Grzegorz Mielcarski przed startem Ligi Mistrzów: Ten trend mnie przeraża. To wszystko zaszło za daleko i zmierza w bardzo złą stronę

Jak można w jednym roku kupić takiego piłkarza jak Dembele za 17 mln euro, a po jednym sezonie sprzedać za ponad 105? Przecież to jest szokujące! Nie może wartość człowieka w jakiejkolwiek dziedzinie wzrosnąć aż tak w górę w tak krótkim czasie. Ludzie, którzy stoją za tymi transferami traktują zawodników już jak gadżety. Kiedyś chwalili się najnowszymi jachtami, prywatnymi odrzutowcami, dziś szczycą się posiadaniem konkretnych piłkarzy - mówi Grzegorz Mielcarski, były napastnik m.in. FC Porto, reprezentacji Polski, obecnie komentator w stacji NC+.

Damian Bąbol: Na pierwszy ogień: Barcelona - Juventus. Mamy przygotować się na grzmoty?

Grzegorz Mielcarski: - Z przyjemnością obejrzę to spotkanie, ale szczerze mówiąc nie spodziewam się kosmicznego poziomu. Na pewno nie zobaczymy tych zespołów w szczytowej formie. Takie drużyny jak właśnie Juventus do Ligi Mistrzów przygotowują się nie podczas sparingów, ale grając w Serie A. Mimo wszystko zapowiada się ciekawa rywalizacja. W końcu zmierzą się dwie wielkie marki, finaliści sprzed dwóch lat, ale od optymalnej dyspozycji dzieli ich jeszcze bardzo dużo.

Do Ligi Mistrzów wracają giganci m.in. Manchester United, Liverpool. Pojawią się też absolutni debiutanci: RB Lipsk. Czeka pan z niecierpliwością na którąś z tych drużyn?

- Każda z nich na pewno wniesie coś ciekawego. Ale mnie bardzo ciekawi RB Lipsk. Zobaczymy, jak taka siła, która w poprzednim sezonie zachwycała w Bundeslidze, poradzi sobie w Lidze Mistrzów. Dla nowicjuszy gra w Champions League to często zetknięcie z innym stylem, kulturą gry. To zupełnie inna rzeczywistość od tej, którą znają z rozgrywek ligowych. W dodatku te zespoły grają bez większej presji. Nikt od nich tak naprawdę nie oczekuje wielkich sukcesów i nieważne jaki budżet za nimi stoi. Najważniejsze jest zbieranie doświadczenia. Właśnie brak tego ciśnienia potrafi być ich największym atutem.

To będzie najdroższa Liga Mistrzów w historii. Nigdy wcześniej nie obserwowaliśmy takiego finansowego rozpasania w Europie w trakcie okienka transferowego. 

- Te kwoty mnie przerażają. Przekraczają wszelkie granice. Jak to w ogóle brzmi, że jakiś piłkarz kosztuje pół miliarda euro? Bo jak sobie policzymy transfer Neymara, to wyjdzie nam, że tu 50 mln euro dostaje jego menedżer, że tam 100 mln to podatek, plus jego niebotyczne wynagrodzenie i wychodzi nam astronomiczna kwota. To wszystko nie mieści się w głowie! W ogóle co takiego musi potrafić piłkarz, żebyśmy z czystym sumieniem mogli powiedzieć, że jego oglądanie jest warte tyle pieniędzy? Cała ta dyskusja na temat od kilku tygodni przerasta moją wyobraźnię. Czasami reaguje na to z uśmiechem, a czasami z politowaniem. Bo jest mi żal, że aż tyle ludzie są w stanie zapłacić za jednego zawodnika. Futbol jest piękny, wyjątkowy, ale cała ta machina zmierza chyba w złą stronę. Jak sobie porównamy ile zarabiają ludzie, którzy naprawdę ciężko pracują, ratując życie z najlepiej opłacanymi piłkarzami to wychodzi na to, że coś z tym światem jest nie tak. To istne szaleństwo, które nie pasuje mi do Ligi Mistrzów. Przekroczyło już jakiekolwiek dopuszczalne normy.

Mocno.

- Inaczej nie potrafię. Za moich czasów też pojawiały się ciężkie, sześciocyfrowe kwoty. Wydawało się, że finansowy sufit jest blisko. Nikt wtedy nie przypuszczał, że dojdzie do takiej abstrakcji, takiej niewytłumaczalnej rozrzutności. Co poszło tak do przodu w piłce nożnej, żeby operowano takimi kwotami? Co takiego magicznego ewoluowało w tej dyscyplinie? Tylko kwoty rosną w błyskawicznym tempie. Jak można w jednym roku kupić takiego piłkarza jak Dembele za 17 mln euro, a po jednym sezonie sprzedać za ponad 105? Przecież to jest szokujące! Nie może wartość człowieka w jakiejkolwiek dziedzinie wzrosnąć aż tak w górę w tak krótkim czasie. Ludzie, którzy stoją za tymi transferami traktują zawodników jak gadżety. Kiedyś chwalili się, że najnowszymi jachtami, prywatnymi odrzutowcami, dziś szczycą się posiadaniem konkretnych piłkarzy.

KAMIL ZIHNIOGLU/AP

To się chyba nie zatrzyma. Przed nami pewnie kolejne transferowe rekordy. 

- Oczywiście, że to dopiero początek. Ostatnie przełomowe ruchy za chwilę podniosą ceny niezłych, ale nie wybitnych piłkarzy. Transfer Neymara sprawił, że inni średniacy jak np. Dembele podrożeli do 100 mln euro. To wkrótce będzie normalna cena, nie wywołująca u nas większych emocji. Przykre.

Niedawno szokującym transferem wydawał się transfer Garetha Bale’a do Realu Madryt za 100 mln euro. A teraz? 

- Właśnie. Gdzie w tym wszystkim jest dzisiaj Walijczyk? Niedawno był ogłaszany najdroższym piłkarzem świata. Wydawało się, że została przekroczona tzw. bariera dźwięku, Jego niedawny transfer do Realu w ogóle nie jest już wspominany. Został właśnie sprowadzony do jakiejś drugiej, czy trzeciej kategorii. Nikt o nim nie pamięta, nikt nie będzie go rozpatrywał w kategorii historycznych. A te kwoty będą tylko rosnąć. Rynek nie nadąży produkować piłkarzy, za które będzie można płacić 100 mln dolarów, dlatego ceny za najdroższych będą cały czas szły w górę. Każdy rodzynek , który się pojawi w Lidze Mistrzów, od razu wskoczy na tę półkę. Wartości piłkarzy nie będzie już stopniować jak dotychczas, czyli z 4 mln, do 10, 30, 60 itd. Tylko od razu z poziomu 10 mln zawodnik będzie kupowany za 100 mln... Może lepiej, jak już zakończymy, bo jeszcze powiem o jedno słowo za dużo. Po prostu trudno jest mi się z tym pogodzić, bo delikatnie mówiąc jest to po prostu nieetyczne, żeby tyle pieniędzy mógł kosztować piłkarz. Zastanawiam się, jaki szacunek do pieniądza mają ci młodzi ludzie. Czy w ogóle mają? Może traktują je jak Floyd Mayweather, który za jedną walkę zgarnia 100 mln dolarów. Widziałem ostatnio jego zdjęcie gdzieś w internecie. Widać jak rzuca banknotami po podłodze, traktuje je jak zwykły papierek, który równie dobrze mógłby wyrzucić do kosza na śmieci. Obawiam się, że pieniądz dla tych ludzi też znaczy coraz mniej.

Robert Lewandowski ostatnio przyłączył się do tej dyskusji zwracając uwagę, że Bayern nie uczestniczy w tym wyścigu zbrojeń?

- Nie wypalił z niczym szokującym, żeby w Bayernie miało nastąpić trzęsienie ziemi. Powiedział to, co czuje i jak odbiera zmieniającą się rzeczywistość. Swoją postawą zapracował sobie na to, że może zabierać głos w takich sprawach. Głośno nazwał po imieniu coś, czego inni bali się dostrzec. I nie takie rzeczy wygłaszali wcześniej Manuel Neuer czy Philip Lahm. Nie wiem dlaczego niektórzy krytykują go za ten wywiad. Taka jest prawda, że Bayern nie chce brać udział w tej bezpośredniej rywalizacji na wydawanie astronomicznych kwot. Być może nawet na to go nie stać. Słowo „średniak” wyjątkowo nie pasuje do takiego klubu jak Bayern, ale takie są finansowe realia. Swoimi słowami Robert nie spowoduje, że Bawarczycy nagle zaczną szastać pieniędzmi, zapożyczając się w banku. To jest inna kultura i inna strategia prowadzenia klubu. W Monachium nikt sobie pozwoli na takie numery i dziwaczne kaprysy w stylu bogatych szejków z Paryża. Inna sprawa, że Bayern może powoli stawać się finansowym średniakiem, ale nigdy nie będzie przeciętny sportowo. Zawsze będzie walczył o najwyższe cele. Nawet jeżeli nie zamierza wydawać tyle, co inne przebogate kluby. Bo jeśli PSG kupi kolejnych piłkarzy za ponad 300 mln euro, to nie jestem pewien czy w bezpośredniej konfrontacji poradzi sobie z Bayernem. To nie jest żaden wykładnik i na szczęście dobra wiadomość dla całej dyscypliny.

Robert LewandowskiRobert Lewandowski JENS MEYER/AP

Może Lewandowski martwi się, że przez ten wyścig zbrojeń jego upragnione zwycięstwo w Lidze Mistrzów coraz bardziej się oddala.

- Możliwe. W końcu Robert zdaje sobie sprawę na czyich barkach spoczywa zdobywanie goli w Bayernie. Nie ma drugiego takiego strzelca w drużynie, który by go w tym odciążał. Owszem, inni też strzelają, ale w skali Roberta to jakiś procent. Trzeba zdać sobie sprawę, że dla wielu piłkarzy Bayern powoli nie staje się pierwszym, ani nawet drugim klubem wyboru. Wszyscy celują w ligę angielską.

Monachijczycy są w stanie osiągnąć coś więcej niż półfinał Ligi Mistrzów?

- Na tak wysokim poziomie decydują już drobiazgi, czasem dyspozycja dnia, ale Bayern wciąż jest niesamowicie silny. W składzie ma 6-7 reprezentantów, mistrzów świata. W optymalnej dyspozycji kluczowych graczy jest w stanie walczyć o najwyższe cele. To byłby brak szacunku dla tej drużyny, gdybyśmy nie uwzględniali go w roli faworytów.

W sumie dziewięciu Polaków wystąpi w nadchodzącej edycji Ligi Mistrzów. Za kogo będzie pan najbardziej trzymał kciuki? 

- Wszystkim życzę jak najlepiej, ale bardzo kibicuję Napoli. Czasami nie mogę nacieszyć się oglądania tej drużyny. Ten zespół gra niesamowicie nowocześnie, agresywnie, szybko. To trochę inne wydanie Borussii Dortmund sprzed kilku lat, za czasów Jurgena Kloppa. Ostatnie mecze pokazują, że naszej dwójce [Arkadiuszowi Miliokowi i Piotrowi Zielińskiemu] nie będzie wcale łatwo grać w pierwszym składzie. Mam nadzieję, że gole w kadrze pomogą Milikowi. Napoli gra bardzo ofensywnie, a to kibicom podoba się najbardziej. Nie ma może tak żelaznej obrony, jak np. Atletico Madryt, ale inni na pewno mogą obawiać się tej drużyny. Nie jest to wysoki zespół, nie ma w składzie drwali, którzy siłą próbują powalić przeciwnika. Wykorzystują za to spryt, dynamikę, technikę oraz kreatywność. Są w stanie ograć każdą defensywę. Nie tylko za sprawą Polaków, ale chciałbym z Napoli spędzić kilka fajnych wieczorów.

Niestety, to wyjątkowo smutne europejskie puchary dla całej ekstraklasy.

- Pozostał niesmak. Słabo, że żadnego polskiego zespołu nie stać nawet na fazę grupową Ligi Europy. W tych rozgrywkach powinniśmy mieć co roku jednego, a nawet dwóch przedstawicieli. Chwilę temu rozmawialiśmy, że w tym finansowym szaleństwie spada atrakcyjność Bayernu Monachium. A gdzie my w tym wszystkim jesteśmy? Niestety, w kolejnych sezonach czeka nas jeszcze trudniejsze zadanie. Będziemy potrzebowali cudu, żeby dostać się do Ligi Mistrzów.

Żałuje pan, że to ostatnia edycja Ligi Mistrzów w stacji NC+?

- Trochę żal. Cóż, w kolejnych sezonach będziemy oglądali ją tak, jak to było wcześniej, kiedy transmitowali ją inni. Na pewno człowiek się przywiązał. Pracę przy tych rozgrywkach można porównać jak oglądanie i ucztowanie przy okrągłym stole wśród VIP-ów. Po kilku słabszych meczach w ekstraklasie mogliśmy rozkoszować się i oceniać prawdziwych wirtuozów. Liga Mistrzów była i przez ten rok będzie jeszcze dla nas dużym wyzwaniem, ale życie nie lubi próżni. Takie są prawa rynku, każdy miał prawo wystartować o posiadanie praw i spełnienie marzeń. Trzeba to uszanować. Wygrał Polsat, który od przyszłego roku będzie pokazywał te rozgrywki u siebie. Być może trochę inaczej niż my.

Rozmawiał Damian Bąbol

Komentuj i przeżywaj z nami na żywo mecz FC Barcelona - Juventus Turyn na YouTube Sport.plKomentuj i przeżywaj z nami na żywo mecz FC Barcelona - Juventus Turyn na YouTube Sport.pl Sport.pl

Zobacz wideo
Copyright © Agora SA