Wembley 2013 siedziało w Robercie Lewandowskim przez lata. Nie tylko porażka z Bayernem, ale też jakiś emocjonalne rozczarowanie samym finałem Ligi Mistrzów. Brakiem dreszczu, poczucia wyjątkowości. – Finałowe Wembley zrobiło na mnie mniejsze wrażenie niż Stadion Olimpijski w Berlinie w dniu finałów Pucharu Niemiec – wspominał kiedyś. Zastanawiał się, czy to nie dlatego, że Borussia grała wtedy z Bayernem, rywalem na którego wpadała kilka razy w roku. Wracał wspomnieniami do długiego zgrupowania przed finałem: czy Juergen Klopp wtedy nie przesadził z dokręceniem im śruby i zaczęli opadać z sił, gdy Arjen Robben dopiero się rozpędzał. Nie mieli wtedy najmniejszego kompleksu Bayernu, a przegrali z nim najważniejszy mecz. I mieli poczucie, że przegrali dość naiwnie. Gdy rok później Lewandowski przenosił się do Bayernu Pepa Guardioli, zakładał, że szybko zdarzył się kolejny finał i może unieważni te wszystkie pytania, które zostały po Wembley 2013.
Ale sezony mijały, finału nie było. Dziś trafia się kolejna szansa, półfinał z Olympique Lyon. Szansa wyjątkowa, bo pierwszy raz od lat Bayern będzie na tym szczeblu LM zdecydowanym faworytem. Ostatnio bywał uważany w najlepszym przypadku za równorzędnego rywala. Przylgnęła do niego opinia klubu, który przestał nadążać za ścisłą czołówką Europy, a do Lewandowskiego - opinia piłkarza, który przepada w najważniejszych meczach. Piłkarza jesieni, a nie wiosny. Fakt, że wyśrubował oczekiwania na początku kariery w Niemczech: trzy gole w finale Pucharu Niemiec 2012, po których Borussia pokonała Bayern, Bayern zgłosił się z propozycją transferu (– Robert skopał nam tyłek i już wiedzieliśmy, że musimy go mieć – mówił nam po latach szef Bayernu Karl Heinz Rummenigge), a Alex Ferguson zaczął wydzwaniać i zapraszać do Manchesteru. Rok później były cztery gole w półfinale z Realem, esemesy od Jose Mourinho i oczekiwanie na jeszcze bardziej spektakularny ciąg dalszy. Okazało się, że przez następne lata taki fajerwerk już się Lewandowskiemu w Lidze Mistrzów nie zdarzył.
Rzeczywistość nie dorównała oczekiwaniom. Ale teza, że Lewandowski z reguły przepada wiosną w Lidze Mistrzów, też konfrontacji z rzeczywistością nie wytrzymuje. Przepadał w ostatnich dwóch sezonach: w 2018 ostatnie dwa gole strzelił w 1/8 finału z Besiktasem, a po półfinale z Realem Madryt Oliver Kahn powiedział w studiu TV: „Lewandowski nie jest dziś na takim poziomie, na jakim sam siebie widzi. Takie okazje jakie miał, musi bezlitośnie wykorzystywać”. Rok później Lewandowski kończył wiosnę w LM bez choćby jednego gola, Bayern został wyeliminowany już w 1/8 finału z Liverpoolem, na Anfield cała drużyna nie oddała choćby jednego celnego strzału. „Wyszliśmy z pełnymi gaciami” – mówił potem Uli Hoeness. A niemieccy komentatorzy zaczęli pisać: „stygmat Roberta Lewandowskiego” - wiosenne mecze w Lidze Mistrzów.
Bayern Roberta Kovaca zagrał wtedy z Liverpoolem jak mały, przestraszony klub. Osamotniony Lewandowski spektakularnie przegrał walkę z obrońcami Liverpoolu. Ale głosy, że trzeba z Bayernu odchodzić, żeby coś jeszcze wygrać w Europie, to była raczej histeria niż analiza. Równie dobrze można było wtedy radzić Leo Messiemu, żeby odchodził z Barcelony. Od kiedy Lewandowski zadebiutował w Lidze Mistrzów w sezonie 2011-2012, grał w półfinałach już cztery razy. Bayern – pięć razy. Leo Messi i Barcelona od 2011 - trzy razy. Od kiedy Lewandowski gra w Bayernie, czyli od sezonu 2014/2015, ten klub aż w czterech przypadkach na pięć odpadał z Ligi Mistrzów z późniejszym zwycięzcą (ten jeden wyjątek to półfinał z Atletico w 2016, pewnie największy wyrzut sumienia Pepa Guardioli, Lewandowskiego i Thomasa Muellera, który zmarnował arcyważnego karnego). Barcelona w tym czasie tylko raz została wyeliminowana przez późniejszego zwycięzcę: przez Liverpool rok temu.
Mit wygranego finału w Berlinie w 2015, którym Barcelona żyła przez ostatnie lata, przegapiając okazje do odmłodzenia składu, udzielił się wszystkim. Ale jeśli spojrzeć na to bez sentymentów, to od kiedy Lewandowski zaczął grać w Lidze Mistrzów, czyli od sezonu 2011/2012, był w finale tyle samo razy co Messi– raz. I strzelił w tym finale tyle samo goli. Czyli zero. Jeśli porównać statystyki strzeleckie Lewandowskiego i Messiego w Lidze Mistrzów, od kiedy Polak przeniósł się do Bayernu, to wyglądają niemal bliźniaczo. Lewandowski (grający w półfinale 2015 w masce na połamanych kościach twarzy, a w 2017 z unieruchomionym barkiem – urazu rzepki z 2018 nie liczymy, bo to normalna piłkarska kontuzja) strzelił w tym czasie 50 goli, z czego 15 w rundach wiosennych Ligi Mistrzów . Messi – 48 goli, z czego 16 w rundach wiosennych LM. Cristiano Ronaldo w tym samym czasie: 63 gole w LM, z czego aż 33 w rundach wiosennych. Z nich trzech tylko o Cristiano dało się w ostatnich latach powiedzieć, że wiosną nic w Lidze Mistrzów nie traci, wręcz przeciwnie. I tylko o Realu można było w ostatnich latach powiedzieć, że odejście tam cokolwiek w Lidze Mistrzów gwarantuje. Ale i to przestało być aktualne. Odchodząc z Bayernu do Barcelony czy Realu można bez dwóch zdań zwiększyć szansę na sukces w plebiscytach, na podpisywanie globalnych umów reklamowych. Ale Ligi Mistrzów nie ma co do tego mieszać.
Przeczytaj też: