Piłkarscy kibice prawie pół roku musieli czekać na powrót Ligi Mistrzów. Z powodu pandemii koronawirusa rozgrywki zostały zawieszone w marcu. Wróciły w sierpniu w specjalnej formule przypominającej turnieje mistrzostw świata i mistrzostw Europy. Od ćwierćfinałów zrezygnowano z dwumeczów, o awansie decyduje pojedyncze spotkanie, a finałowy turniej LM odbywa się w jednym mieście - Lizbonie. Siedem spotkań (cztery ćwierćfinały, dwa półfinały i finał) w ciągu 11 dni. Duża dawka dobrej piłki w krótkim czasie, jak na mundialu czy na Euro. Znaleźli się już zwolennicy tej formuły.
- Jestem w tej branży od dawna, ale to, czego doświadczamy w Lizbonie, jest niesamowite. To najlepsze rozwiązanie, jakie kiedykolwiek widziałem w międzynarodowej piłce klubowej. To niesamowity dreszczyk emocji. Powinniśmy przemyśleć w przyszłości formułę Ligi Mistrzów - stwierdził Karl-Heinz Rummenigge, członek zarządu Bayernu Monachium.
Rummenigge to tylko jeden z przykładów zauroczenia nowym sposobem wyłaniania zwycięzcy Ligi Mistrzów.
- Europejska piłka nożna - w erze Ligi Mistrzów - zaczęła brzydzić się przypadkowością. Istnieje przekonanie, że kibice chcą przyziemnej doskonałości: najlepsze zespoły w Europie, nie więcej niż kilkanaście, walczą ze sobą w różnych kombinacjach każdej wiosny, aby zminimalizować ryzyko, że najlepsza drużyna może nie wygrać rozgrywek - twierdzi Rory Smith w artykule opublikowanym na łamach „The New York Times”. Nowa formuła może zmienić to podejście. Pozostaje jednak tylko jedno "ale", czy największe kluby Europy są w stanie zaakceptować większe ryzyko w wyłanianiu zywcięzcy Ligi Mistrzów.