Legia mogła być potęgą na lata. Wystarczyło zrobić to, co rywal Piasta w walce o LM

Gdy w sezonie 2008/2009 po raz pierwszy awansowali do fazy grupowej Ligi Mistrzów, mieli pięć mistrzostw Białorusi i budżet szacowany na 4 miliony euro. Wykorzystali szansę - od tamtej pory co roku zdobywają mistrzostwo kraju, regularnie grają w pucharach, zbudowali nowoczesny stadion i akademię. Ale to nie triumf pieniędzy, a rozsądku.

Pieniędzmi od początku mądrze gospodarowali i nie zachłysnęli się milionami spływającymi na konto po kolejnym awansie do Ligi Mistrzów lub Ligi Europy. Za trzech najdroższych zawodników w historii zapłacili w sumie niecałe dwa miliony euro, a ich kadra wciąż opiera się na wychowankach i Białorusinach, którzy wyróżnili się w innych klubach.

Zobacz wideo

BATE, hegemon pośrodku niczego

Borysów to miasto wielkości Zielonej Góry, położone 80 km od Mińska, gdzie za czasów Związku Radzieckiego rozwijał się przemysł ciężki, a gdzie dziś nowoczesny stadion stoi pośrodku niczego. Najlepszy białoruski klub zbudowano bowiem na żwirze, między lasem, a fabryką części do traktorów. Często pierwszą osobą, którą piłkarze tam spotykali był Anatolij Kapski, pociągający w BATE za wszystkie sznurki: od finansów, przez transfery, po rozbudowę stadionu, akademię i wybór trenera. Miał dryg do futbolu, mimo że nigdy nie był piłkarzem. Zaczynał jako dyrektor w Borysowskim Zakładzie Samochodowych i Traktorowych Urządzeń Elektrycznych – w skrócie BATE. I tak w 1996 roku, gdy jego firma odbudowała upadły klub, on zaangażował się w piłkę nożną. Poznał wpływowych ludzi, stał się jednym z najbogatszych ludzi w kraju, zaprzyjaźnił się z prezydentem Aleksandrem Łukaszenką i pomagał w jego kampaniach wyborczych. Rozwijał się Kapski i rozwijało się BATE, a jego rywale przy okazji kolejnych sukcesów klubu wytykali mu zażyłość z dyktatorem. Jedna z gazet prowokacyjnie zamieniła ich żółto-niebieskie barwy na czerwono-białe, kojarzące się z rządem Łukaszenki. Faktycznie im sprzyjał – tu dorzucił się do remontu stadionu, tam łaskawym okiem spojrzał na ich zeznania podatkowe. Mimo że od futbolu zdecydowanie woli hokej, to na meczach europejskich pucharów z przyjemnością ogrzewał się w blasku stadionowych jupiterów. Przekaz szedł w świat.

BATE przyspieszało: awans za awansem od trzeciej ligi do ekstraklasy i pierwsze mistrzostwo po czterech latach istnienia. Klub opuszczali najlepsi piłkarze, ale drużyna nie traciła jakości. Przychodzili wychowankowie, bo szkolenie dla Kapskiego od początku było ważne: poza stadionem wybudował też świetną akademię i zarządził, że wszystkie drużyny młodzieżowe mają grać w tym samym ustawieniu co pierwszy zespół, z podobnymi założeniami taktycznymi. – Nie robimy kominów płacowych, bo wolimy inwestować w infrastrukturę. Wychowankowie to połowa naszej kadry, czasami tylko ściągamy jakieś duże nazwisko jak na Białoruś, ale pod jednym warunkiem: taki piłkarz musi pasować do nas mentalnością i poziomem. Nie może to być ktoś, kto z góry spojrzy na nasz klub – tłumaczył Kapski w wywiadzie dla UEFA.

BATE, które już cztery lata po awansie do Ligi Mistrzów zarobiło ponad 25 milionów euro z samej gry w europejskich pucharach, zaczęło działać na białoruskim rynku na wzór Bayernu Monachium. Jeśli jakiś piłkarz wyróżniał się w innym zespole, szybko trafiał do Borysowa. To co po awansie do Ligi Mistrzów miała zrobić Legia Warszawa, zrobiło BATE. Pieniędzy nie roztrwoniono, bo klub wciąż miał te same ideały, wizję i Kapskiego za biurkiem prezesa. I jego cierpliwość: przez 22 lata zatrudnił zaledwie czterech trenerów, średnio pracowali po 5 lat. Stabilizacja w klubie pozwoliła pójść za ciosem: po pierwszym awansie w sezonie 2008/2009 jeszcze cztery razy awansowali do fazy grupowej Ligi Mistrzów, a gdy to się nie udawało, zazwyczaj lądowali w Lidze Europy wciąż dopisując punkty do rankingu UEFA. To ich ogromna siła – te 27,5 tys. punktów, dzięki którym wyprzedzają w rankingu m.in. RB Lipsk, Galatasaray, Milan czy Feyenoord i są rozstawieni podczas losowań eliminacyjnych. A że z reguły mistrzostwo zdobywali w cuglach, to drogę do pucharów mieli niespecjalnie wymagającą. Oczywiście, żadna to ujma, sami to wypracowali.

BATE po śmierci Kapskiego

W zeszłym roku Kapski zmarł, co musiało odbić się na funkcjonowaniu klubu. Żeby kontynuować jego projekt oddano klub w ręce syna - Andrija Kapskiego. Ojciec przygotowywał go do tej misji od kilku lat, co jakiś czas przebąkując w wywiadach, że ma już dosyć, jest zmęczony i chciałby odejść z klubu, a następca jest gotowy. Mówił tak w 2014, później jeszcze w 2016 roku, ale z klubem był do końca. Jego ostatnia droga przebiegała od klubowego budynku na środek boiska. Odszedł żegnany szpalerem chłopców z akademii i piłkarzy pierwszej drużyny.

O tym, że nauka nie poszła w las, świadczy jedna z pierwszych decyzji jego syna. Jako nowego trenera wskazał Alaksieja Bahę, który był wyborem bardzo racjonalnym. Przez siedem lat przygotowywał się do przejęcia drużyny jako asystent, więc doskonale znał klub i wiedział w jakiej jest sytuacji po śmierci wieloletniego prezesa. Mimo to, mistrzostwo w tym sezonie wcale nie jest pewne. - Obecny sezon pokazuje, że drużyna nie jest aż tak mocna, jak wcześniej. W poprzednich rozgrywkach ligowych dominowała od pierwszych kolejek – mówił Marek Zub, były trener białoruskiego Szachciora Soligorsk, w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego". Na Białorusi gra się systemem wiosna-jesień, w zeszły weekend rozegrano 11 kolejkę, a BATE jest wiceliderem z dwoma punktami straty do Dynama Brześć.

Baha o Piaście wypowiada się z dużym szacunkiem, opisuje Polskę jako kraj ze świetnymi stadionami, kibicami i dobrym opakowaniem meczów. O poziomie piłkarskim mówi niewiele. – Musieli wygrać z Legią, Lechem, Jagiellonią i Lechią. A polskie kluby wyróżniają się dobrą fizycznością, siłą i agresywną grą. Ponadto Piast po raz pierwszy weźmie udział w Lidze Mistrzów, więc będą szalenie zaangażowani. Spodziewam się ciężkiej konfrontacji – mówił na gorąco po losowaniu dla oficjalnej strony klubu.

Dla BATE rywalizacja z Piastem to tylko pierwszy krok. Wbrew przysłowiu, nie najtrudniejszy. Dla pozostałych polskich klubów niezła okazja by przypomnieć sobie, że cierpliwością, konsekwencją i dobrze funkcjonującą akademią można wiele zdziałać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.