla strzelców i lidera asyst (Robert Lewandowski wygrał tę kwalifikację wspólnie z Angelem di Marią). Ma swój niepodrabialny, ryzykowny styl. Miała w każdym meczu tylu bohaterów, że nie został przy jej sukcesie żaden znak zapytania. Lewandowski nie musiał wcale w finale zagrać wielkiego meczu. Zagrał swój zwyczajny, przy Kylianie Mbappe czy Neymarze i tak wypadł znakomicie. Ale po nim już od ćwierćfinału z Barceloną było widać, że tu nie o polowanie na własne gole chodzi, tylko o to, żeby wszyscy dojechali po puchar. I dojechali w wielkim stylu. Manuel Neuer bronił w półfinale i finale wybitnie. Thiago dał w finale pokaz rozgrywania pod presją. Joshua Kimmich idealnie dośrodkował przy golu. A Kingsley Coman, paryżanin, strzelił zwycięskiego gola drużynie, która go wychowała.  

Przegrane lato 2018 - tam się zaczęła droga do Pucharu Europy. Lewandowski zrozumiał najważniejszą lekcję w porę

Lewandowski szedł w 2014 do Bayernu, by grać w finałach LM wiele razy. Pep Guardiola mówił szefom: Thiago albo nikt!, żeby z nim wygrywać Puchar Europy. Carlo Ancelotti przychodził, by poprawić to, co się Guardioli nie udało w LM. Jupp Heynckes poprawiał po Ancelottim. Niko Kovac miał przebudowywać.  Aż przyszedł Hansi Flick, skorygował, przesunął i zaczęło się wielkie granie.

Bo nie można zaplanować wygrania Ligi Mistrzów, ani nawet gry w finale. Można tylko zrobić wszystko, co w swojej mocy, a potem czekać: czy los mnie wskaże i czy będę umiał mu pomóc. To była może najważniejsza lekcja, którą w porę zrozumiał Robert Lewandowski. Nie da się na tym poziomie zrobić już nic na siłę. Trzeba dać czasowi działać, poczekać na efekty. Lewandowski lubi rozmowy o luzie. O tym jak ważny jest luz na boisku, zwłaszcza dla napastnika, który żyje z ułamków sekund i nie zdąży, jeśli jest spięty. I musiał się nauczyć dawać sobie ten luz również w budowaniu kariery. Bo bywało tak w ostatnich latach, że sam sobie wkładał na plecy ciężar, z którym potem trudno było iść.  

Gdyby chcieć z daleka analizować jego drogę do tego pierwszego Pucharu Europy, to nie zaczęła się ani z początkiem obecnego sezonu, ani w listopadzie, gdy drużynę przejął Flick. Tylko po twardym lądowaniu w lecie 2018. Po Senegalu, Kolumbii, niezrozumianych konferencjach prasowych, nieudanym odchodzeniu z Bayernu. W lecie 2018, gdy nawet jemu trochę strach było wyjść z domu podczas urlopu w Polsce, żeby nie usłyszeć czegoś przykrego.

I gdy miał prawo pomyśleć: jestem już tak blisko szczytu, próbowałem każdej drogi, może po prostu nie jest mi pisane tam wejść. Ale wybrał najmądrzejszą drogę: uspokoić nastroje, szukać drobnych rzeczy do poprawy, wierzyć dalej. Przestał na boisku sędziować, a arbitrzy już od dłuższego czasu mieli go na oku. Przestał odchodzić z Bayernu, co było obciążające dla obu stron. Przestał przestawiać świat w wywiadach. Jeśli już zabierał publicznie głos, to żeby wyciągać rękę na zgodę. Miał też bardzo cierpliwych szefów.

Po próbie sił w 2018 wszystko sobie z prezesami wybaczyli i od tej pory obie strony mogły na siebie zawsze liczyć. Przytulili się na podium z Karlem-Heinzem Rummenigge. Szef piłkarskiej sekcji Bayernu też miał już prawo zwątpić, czy przed zbliżającym się przekazaniem władzy Oliverowi Kahnowi będzie miał okazję cieszyć się z Pucharu Europy. Doczekał się, mają piękną klamrę: Rummenigge, Uli Hoeness, dziś już prezes honorowy. To Hoeness pierwszy uwierzył, że świetny Lewandowski z Borussii może być świetnym Lewandowskim w Bayernie. To Rummenigge po pięciu bramkach z Wolfsburgiem wychwycił ten moment, gdy trzeba było potwierdzić: on jest naszą największą gwiazdą, nim będziemy się promować. Obaj mają do niego słabość, jak napastnicy do napastnika. Nawet po słynnym wywiadzie dla „Spiegla” powstrzymali się od kary. Wierzyli w niego, gdy niektórym się jeszcze wydawało, że Bayern jest dla niego za duży. Nie gniewali się długo, gdy Robert uznał, że Bayern robi się dla niego za mały. I przyszło to lato 2020, gdy wszystko jest w sam raz.  

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.