• Link został skopiowany

Pep Guardiola znowu przesadził. "Jest nienormalny. Chory". Popełnił ten sam błąd po raz kolejny

Od czterech lat Pep Guardiola nie przechodzi nawet ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Istnieją dwa wytłumaczenia tej niemocy. Pierwsze - on sam przed najważniejszymi meczami przekombinowuje z taktyką. Drugie - afrykańscy szamani rzucili na niego klątwę za to, jak potraktował Yayę Toure i już nigdy nie wygra tych rozgrywek.
Pep Guardiola na kolanach w ćwierćfinale LM - w meczu z Lyonem (2020) i Tottenhamem (2019)
screen

Mówimy o jednym z najlepszych taktyków na świecie, najpiękniejszym piłkarskim umyśle ostatnich lat, maniaku analizy, który najbardziej w swojej pracy kocha ten moment, gdy ogląda mecze najbliższego rywala i znajduje sposób, by go pokonać. Pep Guardiola przez lata stworzył wokół siebie magiczną aurę kogoś z pogranicza trenera piłkarskiego i filozofa. Tym uwodzi, ale gdy nad danym spotkaniem myśli za długo - szkodzi sam sobie. Przekombinowuje i bardziej niż rywali zaskakuje swoich piłkarzy. Jest taktycznym hazardzistą, którego kręcą wysokie stawki, więc gdy zaczyna się faza pucharowa Ligi Mistrzów - wchodzi do kasyna. I przegrywa. Od czterech lat nie przechodzi nawet ćwierćfinału.

Zobacz wideo Pirlo zastąpił Sarriego w Juventusie. "Żyją nadzieją, że będą mieli swojego Guardiolę"

Druga prawda jest taka, że w tych meczach ma nieprawdopodobnego pecha. Nie da się wytłumaczyć pudła Raheema Sterlinga z końcówki meczu z Lyonem, trudno też zrozumieć jak bramkarz klasy Edersona nie złapał strzału Houssema Aouara przed golem na 1:3, który pogrzebał szanse Manchesteru City na awans do półfinału. Ale jeszcze wcześniej dobre sytuacje marnował Gabriel Jesus, Kevin De Bruyne i Riyad Mahrez. W dodatku wszystkim golom Lyonu dokładnie przyglądał się VAR i centymetry decydowały o tym, że przy żadnym nie było spalonego. Guardiola upadał na kolana i ze złości rwał trawę. Nie miał szczęścia.

I już nigdy nie będzie go miał w meczach Ligi Mistrzów, jak przekonywał w 2018 roku agent Yayi Toure, który z Katalończykiem miał nie po drodze. - Tym jak potraktował Yayę, zwrócił przeciwko sobie całą Afrykę. Jestem pewien, że wielu afrykańskich szamanów nie pozwoli mu wygrać Ligi Mistrzów. To będzie jego klątwa. Czas pokaże, czy mam rację, czy nie - mówił w słynnym wywiadzie dla "The Telegraph". Słynnym, bo powraca za każdym razem, gdy Guardiola odpada z Ligi Mistrzów - w 2018 roku po dwumeczu z Liverpoolem, w 2019 po starciu z Tottenhamem i w 2020 po porażce z Lyonem.

Lepsze wrogiem dobrego. "Wszystko źle zrozumiałem, spi********m to"

Marti Perarnau, biograf i przyjaciel Guardioli opisuje go, jako człowieka wiecznie kalkulującego. Wariuje szczególnie przed najważniejszymi meczami. Największe pretensje do siebie miał w 2014 roku, po porażce 0:4 z Realem Madryt. Gdy Perarnau wszedł do jego biura na Allianz Arenie usłyszał: "Wszystko źle zrozumiałem. Spi******em to. Totalny bałagan, moja największa porażka w roli trenera". Był wściekły, załamany, mieszały się w nim negatywne emocje głównie dlatego, że w ostatnim momencie zmienił taktykę na to spotkanie, chociaż wcześniej prosił asystentów, żeby mu na to nie pozwolili. Nie dali rady go zatrzymać. Zdradził sam siebie. To bolało bardziej niż sama porażka.

Guardiola kocha analizować. W domu ma nawet specjalny pokój z olbrzymim telewizorem, biurkiem z białym blatem i wygodną sofą. Laptop, notatnik, tablica. Jego świat. Po kilku godzinach z niego wychodzi, ale jego głowa zostaje w gabinecie. I czeka, kiedy przyjdzie ta myśl. "To takie uczucie, jakby w ciemności nagle zapaliła się żarówka" - porównuje w książce "Herr Pep", pisanej, gdy trenował Bayern. Fazę pucharową Ligi Mistrzów traktuje jak swoje laboratorium. Wtedy czuje, że powinien wymyślić coś wyjątkowego. Zaskoczyć, zaproponować coś, czego świat jeszcze nie widział w wykonaniu jego drużyny. Daje sobie prawo do kombinowania i wprowadzania innowacji. Szuka wymówek, jak ta, że Lyon ma bardzo dobrych wahadłowych, więc chciał dostosować swój zespół do ich ustawienia. Po żadnym trenerze na świecie tak wyraźnie nie widać, że lepsze jest wrogiem dobrego. 

Na mecz z Lyonem wyszedł trójką środkowych obrońców, zostawił na ławce Phila Fodena, Bernardo Silvę i Davida Silvę. Wpuścił na boisko tylko tego ostatniego - i to dopiero w 84. minucie. Na niemal cały mecz zrezygnował więc z jednego kreatywnego pomocnika i grał siedmioma defensywnymi piłkarzami. On - uosobienie ofensywnego stylu. - Próbowaliśmy ukryć nasze słabe punkty mocnymi stronami. Lyon niesamowicie atakuje bocznymi strefami i nie chciałem pozostawić ich otwartych - tłumaczył na konferencji prasowej. Nie trafił - jego zespół był mniej kreatywny niż zazwyczaj i znacznie wolniejszy. Dopiero zmiana ustawienia w trakcie meczu - zdjęcie Fernandinho i wprowadzenie Riyada Mahreza - dodało Manchesterowi City animuszu.

Kibice zostaną jednak z myślą, jak wyglądałby ten mecz, gdyby Guardiola zaczął odważniej. - Pominął wszystkich swoich małych magików i to było widać - powiedział zdumiony Gary Lineker w "BT Sport". - Pierwsza połowa nie była wystarczająco dobra, zaczęliśmy powoli, nie mieliśmy wielu opcji. Dopiero w drugiej połowie przeciwnicy czuli presję, bo zaczęliśmy grać ofensywnie - mówił Kevin De Bruyne, strzelec jedynego gola dla City.

"W Lidze Mistrzów marginesy błędu są niewielkie, a zdolność City do ciągłego strzelania sobie w stopę podczas najważniejszych meczów staje się niepokojąca" - ocenia "The Telegraph". - W najważniejszych momentach popełniliśmy błędy w obu polach karnych i dlatego odpadamy. Naprawdę, w tych meczach taktyka nie jest najważniejsza - tłumaczył Guardiola na konferencji prasowej, ale jak wszystko inne tego wieczoru, nie było to przekonujące. "To uczciwa krytyka Guardioli, że za dużo myśli o swoich formacjach. Ma w składzie znakomitych graczy, którzy w większości meczów będą czuli się lepsi od swoich przeciwników i będą chcieli grać swoją grę. On wprowadza zmiany i wybija ich ze znanego rytmu. Tracą płynność, zaczynają się zastanawiać, dlaczego dostosowujemy się do rywala, a nie rywal do nas? Może jest lepszy, niż przypuszczaliśmy?" - pisze "The Guardian".

Pep Guardiola co roku popełnia ten sam błąd

Portal "The Athletic" napisał gigantyczny artykuł o jego porażkach w Lidze Mistrzów, a o podanie ich przyczyn poprosił byłych piłkarzy Guardioli i ludzi, którzy byli blisko szatni. Wszyscy zwracali uwagę na to samo: przed najważniejszymi meczami przesadza. Zatraca się w analizowaniu. Ma obsesję na punkcie zaskoczenia rywala. Toczy wewnętrzny spór między wiernością swojemu stylowi a dopasowaniem się do przeciwnika, by zneutralizować jego zalety. - O każdym meczu myśli dużo. Ale przed niektórymi myśli za dużo - zgrabnie podsumowuje Lukas Reader, jeden z bramkarzy Bayernu w pierwszym sezonie Guardioli. Pozostali rozmówcy to potwierdzają. - W dwumeczach Ligi Mistrzów zwracał większą uwagę na przeciwników. Przeciwko mniejszym drużynom wszystko zawsze było jasne: wychodzimy, gramy swoje, mamy jakość, którą ich pokonamy. Proste. Na mecze z najlepszymi Pep zawsze przygotowywał wyjątkowy plan - mówi Thomas Mueller.

- Jest nienormalny. Chory na piłkę nożną - oceniał Arjen Robben w rozmowie z "France Football". - Potrafił dzwonić o trzeciej w nocy, żeby porozmawiać o taktyce - opowiadał. Znana jest też historia, jak dzwonił do Leo Messiego późnym wieczorem przed El Clasico i krzyczał do telefonu, że ma natychmiast zapomnieć o wszystkim, co powtarzał mu przez ostatni tydzień. Ma nowy plan. I niecałą godzinę później obaj byli już w centrum treningowym, a Guardiola pokazywał mu wolną przestrzeń między stoperami a środkowymi pomocnikami Realu. - Jeśli dozna olśnienia tuż przed meczem, może wszystko zmienić w ostatniej chwili. Mówiłem mu przed tamtym spotkaniem: Pep, przetestuj to najpierw w innym meczu. Ale jest nieugięty. Przekonany - wspomina z uśmiechem Domenec Torrent, jego były wieloletni asystent w rozmowie z "The Athletic".

Guardiola pracuje z Manchesterem City już cztery lata i jeszcze nigdy nie był z nim w półfinale, choć o żadnym innym pucharze szejk Mansour nie marzy bardziej. To jego obsesja. To obsesja całego klubu, który najbliżej był rok przed przyjściem Guardioli z Manuelem Pellegrinim na ławce, gdy dotarli do półfinału. Wydawało się wtedy, że Katalończyk jest idealnym kandydatem, by wykonać z klubem ten brakujący kroczek. Ale on tylko się oddalał: w pierwszym sezonie z Monaco odpadł już w 1/8, w kolejnych trzech kończył w ćwierćfinałach, za każdym razem kombinując za bardzo. W meczach z Liverpoolem i Tottenhamem też zmieniał ustawienie, wymyślał na nowo środek pola. Przestawiał go na w teorii bardziej bezpieczny wariant. Rezygnował z tego, co jego zespół - grający w bardzo określony sposób - miał już we krwi.

On też ma obsesję, by w końcu wygrać Ligę Mistrzów. Ostatni raz zdobył ją w 2011 roku, jeszcze pracując w Barcelonie. Gdy w Londynie podnosił puchar, wydawało się, że taki obrazek będzie do nas wracał niemal co roku. Barcelona wydawała się drużyną kompletną, z trenerem idealnym. Od tamtej pory, ona sięgnęła po ten puchar tylko raz, a Guardiola ani razu.

Zdobywał w tym czasie tytuły w Hiszpanii, Niemczech i Anglii. Zmieniał kulturę gry nie tylko swojego zespołu, ale całego kraju, w którym pracował. Rozwijał dziesiątki piłkarzy, jednak za każdym razem, gdy nadchodził moment prawdy w fazie pucharowej Champions League, Guardiola zaczynał się obawiać. Wątpić, szukać niestandardowych rozwiązań, zmieniać się pod konkretny mecz, a później żałować. I co najbardziej zastanawiające - wciąż popełnia ten błąd. A musiał go dostrzec. Przecież tak uwielbia analizować.

Więcej o: