Lucas Moura znowu bohaterem Tottenhamu. A niedawno bez żalu oddał go inny gigant

Prawie nie wyszli z grupy. Prawie nie robią transferów. Prawie odpadli tuż przed finałem. Nie prawie czyni jednak wielką różnicę, a Lucas Moura. To kolejny z nieoczywistych bohaterów wykreowanych przez tegoroczną edycję Ligi Mistrzów. Jego gol przeciwko FC Barcelonie zapewnił Tottenhamowi awans z grupy, a hattrick w półfinale wejście do finału.
Zobacz wideo

Jednym strzałem powalił na ziemię kilku piłkarzy Ajaksu i swojego trenera. W szóstej minucie doliczonego czasu gry, gdy wydawało się, że Tottenham zmarnował już wszystkie okazje w tym meczu wbiegł między dwóch obrońców i płaskim strzałem odbitym jeszcze od nogi Matthijsa de Ligta trafił do siatki. Wprowadził Tottenham do finału, w którym nigdy jeszcze nie był. Do finału rozgrywek, na które on miał być za słaby. Władze i trener PSG uznali, że w ich wielkiej drużynie miejsca dla Lucasa nie będzie. I sprzedali go po kosztach do Anglii.

Lucas Moura niepotrzebny w PSG

Przed pierwszym półfinałowym meczem mówił, że będzie to najważniejszy moment w jego życiu. Marzył o nim jako chłopiec biegający po ulicach Sao Paulo. – Chodzi jednak o zdobywanie trofeów. Musimy chcieć więcej – stwierdził. On był spragniony najbardziej ze wszystkich. Cztery minuty po pierwszym golu, strzelił drugiego udowadniając swoją wszechstronność. Bo Lucas nie dość, że może grać na każdej pozycji w ofensywie, to i szybko biega, i krótko przy nodze prowadzi piłkę, i zastawić się potrafi, mimo że nie dorósł nawet do 175 cm.

Imponował zadziornością, gdy wyszarpywał piłkę z rąk obrońcy Ajaksu przy linii bocznej, gdy do końca meczu pozostało tylko kilka minut. Nie uznał, że piłka zgrana przez Dele Alli’ego jest stracona, bo biegło do niej dwóch stoperów Ajaksu, a w dodatku mieli bliżej od niego. Przyspieszył i wdarł się między nich. Trafił idealnie – jak przy pierwszym golu. Został piątym w historii zdobywcą hattricka w półfinale Ligi Mistrzów. Pierwszym Brazylijczykiem, który dokonał tej sztuki.

Kto wie, czy po trzecim golu oprócz piłkarzy Ajaksu na twarze nie padli też działacze PSG, którzy budując drużynę mającą wygrać Champions League stwierdzili, że Lucas się jej nie przyda.
– To był trudny czas. Najgorsze siedem miesięcy mojego życia. Miałem za sobą niesamowity sezon. Strzeliłem najwięcej bramek w zespole, pomijając Cavaniego, a w następnym sezonie nie byłem powoływany. Ćwiczyłem, ale nie grałem i wracałem do domu. Kontynuowałem treningi, dając z siebie wszystko i Bóg ofiarował mi największy dar. Syna – powiedział.

Lucas Moura, kolejny z nieoczywistych bohaterów tej edycji Ligi Mistrzów

Tottenham kupił go w styczniu 2018 roku i od tamtej pory nie sprowadził już żadnego piłkarza, bo pieniądze oszczędzano na nowy stadion. Pochettino budował drużynę bez wzmocnień, a sam Lucas długo był tylko uzupełnieniem jego składu. I to niespecjalnie trafionym, bo wchodząc w końcówkach meczów albo zastępując kontuzjowanych piłkarzy przez pierwsze pół roku zaliczył tylko jedną asystę. Nie zdobył żadnej bramki, więc kibice zdążyli go już okrzyknąć „niewypałem”. Mówili o 28 milionach euro wyrzuconych w błoto.

Ale w tym sezonie jest inaczej. Lucas wyspecjalizował się w strzelaniu kluczowych goli. Gdyby nie jego trafienie w ostatnim meczu fazy pucharowej przeciwko Barcelonie, to Tottenham grałby w Lidze Europy. Kilka minut przed końcem meczu wślizgiem wbił piłkę do bramki i z powrotem zmienił kurs na Ligę Mistrzów. A gdy w półfinale Tottenham ponownie zdawał się z niego zbaczać, chwycił za ster i znów nakierował drużynę prosto na Madryt.

Kibice Tottenhamu cieszyli się z goli Lucasa Moury, ale starsi kibice w Brazylii pamiętają go jako Marcelinho. Tak wołano na niego w dzieciństwie, bo w drużynie występował z jeszcze jednym Lucasem i trzeba było ich jakoś odróżnić. A że do nowego klubu przyszedł ze szkółki piłkarskiej Marcelinho Carioki, to wybór był oczywisty. Posturą przypominał zresztą byłego pomocnika Corinthians, więc wszystko się zgadzało. Aż do 2010 roku, gdy zadebiutował w seniorskiej drużynie Sao Paulo, której Corinthians jest największym rywalem. Kibicom przypominał się były piłkarz nielubianej drużyny. Oficjalna wersja odejścia od używania pseudonimu jest taka, że to rodzice Lucasa prosili, by pisał historię pod swoim imieniem. W takie tłumaczenie wierzy niewielu. Popularniejsza jest teoria, że to kibice zmusili go do tej zmiany.

W środę Lucas napisał najpiękniejszy rozdział swojej historii. Został kolejnym z nieoczywistych bohaterów, których wykreowała tegoroczna edycja Ligi Mistrzów.




Więcej o:
Copyright © Agora SA