Nie raz i nie dwa. Katalończyk upadał i ze złości rwał trawę. Raheem Sterling nie trafiał z pięciu metrów do pustej bramki, Ederson nie łapał prostych piłek, a później tylko podnosił ręce przekonując, że był spalony. Za trzecim razem, tą wyciągniętą ręką, mógł pomachać Lidze Mistrzów. Szansa bezpowrotnie się oddalała. To Olympique Lyon zagra z Bayernem w półfinale Ligi Mistrzów, choć nie spodziewał się tego nawet jego prezes.
Gdy Manchester City rozprawił się w 1/8 Ligi Mistrzów, a w ćwierćfinale zamiast na Juventus, trafił na Olympique Lyon, który niespodziewanie wyeliminował mistrzów Włoch, dało się usłyszeć, że piłkarze Pepa Guardioli właściwie jedną nogą są już w półfinale. A później były nawet głosy, że mecz Bayernu Monachium z Manchesterem City będzie przedwczesnym finałem. Lyonu nikt w tych dyskusjach nie uwzględniał. Od początku był skazywany na pożarcie, pomijany w tych wszystkich planach, skreślony jeszcze przed meczem. Piłkarze Pepa Guardioli mieli tylko wyjść na boisko odebrać przepustkę do półfinału. Na pewniaka - jakby mieli zarezerwowany stolik w restauracji. I chyba tylko w Lyonie tych planów nie znali, bo wbrew oczekiwaniom tłumu, przed rywalem się nie położyli.
Ba, od początku byli zespołem, który stwarzał groźniejsze sytuacje: uderzał Fernando Marcal, Kyle Walker ratował się zgraniem do bramkarza i omal nie strzelił samobója. Ale szczególnie groźnie robiło się, gdy pomocnikom Lyonu udawało się zagrać piłkę za plecy obrońców City. Wtedy Karl Toko Ekambi, Maxwel Cornet i Memphis Depay mogli uciec środkowym obrońcom. Tak szukali gola. I tak znaleźli. Do zagranej z głębi pola piłki pierwszy dobiegł Toko Ekambi. Ederson wyszedł z bramki, by skrócić kąt i utrudnić mu skuteczne wykończenie, ale napastnik Lyonu nie zdążył uderzyć, bo w ostatniej chwili piłkę spod nóg wygarnął mu wracający Eric Garcia. Chciał dobrze, a wyszło fatalnie, bo wbijając piłkę Toko Ekambiemu, idealnie wyłożył ją Cornetowi. Bramka była pusta, Francuz musiał tylko znaleźć odpowiedni korytarz, by minąć Edersona stojącego osiem metrów przed bramką. Udało się. Olympique Lyon prowadził 1:0.
Nie ma w Lizbonie bardziej niedocenianego zespołu - od początku pomijanego w dyskusjach: rola czarnego konia przypadła raczej RB Lipsk, do napisana romantycznej historii została wskazana Atalanta Bergamo, faworytami byli Bayern Monachium i Manchester City, czyli zespoły będące po tej samej stronie drabinki co Lyon. Nim nikt nawet nie zaprzątał sobie głowy. Miał odpaść już w poprzedniej rundzie z Juventusem. Awansował, mimo porażki 1:2 w rewanżu. I znów - więcej mówiło się o Juve: o zwolnieniu dzień później Maurizio Sarriego i zatrudnieniu Andrei Pirlo, o dramacie Cristiano Ronaldo, który nie doczekał się pomocy drużyny. Na czynniki pierwsze rozbierano odpadnięcie mistrzów Włoch, a nie awans Lyonu. I może to Francuzom pomogło. Mieli spokój. Mogli - nie musieli. Słyszeli, że to ich ostatnia szansa na wspólny sukces, bo po powrocie z Lizbony, klub wielu z nich sprzeda. Tych najlepszych - Memphisa Depaya, Houssema Aouara i Mousę Dembele - niemal na pewno. Co ciekawe, Aouara najpewniej do Manchesteru City.
Prezes Jean-Michel Aulas nigdy nie owija w bawełnę. Otwarcie mówił, że na przedterminowym zakończeniu sezonu Ligue 1, jego klub stracił około 100 milionów euro. - Sytuacja finansowa klubu jest tragiczna - powiedział "L’Equipe". - A jeśli nie zagramy w przyszłym sezonie w Europie, stracimy kolejne 80 milionów - wyliczał. A gdy dziennikarz pytał, czy jest inny sposób na zasypanie budżetowej dziury niż sprzedaż największych gwiazd, tylko się uśmiechał. No bo jak? Siódmy zespół ligi francuskiej miałby wygrać Ligę Mistrzów i w ten sposób wywalczyć awans do przyszłej edycji? Nie przeszło to nawet przez niewyparzoną gębę Aulasa. - Kilku naszych piłkarzy będzie chciało grać w europejskich pucharach, a my nie damy im takiej możliwości. Będą więc chcieli odejść - racjonalnie tłumaczył prezes Olympique.
Dzień przed meczem Guardiola apelował do swoich piłkarzy, by po prostu byli sobą. - Chcę zobaczyć moją drużynę. Naszą drużynę. Chcę, by piłkarze pokazali, co skrywają ich dusze i umysły - mówił. Ale przeciwko Lyonowi nie byli sobą. Momentami tylko siebie przypominali: jak pod koniec pierwszej połowy, gdy nie wypuszczali zawodników Lyonu z ich pola karnego. I jak na początku drugiej, gdy bombardowali bramkę strzałami zza muru. Coraz bardziej wgniatali Francuzów o światło bramki i w tym gąszczu nóg szukali szansy na wyrównanie. W końcu Sterling przeprowadził typową dla siebie akcje - nawinął Jasona Denayera i wyłożył piłkę wbiegającemu w pole karne Kevinowi De Bruyne. Manchester City wyrównał, a do końca pozostawało jeszcze ponad dwadzieścia minut.
Ale wtedy mecz na chwilę znów się odwrócił. Lyon tę chwilę wykorzystał - wziął jeszcze jeden głęboki wdech i ruszył do przodu. Dembele cztery minuty po wejściu na boisko cieszył się z gola. Znów - kluczowe było podanie za plecy wysuniętych obrońców City. Tradycyjne wątpliwości co do spalonego i olbrzymia radość. Guardiola na kolanach, a jego zespół w opałach. Chwilę później Sterling nie trafił do pustej bramki. Jak nie on. Guardiola znów rwał trawę przed ławką rezerwowych. Kolejna kontra Lyonu i kolejny gol. Piłkę przed siebie odbił Ederson. Jak nie on. Złapał setki takich strzałów w ligowym sezonie i nawet powieka mu nie drgnęła. Znów dobijał Dembele. Ederson z przyzwyczajenia pokazywał, że był spalony, ale tym razem nie zatrzymało to wybuchu radości piłkarzy Lyonu. Teraz Guardiola siedział wbity w fotel. Pił wodę, przestawał wierzyć. Rudi Garcia skakał kilka metrów dalej i chyba też nie wierzył.
Jego piłkarze pokrzyżowali już plany Juventusowi, Manchesterowi City i to samo mogą zrobić swojemu klubowi. Nie będzie ich musiał sprzedawać, jeśli wygrają Ligę Mistrzów. Teraz nie brzmi to już tak niewiarygodnie. W półfinale Bayern będzie faworytem. Ale Włosi i Anglicy też byli.