Michał Okoński: Przygoda Tottenhamu przypomina bajkę "Toy Story"

- Ostatnie tygodnie sprawiły, że znów zamieniłem się w zachwyconego dzieciaka, który naprawdę wierzy, że wszystko jest możliwe i to nie tylko w jakiejś tam piłce nożnej - mówi w rozmowie ze Sport.pl Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego", kibic Tottenhamu.

Antoni Partum: Co było kluczowe w awansie Tottenhamu do finału Ligi Mistrzów?

- Mauricio Pochettino jeszcze przed pierwszym meczem z Ajaksem zakończył konferencję prasową hasłem: ”do gwiazd i jeszcze dalej!”. Nie wiem na ile świadomie nawiązał do postaci Buzza Astrala - bohatera filmu „Toy Story”, który nie przyjmował do wiadomości, że jest tylko zabawką, i dlatego mógł robić rzeczy, które wszystkim wydawały się niemożliwe. Wygląda na to, że Pochettino wytłumaczył piłkarzom, że latanie nie jest wcale niemożliwe.

Zobacz wideo

To było ważniejsze od kwestii taktycznych?

 - Mówiąc o drugim meczu z Ajaksem możemy oczywiście twierdzić, że wejście Fernando Llorente było bardzo ważne, bo nękał obronę Ajaksu, przy okazji zgrywając piłki do gry Lucasa, autora trzech bramek. Ale ile w historii futbolu widzieliśmy już meczów, podczas których gra się va banque, a gole wcale nie przychodzą, a raczej dostaje się łomot po kontratakach. Największą siłą futbolu jest jego nieprzewidywalność. I to, że czasem decydujące może się okazać czyjeś wielkie serce. Wiara, że można dokonać niemożliwego. Tylko tyle i aż tyle. Kluczowe było, że Tottenham stał się prawdziwą drużyną, z odpowiednim nastawieniem mentalnym. Prawdziwą, czyli taką, w której każdy czuje się ważny - nawet jeśli nie gra albo wchodzi na końcówki spotkań.

No właśnie: w kluczowych meczach – z Manchesterem City oraz Ajaksem Amsterdam – najważniejsi okazali się Llorente oraz Lucas, czyli piłkarze, którzy kilka lat wcześniej zostali skreśleni przez Juventus i PSG.

- Ba, awans do finału został wywalczony bez kontuzjowanego Harry`ego Kane`a, a przecież ten napastnik nie był jedyny, który miał kłopoty ze zdrowiem… Tak, wydaje mi się, że najpiękniejsze w tej historii jest to, że rozmawiając o Tottenhamie mówimy o drużynie, a nie o poszczególnych gwiazdach. Kiedyś nawet Pochettino opowiadał anegdotę, że gdy jako piłkarz grał w finale Pucharu Króla i drużyna pozowała do zdjęcia tuż przed pierwszym gwizdkiem, to miał ogromne poczucie niesprawiedliwości.

Dlaczego?

- Bo na zdjęciu jest tylko jedenastu piłkarzy, a jego zdaniem powinna być cała kadra, bo każdy odegrał swoją rolę. W Tottenhamie też tak było. To nie tylko Lucas i Llorente okazali się niespodziewanymi bohaterami. Gdy myślę o meczu 1/8 finału z Borussią Dortmund, przypominam sobie kapitalny występ Jana Verthongena, który zagrał na lewej obronie, choć to nie jest jego ulubiona pozycja - i został graczem meczu. Takich historii było znacznie więcej.

Twierdzi pan, że futbol jest okrutny. I dodaje, że bycie kibicem to pasmo udręk przypominające raczej wyniszczające uzależnienie niż radosną rozrywkę. Ale teraz nie może pan narzekać.

- Ostatnie tygodnie sprawiły, że znów zamieniłem się w zachwyconego dzieciaka, który naprawdę wierzy, że wszystko jest możliwe i to nie tylko w jakiejś tam piłce nożnej. Ale co do okrucieństwa futbolu, to nie jest tak, że nie mogę absolutnie narzekać. Formułując tę myśl nie odnosiłem się do jednej drużyny, ona ma uniwersalny charakter.

To znaczy?

- Z jednej strony radowałem się jak dziecko po golu Lucasa na 3:2, a z drugiej strony, gdzieś w głębi duszy, zrobiło mi się cholernie przykro. Patrzyłem na piłkarzy Ajaksu, których grą fascynowałem się przez wiele miesięcy, a którzy teraz wyglądali, jakby ktoś w ciągu kilku sekund odebrał ich życiu sens. Wszyscy gracze padli na murawę i zaczęli płakać. Zrozumieli, że ta szansa się już dla nich nigdy nie powtórzy.

W zeszłym sezonie Tottenham był bardzo bliski wyeliminowania Juventusu w 1/8 finału LM, ale w ciągu kilku minut stracił dwa gole i szanse na awans. Giorgio Chiellini powiedział po tamtym meczu: ”Czuliśmy, że wygramy nawet, gdy przegrywaliśmy. Taki już jest urok Tottenhamu. Kreują mnóstwo sytuacji strzeleckich, ale na końcu i tak zazwyczaj przegrywają”. Czy coś się wreszcie zmieniło?

- Chiellini nie był pierwszym, który zdiagnozował DNA Tottenhamu. Już kilka lat wcześniej Roy Keane w swojej autobiografii opisywał, jak sir Alex Ferguson wypowiadał się o graczach tej drużyny. Że zamiast wygłosić jakąś motywacyjną przemowę, mówił do zawodników tylko: „panowie, to jest Tottenham”, co miało oznaczać, że i tak mu dolejemy. Ale wydaje mi się, że dziś to już nie jest taka drużyna. A przynajmniej że się zmienia.

Kiedy zaczęła się ta zmiana i ile potrwa pięć minut tej drużyny?

 - To nie pięć minut, a pięć lat, bo początkiem zmian było zakontraktowanie Pochettino w 2014 roku. I to właśnie jego przyszłość jest najważniejsza, jeśli mówimy o tym, co czeka Tottenham w kolejnych miesiącach. Argentyńczyk daje do zrozumienia, że skoro jego zespół należy już do elity, to on powinien dostać narzędzia, aby londyński zespół zagościł w czołówce na dłużej.

Transfery?

- Czas wykonać kolejny krok. Wciąż jednak nie wiadomo, czy prezes Daniel Levy jest w stanie zmienić ten racjonalny – i skądinąd sprawny – system finansowania drużyny, w którym nie kupuje się raczej zawodników za 100 milionów. Czy prezes jest w stanie zaspokoić potrzeby Pochettino? I czy – w przypadku wygranej Tottenhamu w LM – Pochettino w ogóle pozostanie w klubie?

Dlaczego miałby odchodzić?

- Bo jak odchodzić, to najlepiej będąc na szczycie.

Chciałby pan powrotu Garetha Bale`a?

- To byłaby bardzo piękna historia. Chyba aż za bardzo: mam spore wątpliwości, czy Tottenham mógłby zapłacić Walijczykowi nawet siedemdziesiąt procent tego, co obecnie zarabia w Realu [około 16 milionów euro za sezon]. Nie mówiąc już o poziomie sportowym i o zdrowiu Walijczyka, który mógłby mieć problemy w lidze o tak szaleńczym tempie jak Premier League.

Kto wygra finał Ligi Mistrzów?

 - Nie mam pojęcia. W ogóle go sobie nie wyobrażam. I nie chcę sobie wyobrażać. Ze względu na okoliczności będzie to zupełnie inny mecz niż te dotychczasowe ligowe. Jak mówił Pochettino, finałów się nie gra, finały się wygrywa.

Oczywiście wygrywanie opiera się na taktyce, ale wydaje mi się, że klucz do sukcesu będzie w sercu i emocjach. Bo pozostałe kwestie, nazwijmy je: zimne i obiektywne całkowicie przemawiają za Liverpoolem. Oni mają lepszych piłkarzy, szerszą kadrę i grają ładniejszą piłkę. Tottenham też próbuje stosować wysoki pressing, walczyć na całego itd., ale - przy tej intensywności, z jaką ruszają się piłkarze Pochettino - to The Reds naprawdę grają heavy metal.

Pisze pan, że w piłce nożnej nie istnieje teraźniejszość. Kibice zawsze odwołują się do sukcesów z przeszłości lub snują ambitne plany na przyszłość. Co w takim razie kibic Tottenhamu odczuwa w tej chwili?

- Bardzo się cieszę z tego pytania, bo dotyka czegoś najważniejszego, czego w tych dniach doświadczam. Przez 30 lat kibicowania nie znałem tego uczucia; życia w czasie intensywnie teraźniejszym. To proste: gdy tylko zaczynam się martwić, czy Eriksen przedłuży kontrakt, czy ktoś odkupi Kane`a, co z przyszłością Pochettino, to udaje mi się myślami wracać do momentu, który właśnie trwa. Do teraźniejszości, nareszcie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA