Ernesto Valverde. W głowie piłka, w ręce aparat, w pamięci porażka z Romą

Historia zatacza koło. Znów zespół Valverde ma dużą przewagę po pierwszym meczu, znów jedzie na obcy stadion i na tym podobieństwa mają się skończyć. Rok temu Barcelona odpadła w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, a jej trener omal nie został zwolniony. Tamta porażka była kluczowa, by teraz piłkarze mówili, że to "crack" i nie chcieli pracować z nikim innym.
Zobacz wideo

Ernesto Valverde kucając obserwował mecz z AS Romą. FC Barcelona przegrywała 0:2, a za kilka minut miał paść trzeci gol i wyeliminować jego zespół. Ręką podpierał brodę, nieco zasłaniał spuszczone kąciki ust. Był sam. Wtedy zdjęcie zrobił mu fotoreporter „Reutersa” i przedstawił tyle emocji, że Valverde, wzięty fotograf, mógł mu pozazdrościć. - Samotność jest główną cechą osób, które pojawiają się na jego zdjęciach – zrecenzował album hiszpańskiego trenera pisarz Bernardo Atxaga.

Nigdy nie był bardziej samotny niż wtedy. Piłkarze go skrytykowali, kibice domagali się zwolnienia. Miał być za mały do pracy w ich wielkim klubie. Zbyt defensywny wobec ich ofensywnych oczekiwań. Valverde długo leczył kaca i wyciągał wnioski. Ale jeszcze dłużej zmazywał plamę. Dubletem w zeszłym sezonie, wygraniem ligi w tym, perspektywą finału Ligi Mistrzów, a także wizją taktyczną, psychologicznymi umiejętnościami i swoim spokojnym usposobieniem udało mu się to zrobić. Po raz pierwszy, odkąd pracuje na Camp Nou nikt nie podważa jego umiejętności. „To crack” – mówią piłkarze. A najgłośniej z zachwytu pieje Lionel Messi.

Trener uczący się na błędach

Jego największym grzechem w przegranym 0:3 spotkaniu z Romą było niereagowanie na to, co dzieje się na boisku. Barcelona była pogubiona, zmęczona, straciła dwie bramki, a z ławki nie poszedł żaden impuls. Jakby Valverde czekał aż wszystko samo jakoś się poukłada. Pierwszą zmianę zrobił dopiero w 81. minucie – na kilkadziesiąt sekund przed trzecim golem Romy.

Minął rok, a Barcelona jest już w półfinale kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Przed tygodniem rywalizowała z Liverpoolem w pierwszym meczu i od początku drugiej połowy przeżywała katusze. Ale jakże inna była reakcja ich trenera! Valverde w 60. minucie zdjął z boiska Philippe Coutinho, wprowadził na prawą obronę Nelsona Semedo, a grającego tam do tej pory Sergiego Roberto przesunął do środka pola. Barca odzyskała kontrolę i stabilność, bo formacje grały bliżej siebie. Liverpool przez kilkanaście minut nie stwarzał zagrożenia, do czasu aż Jurgen Klopp nie rzucił wszystkich sił do ataku, by zdobyć chociaż jedną bramkę. Ale wtedy, Barcelona prowadziła już 3:0.

Kataloński „Sport” wskazuje Valverde jako jednego z największych wygranych tego spotkania. Bo umiejętnie reagował na przebieg gry. Bo wystawił w pierwszym składzie Arturo Vidala, który dorównał fizycznie pomocnikom „The Reds”. Bo zagrał Philippe Coutinho, co pomogło uzyskać kontrolę nad meczem i lepiej bronić, gdy piłkę miał rywal. Nie było to pierwsze spotkanie w tym sezonie, w którym Valverde wykonał znakomite posunięcia taktyczne. W pierwszym ligowym El Clasico dokonał bardzo podobnej zmiany – gdy Real zaczął dominować, wpuścił na boisko Semedo za Rafinhę. Roberto znów przeszedł do środka pola, a Barca wygrała 5:1. I to bez pomocy Messiego, który miał złamaną rękę.

Gdy w wyjazdowym meczu z Sevillą jego zespół przegrywał 1:2 do przerwy, Valverde zmienił ustawienie na 1-4-2-3-1 i zaskoczył rywala Messim na pozycji „dziesiątki”. Ousmane Dembele wszedł za Arturo Vidala, Barcelona przyspieszyła i wygrała 4:2. Ten manewr powtórzył też z Rayo Vallecano na Camp Nou. Po pierwszej połowie było 1:1, na koniec meczu – 3:1.

Klęska w Rzymie była punktem zwrotnym w jego karierze na Camp Nou. Wtedy potwierdziły się wszystkie obawy kibiców, którzy jeszcze przed zatrudnieniem Valverde mówili, że to trener zachowawczy, bojący się zmian. Że nie pracował w żadnym wielkim klubie, więc Barcelona może go przerosnąć. Że w Hiszpanii wygrał tylko Superpuchar. Wśród działaczy powstała frakcja domagająca się jego zwolnienia, ale kilka tygodni później, Valverde miał już mistrzostwo Hiszpanii i Puchar Króla. Zaczął odbudowywać zaufanie i wszystkim tym opiniom zaprzeczać.

Drugi profil Ernesto Valverde

Najpierw musiał chwilę odpocząć, ochłonąć i złapać dystans, by przeanalizować co właściwie się wydarzyło, skoro po pierwszy meczu prowadził 4:1 i wydawało się, że jest już w półfinale. Nigdy nie był tak radykalny jak Pep Guardiola czy Luis Enrique. Potrafił dać sobie czas. Chwycił za aparat i odizolował od wszystkich. Znajomi Ernesto mówią, że potrzebuje samotności do życia. Głęboko w środku jest nieśmiały i lubi mieć swoją przestrzeń. Jeszcze podczas kariery piłkarskiej zdarzało mu się znikać podczas zgrupowań. Zakładał aparat na szyję i ruszał w miasto, by fotografować. Im mniej znane miejsca, tym lepiej.

„Jego zdjęcia pokazują świat, który nie jest domem, mieszkaniem, krajem. To przestrzenie takie jak hotele, samoloty, autobusy, boiska piłkarskie, strefy turystyczne i miejsca, w których każdy człowiek może poczuć się samotny. Samotność jest główną cechą osób, które pojawiają się na jego zdjęciach” – tak album „Medio Tiempo”, w którym znalazło się 66 czarno-białych zdjęć autorstwa Valverde, zrecenzował pisarz Bernardo Atxaga. Jego fotografie są pełne melancholii. To zdjęcia z pracy: robione z autobusu, gdy fanatyczni kibice Olympiakosu prawie wpadają pod jego koła chcąc podejść jak najbliżej piłkarzy. Z szatni, w której stoi tylko tablica z taktycznymi gryzmołami. Z boiska Metalisa Charków otoczonego pustymi trybunami.

Swoje zdjęcie ma też dostawca kanapek z Olympiakosu, kolega z Athletiku Bilbao, policjant oddzielający piłkarzy od kibiców. Poza tym - codzienność: puste hotele, samoloty, walizki. Rzadziej: krajobrazy i budynki. Ernesto fotografuje też swoją żonę i córkę. – Ma dwie ręce. Japońska czuwa nad krajobrazami, a niemiecka dba o portrety. Część zdjęć jest twarda, dość surowa. Inne delikatne, pełne czułości – uważa Atxaga.

Do albumu trafiły zdjęcia wykonane w latach 2004 – 2012. Ale Valverde fotografią interesował się i wcześniej, i później. Będąc piłkarzem Barcelony skończył Kataloński Instytut Studiów Fotograficznych. Robił zdjęcia kolegom z roku, publikował w kilku gazetach. Trenując w Grecji organizował wystawy, a cały zysk z biletów i sprzedaży zdjęć przekazywał na organizacje pomocy społecznej, które działały w rejonach najbardziej dotkniętych kryzysem gospodarczym. – Przez te lata wiele w Grecji widziałem… Chcę pomóc – mówił Valverde.

- Zarówno na zdjęciu, jak i w drużynie piłkarskiej szuka się równowagi. W obu przypadkach wszystko zależy od elementów, jakie się ma - stwierdził podczas prezentacji wspomnianego albumu. Podkreślał też, że myślał, aby "zająć się fotografią po zakończeniu kariery piłkarskiej, ale futbol uzależnia i zajmuje głowę". Ma w niej też miejsce na książki. Ulubiona to „Sentimental Journey 1971-2017” Arakiego Nobuyoshiego. – Urzekła mnie historia i wrażliwość jaką pokazuje – tłumaczył wybór. Najczęściej czyta w łóżku, tuż przed zaśnięciem. A na bezludną wyspę zabrałby książki trzech najbardziej inspirujących go autorów: Bernardo Atxagi, Davida Trueby i Jima Thompsona. W jego biblioteczce najwięcej jest jednak albumów ze zdjęciami.

Nie lubi kar. Problemy rozwiązuje rozmową

- Myślę, że książki pomagają nam wszystkim mierzyć się z konkretnymi sytuacjami w życiu. Zawsze można znaleźć jakieś analogie. Odniesienia do futbolu też – uważa. Może to z książek psychologicznych nauczył się tak zarządzać grupą i rozładowywać napięcie. Valverde lubi powtarzać, że ogień gasi się wodą, a nie benzyną. W tym sezonie musiał mieć spory jej zapas, bo problemów nie brakowało. Choćby dyscyplinarnych z Arturo Vidalem i Ousmane Dembele. Chilijczyk, na początku sezonu, nie był zadowolony ze swojej pozycji w zespole i zamieścił na Instagramie zdjęcie z podpisem: „z Judaszami się nie walczy, oni wieszają się sami” i kilkoma emotikonami pięści. Adresatem niemal na pewno był Valverde, który później porozmawiał spokojnie z piłkarzem i poprosił o cierpliwość. Obiecał, że dostanie szansę. Słowa dotrzymał i Vidal pomógł Barcelonie wygrać pierwszy mecz z Liverpoolem w półfinale Ligi Mistrzów.

Gdy Dembele spóźniał się na treningi, trener mówił o tym niewiele. Swoim asystentom miał powiedzieć tylko, że nie jest niczyją niańką i nie będzie nikogo w szczególny sposób pilnował. Jeśli dziennikarze liczyli, że usłyszą z jego ust ostre zdania, zawiedli się. Valverde uznał, że wysoka kara grzywny nałożona przez klub jest wystarczająca i sam nie wyciągał większych konsekwencji. Sprawę znów załatwił szczerą rozmową, a dziennik „Mundo Deportivo” stwierdził, że Valverde potrafił znaleźć złoty środek i odpowiedni balans między karą, a przebaczeniem. O kolejnych wybrykach Francuza na razie nie słychać.

Porozmawiać w cztery oczy musiał też z Malcomem – transferem działaczy, a nie jego. Co od początku przełożyło się na ich współpracę. Valverde dawał dość jasno do zrozumienia, że nie prosił o sprowadzenie tego piłkarza i nie zamierza na niego stawiać. W końcu wyjaśnił samemu zawodnikowi, jaką rolę przewiduje dla niego w tym sezonie. Zapewnił Malcoma, że otrzyma swoje minuty, ale nie będzie ich dużo. Mimo to, Brazylijczyk zdobył w tym sezonie kilka ważnych bramek – w meczu z Villarealem (4:4), z Realem Madryt (1:1) czy z Interem (1:1).

Trudne momenty przytrafiały się też na boisku, ale za każdym razem Barcelona wychodziła z nich obronną ręką. I spora w tym zasługa Valverde. W ostatnim tygodniu września Barca złapała zadyszkę. Dwa razy straciła punkty u siebie w meczach z Gironą i Athletikiem, a po drodze przegrała na wyjeździe z Leganes. Trener doszedł wtedy do wniosku, że Coutinho, Dembele, Messi i Suarez nie mogą grać razem, bo zespołowi brakuje równowagi w środku pola. Rozwiązaniem był Arthur, który zaczął grać w pierwszym składzie, uporządkował grę i pchnął Barcelonę do kolejnych zwycięstw. Trener był elastyczny, gdy kilka tygodni później rękę przed ważnymi spotkaniami z Interem w Lidze Mistrzów oraz Realem i Sevillą w lidze złamał Leo Messi. Zdecydował się wtedy zagrać czwórką pomocników, co sprawdziło się przede wszystkim przeciwko „Królewskim” (5:1). A gdy kontuzja wyeliminowała Samuela Umtitiego,

Valverde odważnie postawił na Clementa Lengleta, który spisuje się tak dobrze, że chociaż jego rodak jest już zdrowy, to siedzi jedynie na ławce rezerwowych.

Zresztą, znajomi Valverde podkreślają, że nigdy nie był radykałem. Potrafił przystosować się do okoliczności już jako piłkarz, gdy przychodziło mu być jedynie rezerwowym. I to samo ma jako trener. Chociaż sam uwielbia ustawienie 1-4-2-3-1, to jego Barca najczęściej gra „świętym” 1-4-3-3. Nie ma jednak oporów, by jego drużyna w niektórych meczach oddała inicjatywę rywalowi, bo – jak twierdzi – „nie wygrywa się posiadaniem piłki, tylko okazjami, które się stwarza”.

Ernesto Valverde to uczeń Cruyffa

Valverde dopiero zaczął pracę, a kibice nie mogli zrozumieć, dlaczego chce by jego zespół grał dwoma napastnikami – Messim i Luisem Suarezem. Jak ktoś, kto przeszedł szkołę Johana Cruyffa mógł zdecydować się na tak drastyczne odejście od ideałów? Kilka tygodni temu, w rocznicę śmierci Holendra, wspominało go kilku jego uczniów.

– Jego dziedzictwo wciąż jest widoczne. Nie polega tylko na konkretnym systemie i stylu, ale wpływa na pracę obecnych trenerów. Chociaż my wszyscy mówiliśmy, że nigdy nie będziemy chcieli zostać trenerami, to spójrzcie teraz – śmiał się Valverde. – W grze Barcy można dostrzec pomysły Cruyffa: granie środkiem, ataki pozycyjne, linie podań, utrzymywanie się w posiadaniu piłki czy koordynację poruszania się. Teraz wszyscy mówią o ataku pozycyjnym i wydaje nam się to czymś normalnym, ale wówczas to było science fiction. Taki jest nasz styl. Potrzebujemy piłki, aby wygrywać i czuć się komfortowo – mówił. Podkreślił jednak: - Wszystko trzeba dostosować do posiadanego zespołu.

Wtedy, dość niespodziewanie stracił Neymara i dlatego zrezygnował z ustawienia ze skrzydłowymi. 1-4-4-2 było dobre, bo szybko przyswajalne. A czasu miał niewiele. Musiał zapewnić drużynie równowagę w trudnym momencie, gdy znacząco zmieniła się sytuacja kadrowa, a władze klubu były krytykowane z każdej strony. W dodatku, Barca została zdemolowana przez Real w meczu o Superpuchar (1:5 w dwumeczu). Efekty były natychmiastowe, bo zespół Valverde był niepokonany w kolejnych 29 meczach, co do tej pory jest jego najlepszą passą.

Ten sezon jest spokojniejszy, więc Barca gra w typowym dla siebie ustawieniu, ale eksperyment z poprzednich rozgrywek tylko jej pomógł. W trudnych momentach Valverde zmienia formację i zaczyna grać inaczej. Jest trudniejszy do przeanalizowania, mniej przewidywalny i spokojniejszy, bo zawsze ma plan B. - Podoba mi się ta Barca. Jest mniej podań, drużyna gra bardziej wertykalnie. Jest przy tym wierna swojemu modelowi, w którym bramkarz gra dobrze nogami i wszyscy uczestniczą w grze. Jej piłkarze są bardziej bezpośredni, przez co teraz mniej się nudzę – mówi Fabio Capello.

Niewielu przypuszczało, że Ernesto zostanie trenerem. – Nie lubił dyskusji w szatni. Krzyków, rozwiązywania problemów na gorąco. Wolał słuchać niż mówić. Nie przypuszczałem, że kiedyś wróci na Camp Nou w roli trenera – zdradził Aitor Larrazabal, jego kolega z Athletiku. Valverde zagrał dla Barcelony 22 spotkania, strzelił 8 goli. - Nie byłem dobrym zakupem – przyznał szczerze. - Przyszedłem do klubu z kontuzją kolana, moja operacja nie przebiegła dobrze, dlatego ponownie musiałem być operowany. Później zoperowano mi kość łonową, a w następnym roku przeszedłem do Athletiku. Jako piłkarz nie odniosłem tutaj sukcesu. Trenerski etap będzie lepszy od piłkarskiego – obiecał na początku pracy.

Słowa dotrzymał. Po dwóch sezonach ustawia się go w jednym szeregu z najlepszymi trenerami w historii Barcy: tylko sześciu szkoleniowców rozpoczęło pracę od dwóch mistrzostw Hiszpanii z rzędu. Valverde przegrał zaledwie dziesięć ze 115 meczów i ma niższy procent porażek niż Johan Cruyff, Frank Rijkaard czy Louis van Gaal. Zbliżone wyniki osiągał Luis Enrique, lepszy był Pep Guardiola (21 porażek w 247 spotkaniach).

Za jego kadencji Barca przegrała tylko cztery ligowe mecze i przez 70 z 76 kolejek była liderem La Liga. Pod tym względem zdecydowanie przebija osiągniecia z dwóch pierwszych sezonów Guardioli, i Enrique, i wszystkich innych trenerów w historii Barcy. „To dominacja absolutna” – jak pisze „Mundo Deportivo”.

Trzy kroki od miejsca w historii

Porażka z Rzymu wciąż jednak w nich siedzi. Sam Luis Suarez przed rewanżowym meczem z Liverpoolem odniósł się do niej cztery razy. Wtedy też Barcelona wychodziła na boisko ze sporą zaliczką, bo pierwszy mecz wygrała aż 4:1. Valverde już na konferencji po zwycięstwie nad „The Reds” niepytany przypomniał tamtą sytuację. Chciał przestrzec piłkarzy przed rozluźnieniem. – Dla nas ten pierwszy mecz się nie wydarzył – mówił stanowczo przed rewanżem. – Nie będziemy jedynie kontrolować wyniku, bo to byłoby błędem. Musimy atakować, rozegrać to spotkanie na naszych warunkach – tłumaczył.

W ostatniej kolejce La Liga nie zagrał żaden z najważniejszych piłkarzy Barcelony. Valverde od dobrych kilku tygodni zapewniał dodatkowy odpoczynek poszczególnym piłkarzom. Choćby Messiemu, który w ogóle nie zagrał z Huescą i Celtą Vigo, a przeciwko Deportivo Alaves i Villaralowi wszedł tylko na pół godziny. „Marca” uznaje, że zbudowanie tak dobrej relacji z Argentyńczykiem, to jeden z największych sukcesów Valverde. A konieczność częstszego rotowania składem była kolejnym wnioskiem wyciągniętym z zeszłorocznej porażki.

Jak bardzo tamta przegrana z Romą ostatecznie przydała się Valverde, pokazał cały bieżący sezon i końcówka poprzedniego. Czas sprawdzić, czego nauczyli się z niej jego piłkarze.

Początek meczu Liverpool – Barcelona o godz. 21. Relację na żywo będzie można śledzić na Sport.pl i w aplikacji mobilnej.

Więcej o:
Copyright © Agora SA