Liga Mistrzów. "Wzmocnienia", które nie pomogły Legii

Niespełna trzy tygodnie - tyle czasu mieli na dojście do formy i wejście do drużyny piłkarze, którzy latem trafili do Legii. Mimo szumnych zapowiedzi Dariusza Mioduskiego, mistrz Polski nie został odpowiednio wzmocniony przed eliminacjami Ligi Mistrzów.

- Legia musi mieć piłkarzy na specjalnych zasadach. Dlatego naszym priorytetem jest przekonanie Vadisa, by został w Warszawie - mówił na początku czerwca Mioduski. - Kilku zawodników od nas odejdzie. Chcemy wzmocnić skład. Ale nie obudziliśmy się dzisiaj, nie zaczynamy działać dopiero teraz. Rozmawiamy od dawna, analizujemy pozycja po pozycji i wiemy, gdzie są braki - dodawał.

Zaraz po zakończeniu zeszłego sezonu, Mioduski nakreślił dla klubu jasny plan - utrzymanie lidera drużyny i jak najszybsze wzmocnienie składu. Wszystko po to, by Jacek Magiera mógł optymalnie przygotować zespół do eliminacji Ligi Mistrzów. Zapowiedzi były szumne, prezes przekonywał, że oprócz dużych pieniędzy na pensję dla Vadisa Odjidji-Ofoe, przygotowany ma też budżet na transfery, że gotów jest wyłożyć nawet milion euro na jednego piłkarza.

Fakty są jednak takie, że dziś belgijski pomocnik jest zawodnikiem greckiego Olympiakosu, a sprowadzeni na Łazienkowską piłkarze w żaden sposób nie pomogli Legii w walce o drugi z rzędu awans do fazy grupowej LM. O ile o odejście Vadisa trudno mieć pretensje, bo ten uparł się na wyjazd z Warszawy, o tyle czas przeprowadzenia transferów do klubu budzi wiele zastrzeżeń.

Żaden z nabytków nie trenował z zespołem podczas obozu przygotowawczego w Warce. Najwcześniej, bo 4 lipca, na Łazienkowską trafił Łukasz Moneta. Byłego zawodnika Ruchu Chorzów na razie trudno jednak uważać za wzmocnienie. 23-latek do tej pory wystąpił jedynie w dwóch spotkaniach z IFK Mariehamn. Rewanżowy mecz z mistrzem Finlandii był zarazem ostatnim, na który Moneta załapał się do kadry.

Po młodzieżowym reprezentancie Polski, na Łazienkowską trafiali kolejno Krzysztof Mączyński (6 lipca), Hildeberto (10 lipca), Armando Sadiku (14 lipca) i Christian Pasquato (20 lipca). Każdy z nich piłkarzem Legii został na mniej, niż trzy tygodnie przed pierwszym meczem z Astaną. Każdy potrzebował czasu nie tylko, by poznać nowych kolegów z zespołu, ale też, a raczej przede wszystkim, by dojść do odpowiedniej formy fizycznej.

Najlepszym przykładem na nieudolne wzmocnienie drużyny przed eliminacjami LM jest Hildeberto. Już zaraz po jego transferze, Magiera zapowiedział, że Portugalczyk potrzebuje miesiąca, by być branym pod uwagę przy ustalaniu składu. 21-latek do Warszawy przyjechał ze sporą nadwagą i chociaż w Legii jest od blisko czterech tygodni, to postępów u niego nie widać.

- Hildeberto zagrał we wtorkowym sparingu ze Zniczem Pruszków [2x25 minut - red.], w tym momencie nie jest gotowy nawet na 45 minut gry na wysokiej intensywności. Zrobiłbym krzywdę i jemu i drużynie, gdybym wstawił go do składu - powiedział Magiera na piątkowej konferencji prasowej.

Portugalczyk, zamiast zakasać rękawy i zacząć nadrabiać widoczne braki, częściej prowadzi na Instagramie relacje na żywo z łóżka, ma problemy z trzymaniem diety. Jego słowa o chęci jak najszybszej pomocy zespołowi, można włożyć między bajki.

Najpóźniej, bo sześć dni przed pierwszym meczem z Astaną, do Legii dołączył Pasquato. Włoch, który przy Łazienkowskiej ma zastąpić Vadisa, na razie wystąpił w dwóch meczach. W Kazachstanie, w 28 minut, nie potrafił rozruszać niemrawej drużyny. Ofensywny pomocnik niczym szczególnym nie popisał się też w ligowym spotkaniu z Sandecją Nowy Sącz, kiedy na boisku spędził niespełna godzinę.

W środę, w rewanżu z Astaną, Pasquato nie podniósł się z ławki rezerwowych. Mając do dyspozycji ostatnią zmianę, Magiera wolał wprowadzić do gry niedoświadczonego Sebastiana Szymańskiego. Młody zawodnik odwdzięczył się dobrą grą i asystą przy golu Jakuba Czerwińskiego.

Najwięcej (co nie znaczy, że dużo), bo odpowiednio 20 i 12 dni na przygotowanie się do meczów z Astaną mieli Mączyński i Sadiku. Obaj, chociaż mieli być ważnymi postaciami w zespole, rozczarowali. Albański napastnik co prawda strzelił gola w Kazachstanie, jednak w rewanżu zmarnował stuprocentową okazję w pierwszej połowie. W tym samym meczu, były pomocnik Wisły Kraków, na boisku pojawił się dopiero po przerwie.

- Z Astaną zagrali najlepsi na ten moment zawodnicy. Transfery do klubu rozeszły się na kilka tygodni, Sadiku i Pasquato mieli za mało czasu, by odpowiednio wejść do drużyny. Poza tym, każdy z nowych piłkarzy potrzebuje jeszcze czasu, by dojść do odpowiedniej formy fizycznej. Żaden z nich nie był gotów do tego, by z marszu grać po 90 minut. Wszyscy muszą ciężko pracować, a nam potrzeba cierpliwości - powiedział w piątek Magiera.

Oczywiście nie jest powiedziane, że gdyby Legia transferów dokonała szybciej, to na pewno ograłaby Astanę i zagrała w LM. Prawdziwe jest jednak stwierdzenie, że przy Łazienkowskiej nie zrobiono wszystkiego, by wspomóc Magierę i jego drużynę w eliminacjach. Zamiast wciąż marzyć o ponownych spotkaniach z Realem Madryt, m.in. przez transferową indolencję, Legia musi zejść na ziemię i skupić się na dwumeczu z Sheriffem Tyraspol, czyli awansie do LE i wypełnieniu planu minimum.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.