Atalanta to debiutant i sensacja w tej edycji Ligi Mistrzów. Awansowała do 1/8 finału, mimo że przegrała trzy pierwsze mecze i przed ostatnim miała bilans bramkowy 5:12. - Martwię się, bo Atalanta to dobry zespół. Mają wiele zalet. Nie jest to klub, który przyciąga uwagę, ale zajmuje czwarte miejsce w Serie A, ma dobry sezon. A do tego gra bardzo dobry futbol. To trudny rywal i musimy dać z siebie wszystko, by uzyskać korzystny rezultat - mówił Albert Celades, szkoleniowiec Valencii.
I Celades chyba wiedział, co mówi, bo Atalanta od początku meczu miała przewagę. Prowadzić mogła już w 8. minucie. Nawet powinna, bo Mario Pasalić miał przed sobą tylko bramkarza. Jaume Domenech obronił jednak jego strzał. W 16. minucie bramkarz Valencii już nie pomógł, ale Domenechowi nie pomogli też jego obrońcy, którzy nie upilnowali ani Alejandro Gomeza, ani Hansa Hateboera, który wyprowadził Atalantę na prowadzenie.
Po straconej bramce goście zaczęli grać lepiej - nawet trafili w słupek (w 31. minucie Ferran Torres) - ale to gospodarze dalej strzelali gole. I to jakie gole! W 42. minucie na 2:0 strzałem zza pola karnego - swoją słabszą, prawą nogą - wynik meczu podwyższył Josip Ilicić.
Po przerwie Atalanta dążyła do strzelenia kolejnych goli. W 50. minucie Gian Piero Gasperini aż złapał się za głowę, kiedy Hateboer nie wykorzystał podania Gomeza (piłka po rykoszecie minimalnie minęła słupek). W 57. minucie było już jednak 3:0 - równie piękną bramkę, jak Ilicić zdobył Remo Freuler. A w 63. minucie już 4:0, bo po raz drugi w tym meczu trafił Hateboer.
Wydawało się, że Valencia jest na kolanach i już się z tych kolan nie podniesie. Ale próbowała. I to szybko, bo już w 66. minucie - zaraz po wejściu na boisko za Goncalo Guedesa - gola strzelił rezerwowy Dienis Czeryszew. Po chwili Rosjanin mógł trafić znowu, ale zmarnował sytuację sam na sam z bramkarzem Atalanty, która wygrała pierwsze spotkanie 4:1. Rewanż na Estadio Mestalla 10 marca.