Superliga, czyli przedsionek rewolucji

Świat piłki jest zbudowany na emocjach, a te będą zanikać, gdy co kilka tygodni będzie grany ten sam szlagier - pisze w swoim felietonie Krzysztof Marciniak, dziennikarz Canal+ Sport.

Kibice piłkarscy plany na wtorek mają sprecyzowane. Najpierw mecz PSG - Manchester City. Rywalizacja z długą historią, bo oba kluby spotykały się w ostatnich miesiącach już pięciokrotnie. Później Bayern zagra z Barceloną, a Real zmierzy się z Juventusem. Żeby obejrzeć wszystkie mecze trzeba będzie zarwać noc i wziąć wolne z pracy, bo spotkania odbędą się w różnych strefach czasowych. Jedno w Nowym Jorku, drugie w Pekinie, a ostatnie w Sydney. Tę drobną niedogodność tłumaczy chęć popularyzacji futbolu na innych kontynentach. Wszyscy mają prawo oglądać najlepszych, wszyscy też mogą za to słono płacić.  Show must go on. 

Procesy sądowe i ogromne odszkodowania za opuszczenie Premier League

Taki scenariusz można było uznać za chorą wizję, ale tylko do momentu, gdy kilka dni temu „Football Leaks” opublikował kolejne szokujące materiały dotyczące zakulisowych gier piłkarskich potentatów. Plany stworzenia Superligi już dawno wyszły poza sferę utopijnych wizji. To już nie jest tylko straszak używany w negocjacjach, to realne plany, poparte listem intencyjnym podpisanym przez przedstawicieli 16 czołowych klubów Europy. I nie mówimy tu o odległej perspektywie, rozgrywki miałyby wystartować już jesienią 2021 roku. Trudno o bardziej jaskrawy dowód na to, że chciwość najbogatszych już wkrótce może sprawić, że dyscyplina, którą kochamy od lat zmieni się w reżyserowaną telenowelę. To scenariusz, który doskonale wpisuje się w niepokojące trendy ostatnich lat.

Drożejące bilety, rosnące w astronomicznym tempie gaże piłkarzy, budżety pompowane pieniędzmi (często podejrzanego pochodzenia) szejków i oligarchów. Zanikająca transparentność działań, korupcja, irracjonalne decyzje o organizacji Mundialu w Katarze, za czym idzie wywrócenie do góry nogami istniejącego od wieków porządku. Lista grzechów środowiska piłkarskiego jest długa, ale jako kibice potrafimy odpuszczać winy. Co kilka dni trafiamy na kapitalne akcje, fenomenalne gole i genialne mecze, które sprawiają, że łatwiej dać rozgrzeszenie. Odsuwamy od siebie myśli o nieczystych zakulisowych grach. Co jakiś czas na naszych oczach pisana jest historia, która przypomina nam, że futbol jest romantyczny. Piłka jest nieprzewidywalna, dlatego tak ją kochamy – ile razy słyszeliśmy już to zdanie? Najważniejsze, że ma potwierdzenie w faktach.

Kibice krytykują sędziego za żółtą kartkę dla Graya, który dedykował gola tragicznie zmarłemu właścicielowi Leicester

Historia Leicester, który znad ligowej przepaści w kilkanaście miesięcy wspiął się na szczyt pokazując plecy wszystkim bogaczom. Pełna polotu gra Monaco, które łokciami rozpychało się w Lidze Mistrzów, śmiejąc się w twarz wyżej notowanym klubom. Nawet ostatni Mundial to wielki wyczyn Chorwatów, którzy niezależnie od okoliczności walczyli do upadłego i w nagrodę zgarnęli srebrne medale. Pięknych historii było więcej, one dzieją się na naszych oczach: w krajowych ligach, w europejskich pucharach i na wielkich turniejach. Są jednak tacy, którym to nie odpowiada. Taki przynajmniej płynie wniosek z planów stworzenia Superligi. Jedenaście klubów założycielskich, firmujących ten nieszczęsny pomysł od razu chce zagwarantować sobie 20 lat spokoju. Gramy między sobą, nikt nie spada, komuś się poszczęści i wygra, a w kolejnym sezonie zabawę zaczynamy od nowa. Liga krajowa? Kto by się tym przejmował. Po co Bayernowi odrabianie pańszczyzny z Herthą albo Freiburgiem? Zysk z tego niewielki, a zawsze istnieje ryzyko kompromitującej wpadki. Lepiej w tym czasie zmierzyć się z Juventusem lub Chelsea. Tu będzie prestiż, tysiące ludzi na trybunach i miliony przed telewizorami. W takich meczach można dużo zarobić i biznes będzie się kręcił jeszcze lepiej. Bycie częścią Superligi jest równoznaczne z wypisaniem się z krajowych rozgrywek. Czy wyobrażacie sobie Bundesligę bez Der Klassiker? Ile uroku Serie A straci bez tradycyjnych derbów Rzymu? Alternatywą jest równoległe funkcjonowanie dwóch drużyn: jedna grałaby w Superlidze, druga w krajowych rozgrywkach. Trudno powiedzieć, która z tych wizji jest bardziej przerażająca.

Pomnik Mohameda Salaha wykpiwany przez internautów

Ludzie, którzy próbują materializować wizję zamkniętej, ekskluzywnej ligi wychodzą z założenia, że piłka to perpetuum mobile. Raz wprawiona w ruch będzie działać zawsze, niezależnie od okoliczności. To naiwne myślenie. Nawet najlepsze danie serwowane zbyt często może się znudzić. Dobrym przykładem jest sytuacja z 2011 roku, gdy los skojarzył ze sobą Real i Barcelonę w półfinałach Ligi Mistrzów, finale Pucharu Króla, a dodatkowo miały ze sobą rozegrać mecz ligowy. Od 16 kwietnia do 3 maja El Clasico było grane aż czterokrotnie! Nie miało to nic wspólnego z atmosferą wielkiego wyczekiwania na mecz, starcie gigantów spowszedniało. Uczucie przesytu pojawia się już teraz, gdy los po raz kolejny kojarzy te same zespoły. Coraz trudniej wierzyć w teorie o wyjątkowości i unikalności kolejnego starcia ekip, które grały ze sobą rok i dwa lata temu. Grupowe mecze Ligi Mistrzów czy Ligi Europy rzadko osiągają temperaturę wrzenia. Większa ekscytacja pojawia się, gdy któraś z tradycyjnych potęg ma problemy, bo straciła punkty z niżej notowanym zespołem. Świat piłki jest zbudowany na emocjach, a te będą zanikać, gdy co kilka tygodni będzie grany ten sam szlagier.

Zbudowanie zamkniętego piłkarskiego osiedla, enklawy luksusu, gdzie wstęp mają tylko najbogatsi sprawi, że futbol zacznie zjadać swój ogon. Już teraz widzimy wyścig dwóch prędkości. Bogatsi bogacą się szybciej niż biedni, dystans między poszczególnymi rynkami staje się coraz większy. Dystrybucja dóbr coraz bardziej przypomina trendy ze światowej gospodarki, gdzie 1 proc. najbogatszych ma większy kapitał niż reszta populacji. Stworzenie Superligi utrwali istniejące podziały. W mimo wszystko (jeszcze) demokratycznym świecie piłki cofniemy się do czasów, gdy oderwana od rzeczywistości arystokracja bawiła się w najlepsze, a plebs o udziale w balu mógł tylko pomarzyć. Historia uczy, że takie rozwarstwienie prędzej czy później kończy się krwawą rewolucją.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.