Rzeźniczak: Chcemy udowodnić Chelsea, że nie jesteśmy ogórkami zza siedmiu gór

Wyjdziemy na murawę po to, aby strzelić bramkę i udowodnić, że nie jesteśmy ogórkami zza siedmiu gór. Po raz kolejny zamiast marzyć, będziemy wierzyć - mówi Sport.pl Jakub Rzeźniczak, obrońca Karabachu Agdam, który we wtorek w Lidze Mistrzów zmierzy się z Chelsea Londyn.

Sebastian Staszewski: Dlaczego trafił pan do Karabachu Agdam? Przekonały pana pieniądze, chęć przeżycia przygody czy była to jedyna konkretna oferta?

Jakub Rzeźniczak: To była szybka akcja. Karabach zadzwonił w czwartek, a już w sobotę byłem zdecydowany na transfer. Przez te dwa dni dużo dowiedziałem się o kraju, klubie, życiu w Azerbejdżanie. Skontaktowałem się na przykład z Danim Quintaną, kiedyś piłkarzem Jagiellonii Białystok, który w Karabachu gra od trzech lat. Bardzo chwalił sobie tamtejsze warunki. Zapewniał też, że nie rozczaruje mnie poziom drużyny. I miał rację. Poziom jest zbliżony do tego, jaki był w Legii Warszawa, a może nawet wyższy.

Media donosiły, że miał pan oferty z Izraela, Iranu i Ameryki. To były plotki?

Nie. Najkonkretniejszą propozycję przesłał mi Beitar Jerozolima. Nalegali przez półtora miesiąca, nie dawali żyć, dzwonili prawie codziennie. Nie byłem jednak przekonany do tego kierunku, bo przeczytałem gdzieś, że Beitar ma fanatycznych kibiców, a od presji, która była w Warszawie, chciałem odpocząć. Uznałem, że wyjazd do Izraela nie ma sensu. Sygnały z Iranu i USA też były, ale musiałbym czekać na różne sprzyjające okoliczności. A ludzie z Karabachu dali mi wszystko jak na tacy. Wystarczyło tylko podpisać kontrakt.

Chciał pan w ogóle opuścić Warszawę?

W Legii rozegrałem dwanaście sezonów. Dużo. Potrzebowałem bodźca, nowego impulsu.

Kiedy wyjeżdżał pan do Azerbejdżanu, wielu drwiło z pana decyzji. A dziś to pan jest w Lidze Mistrzów. Natomiast wszystkie polskie kluby z europejskich pucharów odpadły już w sierpniu. Czuje pan satysfakcję?

Satysfakcja jest taka, że po raz drugi z rzędu udało mi się awansować do fazy grupowej LM. Dodatkowo rok temu w eliminacjach rozegrałem tylko jeden mecz, ze Zrinjskim Mostarem, a teraz – byłem jednym z kluczowych ogniw drużyny. Poza tym teraz awansowaliśmy w całkiem innych okolicznościach, niż Legia. Wtedy, mimo sukcesu, nie brakowało krytyki, mówiono źle o naszym stylu, atmosfera była ciężka. Tu każdy mecz był świętem, kraj zwariował z radości. Właściwie to tę euforię mógłbym porównać tylko do awansu Legii do fazy grupowej Ligi Europy, kiedy w 2011 roku pokonaliśmy w Moskwie Spartaka.

Wierzył pan w awans do fazy grupowej? FC Kopenhaga wydawał się rywalem z wysokiej półki.

Po wylosowaniu Duńczyków obejrzeliśmy kilka ich spotkań. I po tej analizie wiedzieliśmy, że powalczymy. Z meczu na mecz graliśmy coraz lepiej, a oni byli w naszym zasięgu. Właściwie wszyscy wierzyli, że może nam się udać. I nie były to marzenia, ale właśnie wiara.

Który awans smakował lepiej?

Jestem tak samo podniecony, jak przed rokiem. Teraz jednak nie czuję stresu, raczej wielką motywację. Przecież będzie patrzył na nas cały piłkarski świat.

A która impreza była lepsza?

W Baku właściwie jej nie było. Trener Gurban Gurbanow nie przepada za alkoholem, więc nie pojawił się nawet szampan. Nie przeszkodziło to w szalonej radości.

Z okazji awansu przyjął was nawet prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew.

Fajne przeżycie. Azerska drużyna po raz pierwszy w historii awansowała do fazy grupowej LM i z tej okazji prezydent przyjął nas w swoim pałacu. Bardzo inteligentny, sympatyczny człowiek. Mówił co prawda po azersku, ale mieliśmy tłumacza. Po krótkim przemówieniu każdemu uścisnął dłoń, zamienił kilka słów. Widać było, że jest kibicem, bo z piłkarzami rozmawiał swobodnie. Kiedy podszedł do mnie, powiedział, że nie tak dawno był w Polsce i bardzo mu się podobało.

W grupie C zmierzycie się z Chelsea Londyn, Atlético Madryt i AS Romą. To silniejsza grupa, niż ta, w której grała Legia?

Tak właśnie uważam. Wtedy Real Madryt i Borussia Dortmund były poza zasięgiem, ale ze Sportingiem Lizbona mogliśmy powalczyć. Tu natomiast zagramy z trzema wielkimi klubami.

Był pan zadowolony z losowania?

Bardzo. Po pierwsze chciałem grać z jak najlepszymi rywalami, a po drugie – nie chciałem trafić na Real, Borussię i Sporting. Wszystko się udało. Trochę mniej zadowoleni, byli koledzy, bo liczyli na kogoś słabszego. Wtedy teoretycznie moglibyśmy powalczyć o trzecie miejsce. Ale po co się smucić? Swoje zrobiliśmy. Teraz możemy powalczyć o coś ekstra. Tłumaczę to wszystkim. Świat stoi przed nami otworem. Jak przegramy – nic się nie stanie. Jeśli wygramy – będzie szał. W poprzednich latach mecze Karabachu były rozgrywane na Stadionie Republikańskim im. Tofiqa Bahramowa, który mieści 30 tys. ludzi. Teraz będziemy grać na Stadionie Olimpijskim, gdzie może zasiąść 70 tys. kibiców!

Jest szansa na komplet?

Specjalnie na tę okazję przygotowano bilety: najdroższy, na lożę VIP, kosztuje 50 manatów, czyli 100 zł. Najtańszy 1 manat, czyli 2 zł! Czyli cen zaporowych nie ma. A więc liczę na komplet.

W 1. kolejce LM w Londynie zmierzycie się z Chelsea. To dobry przeciwnik na początek?

Myślałem, że może lepiej byłoby zagrać z kimś u siebie, ale później przypomniałem sobie mecz Legii z Borussią i uznałem, że to bez znaczenia. Do Anglii lecieliśmy aż sześć godzin. Ale w Londynie mają zjawić się też nasi kibice. Wiem, że wykupili wszystkie bilety, które dostali w puli gości. Spodziewam się więc, że będzie podobnie, jak w Kopenhadze, gdzie sektor kibiców Karabachu był wypełniony i aktywny od pierwszej minuty.

Czeka pan na pojedynek z którymś z piłkarzy Chelsea?

Mogę powiedzieć, że nie lubię walki z małymi, krępymi i technicznymi piłkarzami, takimi jak Pedro, Eden Hazard i Willian.

Mistrz Polski w swoim pierwszym meczu LM przegrał z Borussią 0:6. Jaki wynik usatysfakcjonuje pana tym razem?

Jakakolwiek zdobycz punktowa będzie olbrzymim sukcesem. Wyjdziemy na murawę po to, aby strzelić bramkę i udowodnić Chelsea, że nie jesteśmy ogórkami zza siedmiu gór. Po raz kolejny zamiast marzyć, będziemy wierzyć. Czemu tym razem ma się nam nie udać?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.