Eliminacje Ligi Mistrzów. Legia - Cork City 3-0. Walka z czasem

Zespół Cork City okazał się wdzięcznym poligonem doświadczalnym dla nowego ustawienia, stosowanego przed Deana Klafuricia. Jednak, choć wynik był dla Mistrza Polski nader korzystny, podobnie jak w superpucharowym starciu z Arką, w grze Legii widoczna masa niedociągnięć.

Trójka na trójkę

Szkoleniowiec warszawskiego zespołu ustawiając swój zespół poszedł za modą i postawił na popularną ostatnio formację z trójką obrońców. Samo to ustawienie cieszy się rosnącym zainteresowaniem przez to, że poprawnie wdrożone umożliwia dogodne kontrolowanie przestrzeni na boisku, zwiększa liczbę opcji podań i ułatwia tworzenie przewagi w poszczególnych sektorach. Dużymi jego minusami jest jednak trudność wdrożenia oraz konieczność posiadania odpowiednich zawodników. Decydując się na rewolucją taktyczną Klafurić musi się liczyć z tym, że przez pewien czas mechanizmy taktyczne w jego zespole będą mocno zgrzytać. Najistotniejszym pytaniem jest, jak wiele punktów i szans zostanie przez to stracone. W starciu z Cork Legia wyglądała w miarę stabilnie na tyłach, jednak jeden z kluczowych atutów trzyosobowej defensywy, jakim jest łatwiejsze wyprowadzanie piłki, nie był w tym spotkaniu zupełnie widoczny. Defensorzy warszawskiej drużyny mieli kłopot, by przenieść ciężar gry wyżej, wykorzystując wolne przestrzenie. Mało tego, ich nieporadność i bojaźliwość była często powodem, dla którego defensywni pomocnicy byli zmuszeni schodzić głębiej po piłce. Efekt? Na własnej połowie Legia miała przewagę 5 vs. 1, a bliżej bramki przeciwnika - zasieki nie do przebycia, przy siłach, które pozostawały wyżej.

Martwa strefa

Z tego względu kombinacje w ataku udawało się stworzyć przede wszystkim, dzięki akcjom indywidualnym. Na tle graczy Cork Miroslav Radović wyglądał na zawodnika z innej planety nie tylko pod kątem wyszkolenia technicznego, ale nawet i dynamiki. Rozrzucenie piłki na odrobinę wolnej przestrzeni często dawało Legionistom wystarczającą przewagę, żeby zyskać sporo metrów w kierunku bramki rywala. Generalnie im bliżej było pola karnego przeciwnika, tym akcje zawiązywały się sprawniej, gdyż widać było dużą różnicę w umiejętnościach, a zawodnicy ofensywni nie bali się ponosić ryzyka. Gorzej wyglądała sytuacja w środku pola, gdzie stworzenie przewagi udawało się rzadko, zwłaszcza, kiedy miało to nastąpić za pomocą sprawnych wymian piłki. Tym smutniejszy był to obrazek, że do używania dłuższych piłek zmuszali Legię zawodnicy o poziomie odstającym nawet od realiów polskiej Ekstraklasy.

Wygrani

Taka taktyka nie była jednak z góry skazana na niepowodzenie w tym meczu. Bardzo duża ruchliwość Jose Kantego powodowała, że to najczęściej on wcielał się w role łącznika pomiędzy liniami. Nawet w sytuacjach, kiedy nie otrzymywał piłki, jego aktywność powodowała wyciąganie rywali z linii i otwierała przestrzeń dla partnerów. W te miejsca wbiegał Radović, dość wąsko starały się także operować wahadła, pod akcje często podpinał się Mączyński. Spora liczba zaangażowanych zawodników skutkowała tym, że piłkarze Cork mieli problemy w defensywie, choćby ze zbieraniem drugich piłek. W efekcie, gdy Legia przycisnęła nieco mocniej, Irlandczycy z kłopotami oddalali zagrożenie spod własnego pola karnego. Samo jednak dostarczenie piłki przez Legię w te strefy było jednak jednym z najsłabszych punktów w grze warszawiaków.

Problem czasu

Niestety, przystosowanie zawodników do gry systemem z wahadłowymi wymaga czasu, którego Legia nie ma. Najważniejsze mecze pucharowe zbliżają się wielkimi krokami, na dniach rusza także Ekstraklasa. Tymczasem organizacja gry jest w powijakach. Kuleje przede wszystkim wyprowadzanie piłki z defensywy i interpretacja roli przez wahadłowych, którzy przy inicjowaniu akcji nie są zbyt aktywni, a w fazie obrony rzadko nadążają z odpowiednim ustawianiem się. Starcie aktualnego poziomu organizacji gry Legii z silniejszym rywalem nie skończy się dla warszawiaków przyjemnie, zwłaszcza, kiedy trafią na ekipę potrafiącą założyć wyższy pressing i / lub szybko wyprowadzającą akcje po odzyskaniu piłki. Choć sama w sobie koncepcja Deana Klafuricia zła nie jest, może zostać szybko obnażona, a szanse na to, że w kilka tygodni wszystkie elementy zdołają zaskoczyć jest mała. A w razie niepowodzenia, winny będzie tylko jeden.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.