Atletico miało łatwiej w dogrywce. Simeone: To nie było sprawiedliwe wobec Liverpoolu

- To nie było sprawiedliwe wobec Liverpoolu - stwierdził w środowy wieczór po wyeliminowaniu Anglików z Ligi Mistrzów trener Atletico Diego Simeone. Szkoleniowiec, choć nie krył szczęścia z awansu do ćwierćfinału rozgrywek, jednocześnie zwrócił uwagę na duży problem zmagań w systemie pucharowym - zasadę bramek na wyjeździe. Jego zdaniem dzięki niej Atletico było w dogrywce w uprzywilejowanej sytuacji, która w futbolu nie powinna mieć miejsca.

Madrytczycy w środę pokonali po dogrywce Liverpool 3:2 (4:2 w dwumeczu) i awansowali do najlepszej ósemki rozgrywek. Dogrywka nie zaczęła się jednak po myśli Hiszpanów. W 94. minucie gola na 2:0 dla Liverpoolu (2:1 w dwumeczu) strzelił Roberto Firmino i przybliżył zwycięzców LM z poprzedniego sezonu do ćwierćfinału. Mimo prowadzenia Anglicy mogli drżeć o wynik. Strata jednej bramki oznaczała awans Atletico ze względu na premiowanie goli na wyjeździe. Tak też się stało. Jeszcze w pierwszej połowie dogrywki dwa trafienia dla gości zanotował Marcos Llorente i szybko stało się jasne, że Liverpool musi dokonać cudu, by grać dalej. Bramkowy remis dawał awans Hiszpanom, więc zespół Juergena Kloppa musiał w piętnaście minut dwukrotnie trafić do siatki. Po spotkaniu szkoleniowiec Atletico Diego Simeone nie ukrywał, że zasada znaczenia goli zdobytych na obiekcie rywala jest niesprawiedliwa, zwłaszcza w kontekście dogrywek, które oznaczają, że jeden zespół ma dodatkowych trzydzieści minut meczu na wyjeździe i w tym czasie jego bramki liczą się praktycznie podwójnie.

- To, co teraz powiem, przekażę również podczas następnego spotkania trenerów na konferencji UEFA. Moim zdaniem premiowanie bramek wyjazdowych jest niesprawiedliwie. Dzisiaj mieliśmy bonus w postaci trzydziestu minut na strzelenie trzech goli na wyjeździe. Liverpool tej okazji nie miał. Nasze trafienia były po prostu warte w dogrywce więcej od tych rywala. Ta zasada w środę nas faworyzowała, ale w przyszłości może być przeciwko nam - przyznał na konferencji prasowej Argentyńczyk. To nie pierwszy raz, gdy Simeone krytykuje znaczenie bramek zdobytych na obiekcie rywala. Uwagę na ten problem zwracał już dwa lata temu. - UEFA musi się tym zająć - apelował na konferencji prasowej w maju 2018 roku.

Organizacja wtedy nie zareagowała. Czy zrobi to teraz? Ciężko powiedzieć. Krytyka systemu premiowania goli na wyjeździe to temat wracający w świecie piłki jak bumerang. Podczas konferencji trenerów organizowanej przez UEFA podejmowany był w ostatnich latach wielokrotnie. W 2014 roku znaczenie bramek zdobytych na stadionach przeciwników krytykowały legendy Premier League, Sir Alex Ferguson i Arsene Wenger. - Ta zasada dziś się już nie broni. To problem współczesnej piłki - podkreślił w rozmowie z „The Telegraph” Francuz. Szkot dodał natomiast, że miała ona większy sens trzydzieści lat temu niż obecnie.

WIDEO: Balotelli zaimponował wypowiedzią o koronawirusie! "Nie kojarzy mi się z rozsądkiem"

Zobacz wideo

Rozwiązanie z innej epoki

I jest w tym sporo prawdy, biorąc pod uwagę przyczyny wprowadzenia premiowania bramek na wyjeździe. Zasada ta została zainicjowana przez UEFA w 1965 roku jako następstwo ćwierćfinałowego dwumeczu w Pucharze Europy pomiędzy Liverpoolem a FC Koeln. Oba spotkania tych zespołów zakończyły się bezbramkowymi remisami, a zwycięzcę wyłoniono poprzez rzut monetą. Zasada goli na wyjeździe miała być sprawiedliwym rozwiązaniem, które zastąpi czysty przypadek. W grę wchodziło także rozgrywanie trzeciego meczu, ale oznaczałoby to o wiele większy kłopot organizacyjny, zwłaszcza w latach 60., gdy podróżowanie po całej Europie nie było tak wygodne i proste jak w XXI wieku. Gole wyjazdowe były złotym środkiem.

Od tamtego czasu minęło jednak już ponad pół wieku, świat ruszył do przodu, granice się otworzyły, a postęp technologiczny sprawił, że przemieszczanie się z jednego krańca globu na drugi nigdy nie było prostsze. Wielu trenerów oczekuje, że UEFA dostosuje się do tych zmian w regulaminie rozgrywek. Oczywiście organizacja argumentuje, że zasadność znaczenia goli na wyjeździe wciąż ma sens, chociażby ograniczając liczbę dogrywek i konkursów rzutów karnych we współczesnym futbolu. Już teraz kluby narzekają przecież na przeładowanie terminarza w sezonie, przez co często piłkarze rozgrywają pięćdziesiąt spotkań w sezonie lub więcej, jeśli w danym roku odbywa się impreza rangi mistrzostw Europy lub świata. Argument ten jednak jest mimo wszystko dyskusyjny. W samej Lidze Mistrzów zrezygnowanie z omawianej zasady oznaczałoby maksymalnie dodatkowych dziewięćdziesiąt minut na sezon, a więc równowartość jednego meczu - w fazie pucharowej drużyna, która dotrze do finału, rozgrywa trzy dwumecze, więc nawet zakładając, że każdy kończyłby się dogrywką, w skali sezonu dodatkowe półtorej godziny gry nie robi już na nikim wrażenia, zwłaszcza jeśli za tymi minutami ma iść poczucie większej sprawiedliwości.

"Zabijanie" widowiska

Dodatkowym problemem, na który zwracają uwagę szkoleniowcy, jest wpływ goli na wyjeździe na taktykę. Diego Simeone stwierdził, że każdy zespół grający drugie spotkanie przed własną publicznością z góry jest w trudniejszej sytuacji. Rywal w przypadku dogrywki ma trzydzieści minut na zdobycie bramki, która w zasadzie liczona jest podwójnie. Zespół grający u siebie musi więc uważać w obronie jeszcze mocniej od przeciwnika.

- Myślę, że zasada przynosi efekt odwrotny do zamierzonego. Zespół, który gra u siebie pierwszy mecz, zamiast wykorzystywać atut własnego boiska i atakować mocniej, myśli przede wszystkim o tym, by bramki nie stracić - potwierdził Wenger. - Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że kiedy grałem u siebie, zawsze mówiłem sobie: nie możesz stracić gola - dodał Ferguson.

Przykładem problemu było chociażby starcie Realu z Bayernem Monachium w półfinale Ligi Mistrzów w 2012 roku. Madrytczycy przegrali w Monachium 1:2, a w rewanżu u siebie prowadzili 2:0 już po kwadransie rywalizacji. Pasjonujące starcie? Niespecjalnie, bowiem emocje skończyły się praktycznie po niecałych trzydziestu minutach gry. Gdy gola kontaktowego dla Bawarczyków z rzutu karnego strzelił Arjen Robben, Królewscy cofnęli się i koncentrowali głównie na tym, by dotrwać do dogrywki, a potem rzutów karnych. Na ewentualne kolejne trafienie Bayernu Real musiałby odpowiedzieć dwoma, bo remis w dwumeczu premiowałby już wtedy awansem Niemców. Kalkulacja związana z zasadą goli na wyjeździe „zabiła” ten mecz. To oczywiście przykład pierwszy z brzegu, ale najlepiej obrazujący to, o czym mówili Wenger, Ferguson czy Simeone.

Fair-play?

W dobie walki z koronawirusem jest to z oczywistych względów w tej chwili najmniejszy problem UEFA i europejskiej piłki - pod znakiem zapytania stoi w ogóle dokończenie w tym sezonie zmagań w Lidze Mistrzów czy odbycie się mistrzostw Europy. Ale w przyszłości będzie to kwestia, którą organizacja będzie musiała się zająć. W końcu UEFA sama promuje się hasłem „gry fair-play”, a zasada goli na wyjeździe, jak widać, nie do końca się w nią wpisuje.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.