Czas zerwać z powtarzaniem mitów, że Neymar nie pracuje dla zespołu, myśli tylko o sobie i wciąż ogląda się za Barceloną. To dzisiaj lider PSG pełną gębą - zawsze chętny do otrzymania piłki, odważny, wyznaczający tempo ataku i kierunek, a poza boiskiem dbający o atmosferę w zespole i dobre samopoczucie kolegów. Kiedyś kłócił się z Edinsonem Cavanim o wykonanie rzutu karnego, teraz oddaje nagrodę dla najlepszego piłkarza meczu Ericowi Choupo-Motingowi. Poza tym - to artysta. Oglądanie go w akcji jest przywilejem. Ale Neymar w półfinale z RB Lipsk nie tylko tańczył z piłką i odbijał piętkami. Przestał brzydzić się ciężką pracą: biegał, naciskał na środkowych obrońców, zmuszał bramkarza do błędów. Zmianę widać gołym okiem.
W czasach, w których analitycy piłkarscy potrafią wyliczyć niemal wszystko, rok temu okazało się, że Neymar gra dla PSG na 60 procent możliwości. Tak stwierdzili analitycy PSG w wewnętrznych badaniach, do których później dotarł "The Telegraph". Gdy było już jasne, że z transferu do Barcelony nic nie wyjdzie i Brazylijczyk będzie musiał zostać w Paryżu, a za to co nawygadywał i jak się zachowywał, będą na niego gwizdać również kibice PSG, Leonardo, dyrektor sportowy, odbył z nim męską rozmowę, w której przedstawił nowe warunki współpracy. W gabinetach słychać było narzekania, że styl życia Neymara bardziej niż do piłkarza, pasuje do gwiazdy pop. Nikt nie miał wątpliwości, że to poza boiskiem trzeba szukać tych brakujących 40 procent zaangażowania. Dyrektorzy ustalili, że muszą raz jeszcze przekonać swoją gwiazdę do projektu, a później wpasować ją w ramy nowych wymagań i ostrzejszej dyscypliny. Kilka dni później Thomas Tuchel porozmawiał z Neymarem i wszedł w rolę dobrego policjanta. Tym złym był już Leonardo. Zadziałało. Dotarli do niego.
Ważna okazała się porażka z Manchesterem United z poprzedniego sezonu. Neymar nie mógł grać przez kontuzję, obserwował wszystko z trybun. Gdy wychodził z loży VIP - PSG miało awans, zdążył zejść na poziom murawy, by świętować razem z kolegami, a oni stracili bramkę, która wykluczała ich z udziału w Lidze Mistrzów. Zapamiętał tę sypę zamiast wesela. Wtedy zwątpił w swój zespół i chciał wrócić do Barcelony. Czuł, że przerasta PSG. Że z nim w składzie, wyeliminowaliby osłabiony Manchester. Leonardo i Tuchelowi udało się przerobić to zniechęcenie w paliwo do lepszej gry. W tym roku Neymar jest już w pełni zdrów, do Lizbony przyleciał w znakomitej formie. W meczu z RB Lipsk potwierdził to, co widzieliśmy już w ćwierćfinale z Atalantą.
To był mecz, w którym najłatwiej dało się zobaczyć zmianę w podejściu Neymara. Gdy Thomas Tuchel przechodził do PSG, zakładał, że nie będzie mógł wymagać od Brazylijczyka takiej pracy w defensywie, o jakiej by marzył. Gotowy był pójść na ustępstwa i zwolnić go z części obowiązków defensywnych. Teraz to się zmieniło. Brazylijczyk nie jest świętą krową. PSG wygrało ten mecz wysokim pressingiem. A on był pierwszym, który doskakiwał do obrońców i bramkarza. Peter Gulacsi przyjmował piłkę, a Neymar rwał trawę korkami i po kilku sekundach był już przy nim. Raz nawet zablokował wybicie i szczęśliwie wyszła z tego asysta do Mbappe. Nieszczęście polegało na tym, że piłkę odbił ręką i gol nie został uznany.
Obrońcy Lipska notowali w tym spotkaniu mnóstwo niecelnych podań przede wszystkim dlatego, że Kylian Mbappe, Angel Di Maria i Neymar doskakiwali do nich w mgnieniu oka. Pod presją podawali niecelnie, środkowi pomocnicy PSG przejmowali piłkę i od razu mieli kilka możliwości do podania. Obrońca Neymara ruszał do przodu? Neymar był krok za nim. Trudno też zliczyć, ile razy w tym meczu umyślnie dał się sfaulować, bo tego w danym momencie potrzebował jego zespół. Rywale faulowali go siedem razy i myślę, że Brazylijczyk podłożył się przynajmniej pod cztery przewinienia. Przez cały mecz zamieniał się pozycjami z Mbappe. Schodził na skrzydło, przejmował piłkę i dryblingiem dezorganizował obronę rywali. Wracał na środek ataku i korzystał z większej swobody. Organizował ataki PSG, wygrywał pojedynki. Piłkarz, który na tym poziomie samym przyjęciem stwarza przewagę liczebną w ataku, bo zostawia za plecami jednego z obrońców, jest nie do przecenienia.
To tyle o ciężkiej pracy. Neymar może nie zachwycał tak często jak z Atalantą Bergamo w ćwierćfinale, ale jak już zgrał piłkę do Angela Di Marii przed golem na 2:0, to Thomas Tuchel aż poderwał się z przenośnej lodówki. Zapomniał o złamanej nodze. Chciał owacją na stojąco docenić to, co zrobili jego piłkarze: błyskawiczny odbiór, fenomenalne zgranie Neymara - piętą, z pierwszej piłki, delikatnie, prosto do Argentyńczyka - i wykończenie z zimną krwią.
Neymar dwa razy sam był blisko zdobycia bramki, ale jego strzały trafiały w słupek. Już w 6. minucie powinien wykorzystać podanie Kyliana Mbappe, który znakomicie wprowadził go za linię obrony Lipska, sam na sam z ich bramkarzem. Brazylijczyk trącił piłkę czubkiem buta, posłał ją obok Gulasciego, ale w Lizbonie piłka po jego strzałach nie chce wpaść do bramki. Odbiła się od słupka i wyszła poza boisko.
Podobnie pod koniec pierwszej połowy: był rzut wolny, Neymar przygotowywał się do jego wykonania i robił wszystko, by rywale spodziewali się dośrodkowania. Niespodziewania jednak uderzył, bo zobaczył, że bramkarz stoi wyraźnie wysunięty. I znów zabrakło centymetrów. Piłka trafiła w ten sam słupek.
W drugiej połowie miał jeszcze kilka niezłych okazji - nie wykorzystał jednak żadnej: albo się poślizgnął, albo dostał podanie za plecy, albo on odrobinę się spóźnił, albo strzał był niecelny. Goli brakuje i jemu, i kibicom. Kto obejrzy tylko skróty tego meczu, powie, że Neymar słaby, bo nieskuteczny. Jeśli jednak ktoś zobaczy całość, zachwyci się jego formą: przyspieszeniem na pierwszych metrach, wizją, balansem ciała, którym potrafi zgubić dwóch rywali, przekładankami, które przestały być jedynie sztuką dla sztuki, podaniami do lepiej ustawionych partnerów i dziesiątkami innych aspektów, które pokazane w zwolnionym tempie wgniatają w fotel.